Czy w Niemczech jesienią może dojść do masowych protestów?
Jeśli sytuacja z dostawami i ceną gazu się zaostrzy i będą znaczące podwyżki, jest duża szansa, że ci, którzy mobilizowali ludzi do protestów przeciw obostrzeniom związanym z koronawirusem, znów wyciągną niezadowolonych z sytuacji politycznej na ulice. To, że w Niemczech obecnie tak intensywnie dyskutuje się o możliwych protestach jesienią, pokazuje dwie rzeczy. Po pierwsze, opinia publiczna jest wciąż przerażona ostatnimi demonstracjami. Jeszcze na początku tego roku było mnóstwo tzw. spacerów poniedziałkowych. One z jednej strony nawiązywały do protestów pod koniec NRD, a z drugiej pozwalały ominąć restrykcje w związku z koronawirusem. Protesty były w czasie pandemii zabronione albo uczestnicy musieli zachować dystans, nosić maseczki itd. Policja nie wiedziała, co z tymi spacerami zrobić, bo to nie były oficjalnie zgłoszone manifestacje, tylko „spacerowicze”. W szczycie w każdy poniedziałek w całych Niemczech odbywało się ponad tysiąc tego typu protestów.
Czyli jeszcze na początku roku w poniedziałki regularnie protestowało kilkaset tysięcy Niemców?
Dokładnie tak było, skala mobilizacji była olbrzymia. Drugą kwestią, z powodu której dużo mówi się o potencjalnych protestach jesienią, jest to, że od początku napaści Rosji na Ukrainę na kanałach społecznościowych organizatorów demonstracji przeciw obostrzeniom - np. w Saksonii jest bardzo silna grupa tzw. wolnych Saksończyków - temat wojny jest coraz bardziej instrumentalizowany. Te grupy widzą ponowną szansę na mobilizację swoich zwolenników właśnie w tym, co się dzieje na Ukrainie i konsekwencjach dla Niemiec. Chodzi oczywiście o inflację i o to, że zimą Niemcom może zabraknąć gazu. Za Odrą prowadzi się dyskusję, komu pierwszemu zakręcić kurek: czy przemysłowi, czy osobom prywatnym. To może niepokoić, a radykalne grupy próbują to wykorzystać.