Postęp techniczny powoduje, że rośnie zużycie energii, choć miało ono maleć. Ten ambaras, nazwany paradoksem Jevonsa, opisał już w 1865 r. w książce „The Coal Question” (Sprawa węgla) William Stanley Jevons. W jego czasach postęp wyrażał się w budowie coraz sprawniejszych maszyn parowych. Z tony węgla uzyskiwano coraz więcej dżuli, lecz maszyny też były coraz większe i potrzebowały więcej paliwa. Jednak - co istotniejsze - wraz ze zwiększającą się efektywnością wytwarzania energii spadały koszty korzystania z niej, stać więc było na nią więcej ludzi, a tym samym popyt na nią się zwiększał.
Postęp miał redukować zużycie energii, a je wzmagał - i co gorsza, do dziś nie przestaje tego robić. Dwa przykłady. Kiedyś w krajach o chłodnych jesieniach i wiosnach oraz surowych zimach domy dlatego nie mogły być duże, żeby można je było ogrzać. Potem obfitość paliw kopalnych sprawiła, że spadły koszty ogrzewania, a dzięki postępowi w dziedzinie materiałów budowlanych mniej ciepła zaczęło uciekać z mieszkań. Popyt na energię cieplną w mieszkalnictwie przez to jednak nie spadł. Po pierwsze, nowe mieszkania są coraz większe, a po drugie - dawno temu zimą chodzono w domach w ciepłych ubraniach, a dziś w spodenkach i koszulkach. Z kolei w motoryzacji arabskie embargo na ropę sprzed pół wieku stało się impulsem do zmniejszania paliwożerności silników. Choć te są obecnie znacznie wydajniejsze, to zużycie paliw nie zmalało. Auta są większe i cięższe - pojawiły się SUV-y, także jeździmy więcej. Amerykańska agencja ds. informacji o energii (EIA) podała, że wszystkie samochody poruszające się po drogach USA pokonywały w 1990 r. 5,88 mld mil (8,93 mld km) dziennie. Szacuje, że w 2023 r. padnie rekord i będzie tych mil 9,24 mld (14,78 mld km) dziennie. Warto przy tym pamiętać, że tempo przyrostu zużycia paliw jest znacznie szybsze niż wzrostu demograficznego: w 1990 r. USA liczyły ok. 250 mln mieszkańców, a dziś ok. 335 mln.
Z zagrożeniem klimatycznym mierzymy się dziś z trzech zasadniczych powodów. Pierwszy - nasza bezczynność przez niemal dwa stulecia, która sprawia, że mamy do czynienia ze stajnią Augiasza, ale bez Herkulesa na podorędziu. Drugi to coś w rodzaju czekania na Godota. Wynika z aroganckiej wiary, że lotna myśl ludzka upora się w końcu ze wszystkim. Trzeci powód to skokowy przyrost ludności świata.

Biedni tną drzewa

Reklama
Ludność Ziemi przekroczyła 8 mld. Przybyło nas przez dwa stulecia aż 7 mld. Tymczasem zależność między liczbą ludności a stanem środowiska i klimatu jest oczywista. Nie ma życia bez energii, więc im więcej życia, tym większy na nią popyt. Zapotrzebowanie na energię wzrastało do tej pory na dwa sposoby. W rejonach biedy, stanowiących większość świata, miało przebieg lekko tylko odchylony w górę, czyli jeśli narodził się kolejny człowiek, to zużywał mniej więcej tyle energii, co jego przodek sprzed 200 czy 100 lat. W bogatych enklawach konsumpcja energii jest wykładnicza - każdy nowy człowiek zużywa o wiele więcej energii niż jego starszy o rok czy dwa kolega.
Słowo „problem” na nazwanie tego procesu jest określeniem nie na miejscu, ale w ujęciu węższym niż ogólnoludzkie jest to problem. Kilka miliardów biednych przestało niedawno gotować na ogniu podsycanym krowimi plackami oraz grzać i bawić się przy ogniskach, jakieś pół miliarda będących ciągle jeszcze poza cywilizacją też ma tego dosyć. Zaczął się proces ogólnoświatowej emancypacji energetycznej i nic go nie powstrzyma. Najłatwiej o energię z węgla i ropy - i po te źródła będą sięgać państwa Południa, jeśli Północ nie zacznie sypać szczodrze groszem na rozwój OZE i rozproszonej energetyki jądrowej. We wrześniu 2022 r. Parlament Europejski przegłosował w swym zadufaniu stanowisko potępiające budowę ropociągu z Ugandy nad Ocean Indyjski. W Ugandzie upatrują w tej inwestycji szansy rozwojowej, więc reakcja była tam wręcz pełna wściekłości. W jednej z bardziej wyważonych wypowiedzi minister ds. energii powiedział: „Afryka była zielona, ale ludzie tną drzewa, bo są biedni”.
Wprawdzie pierwsza przemysłowa elektrownia została zbudowana w Szanghaju w 1882 r., więc powstała w tym samym roku co pierwsza w ogóle elektrownia na świecie uruchomiona przez Thomasa Edisona w Nowym Jorku, lecz w Stanach był wielki ciąg dalszy, zaś Chiny stanęły w miejscu. Bank Światowy oszacował, że zaledwie pół wieku temu zużycie energii elektrycznej w Chinach wynosiło per capita 152 kWh rocznie. Tyle prądu starcza na ok. 100 dób świecenia jednej żarówki o mocy 60 W. Ponieważ przez dużą część doby jest jasno, to (pomijając zużycie przemysłowe) jedna żarówka była w stanie przyświecać statystycznemu Chińczykowi przez cały rok. W 2020 r. zużycie per capita wyniosło 5,5 tys. KWh rocznie, było 36 razy wyższe niż w 1971 r. Prądu starcza teraz przeciętnemu Chińczykowi na dom oświetlony wieczorem i nocą aż 36 takimi żarówkami.
Problem polega na tym, że za przykładem Chin podążają równie ludne Indie, pozostałe państwa biednej części wielkiej Azji, energii pożąda Afryka. Odmówić im grzech, wyperswadować popyt na dżule i waty nieorężnie nie sposób. Wprawdzie dygot ze strachu przed śmiercionośną zmianą klimatyczną jest wielki, lecz jednak ociekająca energią Północ ucieka wzrokiem od problemu. Niech się o to martwią przyszłe rządowe konstelacje - my tu mamy pandemię, inflację, recesję.

Wielkie liczby

W 2019 r., przed pandemią, globalne zużycie energii elektrycznej wyniosło prawie 23 tys. TWh. Około 42 proc. tej wielkości przypadało na bardzo bogate i dość zamożne państwa należące do OECD. Mieszka w nich niemal 1,4 mld ludzi, a więc statystyczne zużycie prądu per capita wynosi w tej elitarnej grupie ok. 6,9 tys. kWh rocznie. Średnie zużycie (produkcyjne i komunalne) na głowę mieszkańca umownej całej reszty świata wynosi zatem ok. 2 tys. kWh rocznie. Jeśli założyć, że w OECD zatrzymamy zużycie energii na obecnym poziomie, ale pozwolimy reszcie nas dogonić w ciągu dwóch-trzech dekad, to globalne zużycie będzie dwukrotnie wyższe. Przy roztropnym założeniu braku rychłego przełomu w metodach i efektywności pozyskiwania energii dwukrotnie większe musiałyby być również moce produkcyjne. Natomiast wobec coraz głębszego kryzysu klimatycznego musiałyby to być wyłącznie moce wykorzystujące OZE oraz energię jądrową.

Treść całego artykułu przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.