Elastyczność i wola przetrwania z czasów PRL-u znów są w cenie. Przekonują się o tym na własnej skórze branże zamknięte na początku listopada. Skazani na lockdown drobni przedsiębiorcy, pozostawieni bez znaczącej pomocy, aby przetrwać, muszą wykazać się inwencją oraz wyobraźnią. To, jak po cichu prowadzą podziemne biznesy – siłownie, restauracje, kawiarnie, hotele, pensjonaty itp. – dowodzi, że dawne nauki nie poszły na marne.

Komunistyczne obietnice

„Zniesione zostaną niemieckie znienawidzone zakazy, krępujące działalność gospodarczą, obrót handlowy między wsią i miastem. Państwo popierać będzie szeroki rozwój spółdzielczości. Inicjatywa prywatna, wzmagająca tętno życia gospodarczego, również znajdzie poparcie państwa” – obiecało Polakom 22 lipca 1944 r. Radio Moskwa. To właśnie na jego antenie po raz pierwszy został odczytany (po polsku) Manifest PKWN. Utworzony na polecenie Józefa Stalina Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego przygotowywał się do administrowania terenami, jakie Armia Czerwona odbijała z rąk Niemców.
Komuniści obiecywali, że w rządzonej przez nich Polsce drobnym przedsiębiorcom (w przeciwieństwie do wielkich kapitalistów) włos z głowy nie spadnie. Względny spokój trwał kilka miesięcy. Już 3 stycznia 1946 r. pełniąca funkcję parlamentu Krajowa Rada Narodowa przyjęła ustawę „O nacjonalizacji przemysłu”. Dotyczyła ona wszystkich firm, z wyjątkiem budowlanych i instalacyjnych, które zatrudniały na jednej zmianie powyżej 50 pracowników. Znacjonalizowano prawie 6 tys. przedsiębiorstw, bez żadnych odszkodowań.
Reklama
Wyjątku nie uczyniono nawet dla uwielbianego przez warszawian dr. Jana Wedla. Fabryka czekolady „E. Wedel”, zatrudniająca ponad tysiąc osób, cieszyła się przed wojną opinią najlepszego pracodawcy w stolicy. Oferowała nie tylko znakomite płace: część zysków wypłacano w postaci regularnych premii dla wszystkich pracowników, przy fabryce działało darmowe przedszkole dla ich dzieci. Podczas niemieckiej okupacji właściciel wypłacał zasiłki ogromnej rzeszy najbiedniejszych oraz dotkniętych przez wojnę warszawiaków.
Fabryka przetrwała niemieckie grabieże. Zaraz po wojnie Wedlowi udało się wznowić produkcję legendarnych słodyczy dzięki cichemu układowi z nową władzą. „Za zgodą ówczesnego prezydenta miasta płk. Mariana Spychalskiego przedwojenny właściciel przyjęty został do pracy na stanowisko doradcy fachowego. Zdobył nawet pieniądze na odbudowę fabryki, dając jako poręczenie pożyczki własną, niezniszczoną kamienicę przy ul. Puławskiej” – opisuje Maria Barbasiewicz w monografii „Ludzie interesu w przedwojennej Polsce. Przedsiębiorcy, filantropi, kapitaliści”. A gdy firma stanęła na nogi, autora sukcesu komuniści po prostu z niej wyrzucili. Ostatecznie na mocy ustawy o nacjonalizacji zakłady „E. Wedel” w lutym 1948 r. przejęło Zjednoczenie Przemysłu Cukierniczego. Trzy lata później, by uczcić rocznicę wydania Manifestu PKWN, przemianowano ją na Zakłady Przemysłu Cukierniczego im. 22 lipca, tak zacierając ślady po Janie Wedlu.

Dobić prywaciarza

Po rozprawie z fabrykantami przyszła pora na kupców i handlowców. Wiosną 1947 r. minister przemysłu i handlu Hilary Minc przygotował operację mającą ostatecznie upodobnić polską gospodarkę do sowieckiej. Nadano jej nazwę „Bitwa o handel”. Do zniszczenia przeciwnika użyto represyjnego prawa oraz armii kontrolerów mających je egzekwować. „Do końca roku (1947 – red.) przy pomocy ponad 70 tys. kontrolerów społecznych sprawdzono 213 353 punktów handlowych, sporządzono ponad 45 tys. protokołów karnych, prawie 22 tys. osób otrzymało grzywny na łączną sumę ponad 531 mln zł, do obozów pracy (których regulamin drastycznie zaostrzono) wysłano ok. 1850 osób” – opisuje Jerzy Kochanowski w książce „Tylnymi drzwiami. «Czarny rynek» w Polsce 1944–1989”.

Treść całego artykułu można przeczytać w piątkowym wydaniu Dziennika Gazeta Prawna oraz na portalu gazetaprawna.pl.