Większość parlamentarna zapowiada osobny projekt – tym razem już rządowy, a więc podlegający obowiązkowej ocenie skutków regulacji, a do tego konsultacjom międzyresortowym i społecznym. I całe szczęście, bo – czego często nie rozumieją politycy – procedury te wymuszają refleksję i dialog, a także zaangażowanie wyspecjalizowanego korpusu urzędników. Nie są tylko zawalidrogą ograniczającą sprawczość polityków, lecz przede wszystkim chronią ich – a zwłaszcza nas – przed ich kosztownymi błędami, a przy tym wzmacniają legitymizację podejmowanych decyzji. Z takiej właśnie ochrony zrezygnowała „dwutygodniowa” minister klimatu i środowiska Anna Łukaszewska-Trzeciakowska, zapalając – jednoosobowo, wbrew opiniom ABW i swoich własnych podwładnych – zielone światło dla zapowiadanych przez Orlen i Synthos inwestycji w małe reaktory jądrowe.

W sprawie wiatraków do czasu przygotowania i przyjęcia kolejnej reformy będzie obowiązywać prawo, zgodnie z którym minimalna odległość między turbiną a zabudowaniami mieszkalnymi wynosi 700 m. Jak często podkreślali przedstawiciele Zjednoczonej Prawicy, dystans ten mieści się w europejskim standardzie. To prawda. Większość państw i regionów UE przyjmuje w swoim ustawodawstwie odległość w przedziale 400–1000 m. A wprowadzenie reguły 700 m i tak uchyliło przed branżą furtkę do rozwoju po zastoju, w jaki wprowadziła ją obowiązująca przez niemal siedem lat zasada 10H. Dopuszczała ona budowę instalacji wiatrowych, jeśli od zabudowy mieszkalnej dzieliła je co najmniej 10-krotność wysokości turbiny. Wykluczała tym samym możliwości inwestycji na ponad 99,7 proc. powierzchni Polski.

Treść całego artykułu przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.