Gdzie odbędą się protesty rolników?
Protesty mają objąć całą Polskę, wiec utrudnień w ruchu należy spodziewać się we wszystkich województwach. Blokowane będą zarówno drogi powiatowe, jak i trasy o większym znaczeniu transportowym, w tym drogi wojewódzkie.
Dokładną lokalizację planowanych blokad można sprawdzić na interaktywnej mapie, na którą lokalni koordynatorzy strajków nanoszą miejsca, gdzie planują strajkować. Według stanu na czwartkowy wieczór takich punktów jest już ponad 250
Swoją skalą piątkowy strajk zbliżony będzie do tego sprzed dwóch tygodni. Przypomnijmy: w środę 24 stycznia na polskie drogi wyjechało ponad 30.000 ciągników w prawie 300 punktach całej Polski.
„Jako polscy rolnicy i tak protestujemy w miarę delikatnie. Powinniśmy się uczyć od Francuzów, którzy zrobili szturm na Paryż. Też powinniśmy być bardziej radykalni” – mówi Forsalowi Antoni Sidor, rolnik z okolic Lubartowa w województwie lubelskim, lokalny koordynator piątkowych manifestacji.
Kto i kiedy protestuje?
Protestują rolnicy – część z nich wychodzi na ulice jako przedstawiciele konkretnych branż i organizacji rolniczych, a część protestujących to indywidualni farmerzy z małych, rodzinnych gospodarstw rolnych.
„Ja jestem bezpartyjny. Całe życie byłem bezpartyjny, dla mnie liczy się tylko sytuacja rolników, nie interesują mnie gierki polityczne. I w piątek jako rolnik wychodzę na drogę” – zaznacza nasz rozmówca.
Godziny rozpoczęcia i zakończenia blokad są różne - zależą od koncepcji poszczególnych koordynatorów. Strajki sprzed dwóch tygodni w większości miejsc trwały dwie godziny, w piątek mają trwać na ogół trzy.
„U nas, pod Lubartowem, wychodzimy na trzy godziny. Zaczynamy strajk o 11, kończymy o 14. W naszym punkcie obecność potwierdziło już ok. 100 rolników, którzy przyjadą ciągnikami. To na razie strajk ostrzegawczy” –dodaje Sidor.
Co jest powodem protestów rolników?
Tym razem strajki nie są wymierzone w polski rząd czy polskie ministerstwo rolnictwa. Przynajmniej nie bezpośrednio. Główny postulat strajkujących dotyczy bowiem unijnej polityki rolnej. Zdaniem rolników nakładanie kolejnych, restrykcyjnych przepisów na europejskie rolnictwo je zabija. Uwagi odnoszą m.in. do unijnych programów „Zielony Ład” oraz „Fit for 55”.
„Chcemy skończyć z przepisami, które teraz przychodzą do nas z Brukseli. To złe ustawy, szkodliwe dla rolnictwa. Chcemy, żeby Bruksela zrozumiała, że polski rolnik będzie do końca walczył o swoje” – przekonuje Sidor.
Drugi powód protestów ogniskuje się wokół ciągnącego się już ponad rok problemu dotyczącego napływu do Polski tanich surowców rolnych z Ukrainy. Polscy producenci są wzburzeni faktem, że sami muszą dostosowywać się do restrykcyjnych, a przez to kosztowych, regulacji jakościowych, podczas gdy konkurencja ze wschodu takich norm spełniać nie musi.
Adresatami tego postulatu również jest Bruksela, bo Polska – jako uczestnik otwartego i bezcłowego rynku unijnego – nie ma prerogatyw do nakładania w tym zakresie regulacji. Wprawdzie od września zeszłego roku funkcjonuje nasze narodowe embargo na ukraińskie zboże, ale problem jest już na tyle duży i dotyczy tak wielu grup produktów rolnych, że sprawę może rozwiązać jedynie Unia Europejska.
„Obecne przepisy, które przychodzą z Brukseli, forują Ukrainę. Pytamy się: Unia Europejska chce chronić swoje czy promować obce?” – pyta retorycznie Sidor i dodaje, że ukraińskie produkty rolne są znacznie niższej jakości, o czym wielu polskich konsumentów nie jest informowanych.
„To, co idzie z Ukrainy na polski rynek, jest bardzo słabej jakości. A na produktach nie ma informacji, że to towar z Ukrainy, Polacy kupują ją nieświadomie. My protestujemy, żeby nagłośnić tę sprawę, żeby polski konsument nie musiał jeść dużo gorszej jakościowo żywności” – mówi nam Sidor.
Trzeci postulat, który powoli zaczynają podnosić polscy rolnicy, dotyczy już polityki krajowej. W przestrzeni publicznej pojawiają się informację, że rząd chce wrócić do nałożenia zakazu hodowli zwierząt futerkowych. To temat, który już był na agendzie w czasach rządów PiS i który spotkał się ogromną krytyką ze strony farmerów.
Czy Europa też strajkuje?
Tak, strajki w Polsce są częścią ogólnoeuropejskich protestów farmerów. Od kilku tygodni przez Europę przetacza się fala rolniczych strajków. Zaczęło się od Polski i Rumunii, czyli krajów graniczących z Ukrainą. Powodem tych strajków – jeszcze pod koniec 2023 r. – był brak reakcji UE oraz rządów krajowych na napływ tanich produktów rolnych z Ukrainy. Rynek polski i rumuński, z racji bliskości geograficznej, najszybciej zaczął odczuwać zalew ukraińskim zbożem, cukrem, mięsem czy owocami.
Następnie do protestów dołączali rolnicy z kolejnych krajów, głównie Europy Zachodniej: z Niemiec, Belgii, Holandii, Irlandii, Francji, Hiszpanii czy Portugalii. Ich postulaty skupiały się głównie wokół wspomnianej polityki UE dotyczącej rolnictwa. Niemniej iskrą, która roznieciła ogień protestów w Europie, był brak reakcji Brukseli na napływ płodów rolnych z Ukrainy.
W niektórych krajach – np. w Niemczech, we Francji czy w Holandii – do paneuropejskich postulatów rolnicy dokładają też „krajowe” żądania, związane m.in. z dopłatami do paliwa czy wsparciem konkretnych gałęzi rolnictwa.
Co dalej?
Wydaje się, że fala protestów rolniczych wcale nie chce opaść, a wręcz przeciwnie – z każdym kolejnym tygodniem narasta.
Sławomir Izdebski zOPZZ Rolników i Organizacji Rolniczych poinformował, że za dwa tygodnie rolnicy zorganizują kolejny masowy protest. Tym razem chodzi o tzw. marsz gwiaździsty na Warszawę. Paraliż stolicy planowany jest na 20 lutego.
Kolejne protesty organizują również farmerzy w Unii Europejskiej. Kulminacja ma nastąpić 4 czerwca, gdy rolnicy planują po raz kolejny – choć tym razem w najbardziej odczuwalnej formie – protestować w Brukseli. Termin zbiega się z wyborami do europarlamentu, które rozpoczną się dwa dni później.
Euromanifestacji patronują trzy organizacje rolnicze: Farmers Defence Force z Holandii,Land Schafft Verbindung Deutschland z Niemiec oraz Instytutu Gospodarki Rolnej z Polski.