Rząd zapowiada, że od 1 lipca 2024 r. mrożenie cen w obecnej formie nie będzie kontynuowane. Minister klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska zapowiedziała odmrożenie cen i pakiet pomocowy dla potrzebujących, m.in. samotnie żyjących emerytów czy wielodzietnych rodzin o niskich dochodach. Jak podaje resort klimatu w odpowiedzi na pytania Forsal.pl, ceny energii elektrycznej notowane na Towarowej Giełdzie Energii osiągają poziomy zbliżone, a nawet niższe niż ceny zamrożone. - Potrzebne są docelowe rozwiązania: dynamiczny rozwój OZE, inwestycje w sieci elektroenergetyczne i działania stabilizujące inwestycje w nowe moce wytwórcze. Celem MKiŚ jest przygotowanie rozwiązań, które ochronią odbiorców, którzy tego potrzebują, a z drugiej pozwolą na racjonalne i stopniowe przywracanie warunków rynkowych – podaje resort. Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego, tłumaczy w rozmowie z Forsal.pl, jakie skutki przyniesie decyzja o odmrożeniu cen prądu i w jakim kształcie powinien zostać wdrożony tzw. bon energetyczny.

Forsal.pl: Wraz z końcem czerwca przestają obowiązywać regulacje osłonowe w zakresie cen prądu. Czy Polaków powinni się tego obawiać?

Rafał Benecki: Gdyby dzisiaj ceny prądu zostały uwolnione, zaczęłaby obowiązywać taryfa, i cena skoczyłaby z poziomu 412 złotych za megawatogodzinę do 739 złotych/MWh, czyli o 80 proc. Wiemy jednak, że ceny hurtowe są dużo niższe niż w momencie ustalania taryfy, więc w styczniu musielibyśmy z powrotem je obniżyć. Aby zapewnić fundamentalną stabilność planowania budżetów domowych, nie podnosić oczekiwań inflacyjnych gospodarstw domowych czy zadbać o jakie elementarne poczucie bezpieczeństwa gospodarstw domowych, lepiej byłoby tylko częściowo odmrozić ceny na kolejne pół roku i uwolnić je w momencie, gdy w życie wejdzie nowa taryfa, prawdopodobnie bardzo podobna do poziomu obecnej zamrożonej ceny.

W takim razie czy wyobraża sobie Pan sytuację, w której spółki energetyczne w okolicy połowy roku złożą nowe, niższe wnioski taryfowe do URE, tak, żeby niższe stawki obowiązywały od lipca do końca roku?

Reklama

Podobnie jak ma to miejsce w 1 połowie br., decyzja o przedłużeniu zamrożenia czy o stopniowym odmrożeniu, może zapaść poprzez przyjęcie ustawy, która jest nadrzędna wobec decyzji Prezesa URE dot. taryf, więc taka możliwość jest i mówi o niej ostatnio Pani Minister Klimatu i Środowiska.

Jak odniesie się Pan do pomysłu tzw. bonu energetycznego dla osób najbardziej zagrożonych ubóstwem energetycznym?

Generalnie trzymamy się zapowiadanego przez Minister Klimatu i Środowiska średniego wzrostu rachunków o 30 zł miesięcznie, czyli 15% przy rachunku 200 zł, a bon dla ubogich energetycznie traktujemy jako rozwiązanie dodatkowe. Taki wzrost rachunku może wynikać albo z podniesienia taryfy za energię lub podniesienia opłat dystrybucyjnych. Wzrost średniego rachunku za prąd o ok. 15 proc. nieznacznie podniesie inflację, o ok. 0,6-0,7 pp. Bon energetyczny mógłby być wsparciem dla ubogich energetycznie, ważne jednak, jak będzie adresowany. Kluczowe jest, aby uniknąć gwałtownego wzrostu, a potem spadku cen prądu. Taki wzrost mógłby wysłać sygnał do gospodarstw domowych, że ceny energii są nieprzewidywalne, więc lepiej wciąż powstrzymywać się z wydatkami, bo to oznacza utrzymanie obecnej słabej koniunktury. Obawiamy się scenariusza, w którym uwolnienie cen prądu spowoduje większy skok rachunku, niż zakładamy, zaś bon nie zostanie ujęty przez GUS jako narzędzie efektywnie zmniejszające cenę. Wówczas indeks inflacji CPI pokazałby duży jej skok.

Skąd pewność, że taryfy na 2025 r. będą niższe?

W ostatnich latach ceny prądu są tak wahliwe i trudno przewidywalne, jak kursy walutowe. Jednak jest parę argumentów, które sugerują, że do aż tak wysokich cen prądu, jak w latach 2022-2023, nie będziemy mieć w przyszłym roku. Ceny gazu, które mają większe przełożenie na ceny prądu w Europie niż w Polsce, są najniższe od lat, bo w Unii Europejskiej mamy bardzo słabą koniunkturę gospodarczą, za nami druga z rzędu ciepła zima, a magazyny są pełne, powyżej długoletnich średnich. Dodatkowo, od 2025 r. w Stanach Zjednoczonych zostaną uruchomione nowe eksportowe terminale LNG. Import do Europy może być jeszcze większy, tym bardziej, że umiarkowane ożywienie w Chinach nie podbija globalnych stawek LNG. Gdyby ceny gazu skoczyły, Amerykanie mogą uruchamiać nowe wiertnie, co może działać stabilizująco. Przełoży się to także na ceny węgla.

Obecnie ceny uprawnień do emisji CO2 w UE są teraz stosunkowo niskie, rok temu kosztowały prawie 100 euro za tonę, obecnie toczy się debata, czy pod koniec tego roku będą kosztować 30 czy 70 euro. Jednak ceny te spadły także dlatego, że na KE rynek skierowała większą liczbę uprawnień w 2024 roku, aby sfinansować program REPowerEU. Wpływy z aukcji uprawnień służą jako wsparcie dla krajów członkowskich do zielonych inwestycji. Gospodarka europejska jest w stagnacji i tym samym konsumuje mniej energii, a co za tym idzie, potrzebuje mniej praw do emisji, czyli utrzymuje się niższy popyt. Widzimy również, że na tym rynku miały miejsce przepływy spekulacyjne i ostatni czas był okresem realizacji zysków. To może mieć również związek z tym, że bardzo ambitne cele klimatyczne UE napotykają na opór społeczeństw, a nawet samych polityków, co słychać w wypowiedziach np. Manfreda Webera, szefa największej frakcji w Europarlamencie. Z tych powodów są szanse na to, że ceny prądu nie wrócą na aż tak wysokie poziomy jak w 2022-23 r.

Jaki skutki dla gospodarki miałoby uwolnienie cen prądu? Czy byłyby one długotrwałe?

W scenariuszu całkowitego odmrożenia cen prądu i opłaty dystrybucyjnej zaczęłaby obowiązywać cena z taryfy, na którą składa się sama cena prądu i koszt dystrybucji. Nasze rachunki skoczyłyby o ponad 60 proc. Dodałoby to do inflacji 2,5 pp. Dodatkowy element to także wciąż zamrożone ceny gazu. Taki skok rachunków za prąd i gaz mógłby sprawić, że gospodarstwa domowe byłyby bardzo ostrożne z innymi wydatkami. Owszem, tempo wzrostu dochodów znacznie się poprawiło, zwykle po dwóch-trzech kwartałach po takiej poprawie ludzie zaczynają więcej wydawać. Dzisiaj wzrost wydatków związany ze wzrostem zarobków nadchodzi rok później, a więc dużo później niż wskazywałyby na to dane historyczne. Gdybyśmy zafundowali ludziom 60-procentowy wzrost rachunków za prąd, a może także skokowe uwolnienie cen gazu, doprowadzilibyśmy do tego, że dalej by oni nie wydawali, a to miałoby negatywny wpływ na koniunkturę. Dlatego decyzja o całkowitym odmrożeniu byłaby bardzo dezorientująca dla gospodarstw domowych. Uderzyłoby to też w zaufanie do państwa.

Co ze wsparciem dla branży energochłonnej? W Europie o konkurencyjności przemysłu nierzadko przesądza poziom wsparcia państwa. Co w tej kwestii powinien zrobić rząd?

Przede wszystkim, gdybyśmy chcieli ocenić, w jakim punkcie jesteśmy dzisiaj i jaki jest koszt zaniechań w transformacji energetycznej, warto spojrzeć na dostępne dane z 2022 r. Są one wymowne, bo wtedy polska gospodarka jako całość kupowała za granicą prawa do emisji CO2 o wartości 1 proc. PKB. Były to głównie spółki energetyczne. Tyle musieliśmy ich kupować poza Polską. To mniej więcej tyle, ile w tamtym czasie wyniosły łączne, roczne inwestycje w nowe moce elektroenergetyczne. To ogromna, przepalona kwota wydana poza Polską. To kara za opieszałość w transformacji energetycznej w ostatnich kilkunastu latach. W 2022 r. ponad połowę kosztu prądu z węgla stanowiły uprawnienia do emisji CO2. Koszt samego surowca to 30-40 proc.

Wniosek jest taki, że najlepszym sposobem na wsparcie dla branży energochłonnej jest przyspieszenie inwestycji w zieloną energię i sieci elektroenergetyczne. To jest pierwsza forma pomocy sektorom energochłonnym. Mieliśmy na to mnóstwo czasu. Nie można tych inwestycji dalej opóźniać.

Powinniśmy też rozważyć wsparcie dla firm energochłonnych, by nie upadały, ale wsparcie warto uzależnić od inwestycji poprawę efektywności czy czystą energię. Widzimy, że nawet w Niemczech firmy przemysłowe upadają z powodu cen prądu, że Europie grozi dalsza deindustrializacja. W warunkach, kiedy świat się podzielił, lepiej mieć zabezpieczoną produkcję we własnej strefie sojuszy politycznych i militarnych. Widać, że z tego powodu europejscy politycy zaczynają ostrożnie podchodzić do podniesienia celów redukcji emisji na 2040 r.