W zeszłym tygodniu koncerny energetyczne złożyły do Urzędu Regulacji Energetyki wnioski taryfowe dla gospodarstw domowych. Sięgnęły one ok. 900 złotych/MWh. Nie jest jeszcze jasne na jaki poziom zgodzi się prezes URE. Niemal pewne jest jednak, że nie zapłacimy aż takich pieniędzy za prąd – jak dowiedział się DGP, zamrożenie cen prądu może być jednym z elementów umowy koalicyjnej.

W zeszłym roku taryfy zostały zatwierdzone na poziomie ok. 1100 złotych/MWh, a zamrożona ustawowo cena to 414 złotych/MWh – różnicę tę koncernom energetycznym wypłaca państwo w formie rekompensat.

Forum Energii podaje w analizie, że bez mrożenia cen prądu w przyszłym roku dostalibyśmy o wiele wyższe rachunki. W przypadku gospodarstw domowych obecnie zamrożona cena wzrosłaby o 68 proc., dla małych i średnich przedsiębiorstw wzrost wyniósłby 22 proc., a dla samorządów 27 proc.

Reklama

Przez ostatnie dwa lata mieliśmy nietypową sytuację

Eksperci, z którymi rozmawiał Forsal.pl, zwracają uwagę, że o ile nie ma racjonalnej alternatywy wobec mrożenia cen na 2024 r., to długoterminowo obszar ten nie powinien być administrowany. Jak mówi nam ekspert Fundacji Instrat Bernard Swoczyna, przez ostatnie dwa lata mieliśmy jednak nietypową sytuację, ponieważ ceny były rekordowo wysokie, a za większość wytwarzania odpowiadały spółki Skarbu Państwa, które spalały węgiel z kopalni należących do spółek Skarbu Państwa.

- Teraz ceny hurtowe energii spadają, spadają ceny dla większych odbiorców, którzy nie mają ceny regulowanej. Moim zdaniem w perspektywie do dwóch lat powinniśmy wrócić do ceny rynkowej, która nie jest już tak wysoka jak rok temu. Przyszły rząd prawdopodobnie będzie się starał zamrozić ceny na stosunkowo niskim poziomie, musi się to jednak udać politycznie – rząd musi zostać powołany w niedalekim terminie, a ustawa musi przejść przez wszystkie szczeble legislacyjne – mówi nasz rozmówca. Dodaje on, że to, czy uda się to zrobić na czas, jest kwestią polityczną: – Nie wiemy, czy do końca roku nowy rząd zostanie utworzony. Nie wiemy, czy do tego czasu ustawa zostanie przyjęta i podpisana przez prezydenta. Prezydent ma 30 dni na podpisanie ustawy, więc niewykluczone, że nie wejdzie ona w życie w tym roku – podkreśla Bernard Swoczyna.

Ekspert zwraca też uwagę, że w przypadku zdecydowanej większości Polaków, rachunki za prąd są zdecydowanie niższe niż opłaty za ogrzewanie. - W sytuacji, kiedy ceny energii wróciłyby do poziomów rynkowych, podwyżki wyniosłyby kilkaset złotych w skali roku, ale byłyby one niewielkie w stosunku do tego, co i tak płacimy za ogrzewanie. Najwięcej straciłyby osoby, które ogrzewają się prądem – najczęściej są to osoby uboższe, które mieszkają w nieocieplonych budynkach – zaznacza Swoczyna.

"Docelowo trzeba powrócić do roli taryfy jako ceny maksymalnej"

Z kolei Grzegorz Onichimowski z Instytutu Obywatelskiego, który współtworzył program energetyczny Koalicji Obywatelskiej, wylicza rozwiązania, które według niego powinny zostać wdrożone w przyszłości. – Powinniśmy powrócić do obliga giełdowego przy handlu energią, zrezygnować ze sztucznych ograniczeń, dotyczących cen na rynku hurtowym, ponieważ w całej Europie są one coraz niższe. Docelowo trzeba powrócić do roli taryfy jako ceny maksymalnej – przekonuje ekspert w rozmowie z Forsal.pl.

- Na krótką metę czeka nas rozwiązanie przejściowe, które będzie pierwszą próbą ulokowania się pomiędzy ceną zamrożoną, a taką, która została ujęta we wnioskach taryfowych. W dalszej kolejności trzeba sprawdzić sytuację w spółkach, sprawdzić na ile wnioski taryfowe są uzasadnione, a być może za pół roku będziemy wiedzieć lepiej, jakie kolejne elementy dalszej interwencji będą potrzebne, a jakie nie – tłumaczy dalej Onichimowski.

"Możemy mieć do czynienia z niedoborami energii…"

Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP, mówi w rozmowie z Forsal.pl, że wadą mrożenia cen prądu jest to, że nie motywuje to do oszczędzania energii, ani do pozyskiwania jej na własny rachunek. Ponadto, porzucony powinien zostać Fundusz Wypłaty Różnicy Ceny, który – jak uważa – „drenuje spółki energetyczne” ze środków na inwestycje.

– Jednak najważniejszą wadą obecnych rozwiązań jest to, że mamy ograniczone moce wytwórcze, i jeśli ich nie zwiększymy, zmniejszając jednocześnie zapotrzebowanie, możemy mieć do czynienia z niedoborami energii. Tymczasem odbiorcom, których chroni ta ustawa, tworzy się iluzję, że energia jest zawsze dostępna w dowolnej ilości w zamrożonej cenie. Z kolei odbiorcy przemysłowi, którzy są największymi odbiorcami energii, i którzy kupują energię po niezamrożonej cenie, zdają sobie sprawę z tego, że podaż jest ograniczona, a ewentualne wzrosty cen będą się przekładać właśnie na ich biznes – mówi ekspert. Sobolewski tłumaczy, że przekłada się to na ograniczenie ich działalności, co szkodzi całej gospodarce.

Również Michał Sznycer, radca prawny z kancelarii MGS LAW mówi Forsal.pl, że powinniśmy powoli odchodzić od mrożenia cen. Argumentuje on, że w najbliższych miesiącach, w dalszym ciągu powinno się objąć ochroną odbiorców w gospodarstwach domowych, ponieważ ten segment rynku, po serii istotnych interwencji rządu w okresie przedwyborczym, w największym stopniu doznałby teraz szoku w związku z powrotem do cen rynkowych. - Miałoby to miejsce nawet w przypadku taryf zatwierdzanych przez prezesa Urzędu Regulacji Energetyki. Powinno się już natomiast odejść od formuły odpisu na Fundusz Wypłaty Różnicy Ceny, ponieważ w dużym stopniu ogranicza to rozwój rynku i obciąża spółki sprzedażowe, zwiększając ich koszty funkcjonowania. Zwrócę też uwagę, że ostatnia z interwencji nie zawiera w sobie żadnego mechanizmu rekompensaty dla sprzedawców, a ich straty idą już w setki milionów złotych i to bez uwzględnienia kosztu obsługi tych nagłych zmian, takich np. jak dostosowywanie systemów billingowych - mówi.

- Nie sądzę jednak, by Fundusz Wypłaty Różnicy Ceny został zlikwidowany, ponieważ muszą zostać utrzymane rozliczenia regulacji za 2023 r. Musi jednak zostać wprowadzony inny mechanizm wypłat rekompensat sprzedawcom w związku z realizacją polityki „schładzania” cen w najbliższych miesiącach – dodaje Sznycer.

Prawnik podkreśla jednak, że jakaś forma interwencji ustawowej w poziom cen mogłaby mieć miejsce jeszcze np. przez pierwszą połowę 2024 roku, niezależnie od tego, jakie ceny zatwierdzi w taryfach prezes Urzędu Regulacji Energetyki. - Trzeba mieć też świadomość tego, że poziom cen energii na rynku jest niższy niż w ubiegłym roku, a na podstawie wycen z danego roku tworzy się taryfy na rok przyszły. Uważam jednocześnie, że w perspektywie ok. półtora roku będzie konieczne, by zwolnić sprzedawców energii z obowiązku zatwierdzania cen dla grupy taryfowej G, czyli także odbiorców w gospodarstwach domowych, przy zastosowaniu rozszerzonych elementów ochrony dla tzw. odbiorców wrażliwych i dotkniętych ubóstwem energetycznym. Należy zwrócić uwagę, że takie wymogi na państwach członkowskich również nakłada unijna dyrektywa rynkowa z 2019 r. – tłumaczy Michał Sznycer.