ikona lupy />
fot. mat. prasowe
Reklama
Mark Williams profesor paleobiologii na University of Leicester; bada epokę antropocenu i wpływ człowieka na biosferę Ziemi
Z Markiem Williamsem rozmawia Sebastian Stodolak
Bada pan antropocen, czyli…
Epokę ludzi.
Którzy pana zdaniem niszczą planetę.
Najpierw przekształcili, a teraz niszczą. Na bazie wykopalisk i badań składu ziemi naukowcy są w stanie wykazać, że wpływ człowieka na planetę rośnie. Obecnie jesteśmy w fazie przejścia z holocenu do antropocenu, do okresu, w którym ludzie nie tylko wpływają na planetę, ale też zmieniają ją fundamentalnie. To przejście nabrało tempa w latach 50. XX w.
Tak niedawno? To Rzymianie, budując np. akwedukty, fundamentalnie nie przekształcali planety?
Przekształcali istotnie, ale tylko lokalnie. Dopiero ostatnie 70 lat to początek antropocenu, w którym następuje całkowita zmiana obecnego systemu: atmosfery, biosfery, ziemi, oceanów. Na przykład 85 proc. całkowitej emisji dwutlenku węgla miało miejsce w ciągu ostatnich 70 lat. Wszystko przyspieszyło – produkcja plastiku, betonu, ale też zjawisko relokacji gatunków roślin oraz zwierząt z ich oryginalnych miejsc osiedlenia do zupełnie nowych.
Przyspieszyło, bo przyspieszył wzrost populacji Ziemi.
To także wynik zmian technologicznych związanych z wynalezieniem metody Habera-Boscha, wiązania azotu z amoniakiem w celu wytworzenia nawozów sztucznych. Umożliwiło to – wraz z zieloną rewolucją czy inżynierią genetyczną – umasowienie produkcji rolnej oraz wyżywienie coraz większej liczby ludzi. W efekcie silnie wzrosła konsumpcja, a także ujednoliciły się jej wzorce. Weźmy np. architekturę – jeszcze na początku XX w. każdy region miał własny styl i łatwo było poznać, czy znajdujesz się w Chinach, Chile czy Polsce. A teraz siedzę w hotelu, który nie ma w sobie niczego charakterystycznego. On nie tylko wygląda tak samo jak inne, ale jest zbudowany z tych samych materiałów. Ten hotel to widoczny objaw internalizacji handlu szkłem, stalą, plastikiem, betonem, które mają olbrzymi wpływ chociażby na skład atmosfery, erodując mechanizmy podtrzymujące działanie biosfery.
Może ta erozja to koszty utrzymania tak dużej populacji, a także wyciągnięcia jej z biedy – a więc koszty konieczne?
Zgadzam się, że zanotowaliśmy wyjątkowe postępy materialne, technologiczne, zdrowotne. Ale wciąż miliony ludzi żyją w biedzie. I to oni są szczególnie podatni na negatywne zmiany powodowane przez bogatszych i ich wzorce konsumpcji. Przykładowo od lat 60. XX w. ludzka populacja zwiększyła się o 4 mld ludzi, a mimo to konsumpcja mięsa na głowę zdołała się podwoić (średnie światowe spożywa mięsa per capita wynosi ok. 40 kg; ale np. w USA 124 kg, w UE i Chinach 63 kg – red.). Takie tempo wzrostu niszczy globalne ekosystemy, przyczyniając się np. do deforestacji, a w końcu ograniczając bioróżnorodność.
Zaburzenia w łańcuchach żywności to w dużej mierze zasługa rządów, które subsydiują nadprodukcję…
Ale też efekt indywidualnych zachowań. Po prostu lubimy jeść mięso.
I nagle mamy przestać lubić?
Powinniśmy ograniczyć spożycie mięsa, a stanie się to, gdy zrozumiemy, jaki wpływ ma to rozpasanie na globalny ekosystem.
To będzie trudne, bo ewolucyjnie jesteśmy uwarunkowaniu do lubienia mięsa.
Ale dzisiaj mamy alternatywę.