Niemieckie odejście od atomu

Często z zazdrością patrzymy na sąsiadów zza Odry i ich zdolność do realizowania wieloletnich projektów ponad podziałami politycznymi. Taki charakter miał niewątpliwie program odejścia od atomu. Na ten sukces zapracowało kilka następujących po sobie rządów. Program energetycznej denuklearyzacji wprowadziła na agendę czerwono-zielona koalicja na czele z Gerhardem Schröderem i Joschką Fischerem. Po katastrofie w Fukushimie wygaszenie atomu przypieczętowała Angela Merkel. A wykonania ostatnich aktów tego planu pilnowali Olaf Scholz z Robertem Habeckiem.

Dokładnie 15 kwietnia 2023 r., po mniej niż czterech dekadach od uruchomienia i zaledwie 3,5 miesiąca po terminie zapisanym w harmonogramie pozostawionym przez rząd Merkel, pracę zakończyły reaktory w Emsland, Isar i Neckarwestheim. Ich łączna moc przekraczała 4 gigawaty, a w ostatnim roku dostarczyły do sieci ponad 30 terawatogodzin prądu. Pozyskanie tego samego wolumenu energii elektrycznej z konwencjonalnych źródeł węglowych czy gazowych oznaczałoby od kilkunastu do ponad dwudziestu milionów ton wyższe emisje dwutlenku węgla niemieckiej gospodarki.

Reklama

Mimo to rok po wyłączeniu atomu nie brakuje opinii, że przedsięwzięcie zakończyło się sukcesem. Z analizy wykonanej na zlecenie niemieckiego Greenpeace’u wynika, że rozwój odnawialnych źródeł energii z nawiązką wypełnił lukę po atomie. W rezultacie niemiecki ślad węglowy skurczył się w ostatnim roku o niemal ¼, a ceny energii nie wzrosły. Również wydawany przez fundację Mercator i Europejską Fundację Klimatyczną (podmioty współtworzące zaplecze niemieckiej strategii Energiewende) informacyjny portal Clean Energy Wire podkreśla np., że po wygaszeniu reaktorów nie zmaterializowały się najpoważniejsze obawy formułowane przez przeciwników tego ruchu. Utrzymana została ciągłość dostaw, ceny utrzymano w ryzach, a dekarbonizacja miksu postępowała, czego świadectwem jest choćby niedawno ogłoszone przez rząd federalny zakończenie eksploatacji 15 bloków węglowych o łącznej ok. 4,4 gigawatów. Na łamach państwowego „Deutsche Welle” podkreśla się z kolei, że propozycje powrotu do atomu – formułowane w ostatnim czasie m.in. przez lidera chadeków Friedricha Merza – nie spotykają się z entuzjazmem w branży energetycznej.

Na pewnym poziomie trudno tym argumentom odmówić słuszności. Faktem jest, że w ostatnim roku – według danych niemieckich operatorów – źródła nisko i bezemisyjne odpowiadały za ponad 60 proc. niemieckiej produkcji energii elektrycznej. W porównaniu do roku poprzedzającego ostateczne pożegnanie z atomem wynik ten poprawił się o 5 punktów proc., a udział węgla w wytwarzaniu prądu ograniczono o punktów 9. Mimo odbudowy znaczenia elektrowni gazowych, których udział w wytwarzaniu był przez ostatni rok o połowę większy niż przed wygaszeniem reaktorów, postępy dekarbonizacji niemieckiego miksu wydają się niezagrożone. W roku 2023, według brytyjskiego think tanku Ember, przeciętny ślad węglowy megawatogodziny energii wynosił ok. 380 kilogramów CO2. Dla porównania, w tym samym 2023 r. wyprodukowanie każdej megawatogodziny prądu w Polsce wiązało się z wyemitowaniem do atmosfery ponad 660 kilogramów dwutlenku węgla.

Wyrugowanie ostatnich elektrowni jądrowych nie przeszkodziło też spadkom cen energii w hurcie. Kontrakty na rynku spot z dostawą na następny dzień wyceniane były w 2023 r. średnio na ok. 92 euro za MWh, a na początku 2024 r. wskaźnik ten osiągnął pułap 64 euro. Na rynku hurtowym w Polsce notowaliśmy w tym czasie odpowiednio 112 i 81 euro.

Pozorne sukcesy Energiewende

Te pozorne sukcesy, szczególnie chętnie opisywane w niemieckich mediach adresowanych do zagranicznego odbiorcy, to jednak tylko łyżka miodu w beczce dziegciu, jaka należy się architektom Energiewende.

Nad rolą atomu w miksach energetycznych poszczególnych krajów można dyskutować. Nie da się zaprzeczyć, że inwestycje w nowe moce jądrowe to dekarbonizacja odsunięta w czasie i w dodatku ogromne, obarczone wieloma ryzykami, wyzwanie z dziedziny ekonomii politycznej. Niektóre kraje – zwłaszcza te dysponujące najbardziej sprzyjającymi warunkami do rozwoju OZE – mogą w związku z tym kalkulować, że nie jest to najlepsza droga z punktu widzenia racjonalnego gospodarowania zasobami. Zupełnie inaczej ma się sytuacja w przypadku istniejących już elektrowni, które bez większych nakładów mogły dostarczać energię nieobciążoną klimatycznym śladem przez kolejne dziesięciolecia.

Jeśli nawet podstawowe dla oceny przebiegu transformacji wskaźniki udało się poprawić, to stało się to pomimo, a nie dzięki odejściu od atomu. A dalsze użytkowanie reaktorów mogło najprawdopodobniej zapewnić jeszcze lepsze wyniki. Żeby sporządzić bilans zysków i korzyści wygaszenia atomu, należałoby więc zestawić go ze scenariuszami, w których decyzja ta zostaje odwrócona. Według wyliczeń projądrowej grupy Radiant, gdyby nie polityczna decyzja o przedwczesnym pożegnaniu z energią jądrową, udział czystych źródeł energii w niemieckim miksie wytwórczym w 2022 r. mógłby sięgnąć 74 proc. – o niemal połowę więcej niż faktycznie notowany.

Ale nawet przyjrzawszy się bliżej rzekomo optymistycznym danym z ostatnich lat co do tego, czy rzeczywiście Energiewende nadal przebiega płynnie, można mieć spore wątpliwości. Niemiecka gospodarka boryka się ze sporymi kłopotami, które znajdują odzwierciedlenie w obniżonym zapotrzebowaniu na energię elektryczną. Jednocześnie, mimo to, nasi sąsiedzi zmuszeni są polegać na imporcie. W zeszłym roku bilans netto transgranicznego handlu wyniósł blisko 12 terawatogodzin – co da się porównać z rocznym zużyciem prądu w województwie wielkopolskim. A jeszcze kilka lat temu standardem w przypadku naszego sąsiada był status eksportera netto – i to na poziomie rzędu 50-60 terawatogodzin rocznie.

Komplikacje, takie jak rosnące koszty prądu, łatwo zrzucić na kryzys energetyczny, ale faktem pozostaje, że o ile dekadę temu Niemcy mogli się poszczycić jednymi z najniższych cen w Europie, obecnie w zestawieniu z innymi dużymi rynkami zachodniej części kontynentu – np. francuskim czy hiszpańskim – jest tam dość drogo. Według Veroniki Grimm z Niemieckiej Rady Ekspertów Gospodarczych, wycofanie się z wygaszenia tylko trzech ostatnich reaktorów średnie notowania energii elektrycznej na giełdach mogłyby być w Niemczech niższe o 8-12 proc. Trudno mieć też wątpliwości co do tego, że skala zapotrzebowania Niemiec na gaz – i związanych z tym kosztów gospodarczych kryzysu – mogłaby być mniejsza, gdyby nie postawiono na model rozwojowy, w którym stanowi on podstawowe dopełnienie źródeł odnawialnych.

Miażdżąca krytyka niemieckiej polityki

Tę diagnozę potwierdzają słowa Fatiha Birola, dyrektora Międzynarodowej Agencji Energii i szanowanego w branży autorytetu, który parę dni temu poddał politykę Niemiec miażdżącej krytyce na łamach „Financial Timesa”, mówiąc o dwóch „monumentalnych błędach”: oparciu się na rosyjskim gazie i odwrocie od atomu. A za błędy się płaci. W tym przypadku płacą ją – według Birola – nie tylko Niemcy, ale cały europejski przemysł, który pozostał w tyle za bardziej dynamiczną konkurencją z USA i Chin.

Nie bez powodu żelazny antyatomowy front kruszeje coraz bardziej na arenie unijnej. Plany wygaszania istniejących reaktorów odłożyła Belgia. Rozwijać swoją energetyką jądrową chcą Holandia i Szwecja, jeszcze do niedawna zakładające w swoich strategiach dążenie do miksu 100 proc. OZE. Możliwość powrotu do atomu jako jednego z elementów transformacji energetycznej analizują Włosi, którzy wygasili swoje reaktory trzy i pół dekady temu na fali katastrofy w Czarnobylu. Dyskusja o zmianie polityki toczy się w Danii. A w zeszłym miesiącu za mniej ideologicznym podejściem do technologii jądrowych opowiedział się Luc Frieden, premier Luksemburga należącego tradycyjnie do najbardziej zjadliwie antyatomowych państw UE. I dodał, że w przyszłości to właśnie elektrownie jądrowe zastąpią istotną część źródeł opartych na paliwach kopalnych.

Społeczeństwo za atomem

Za tym, że energię jądrową należało utrzymać, przemawiają też nastroje społeczne w samych Niemczech. O ile jeszcze kilka lat temu walkę z wygaszaniem atomu toczyły samotnie niewielkie organizacje projądrowych entuzjastów i część środowiska ekologicznego – np. polska fundacja FOTA4Climate – kryzys energetyczny przechylił szalę na korzyść zwolenników atomu, również w Niemczech. Ubiegłoroczne sondaże wskazują, że mniej więcej dwóch na trzech niemieckich badanych było za tym, by zrezygnować z planów denuklearyzacji energetyki. W ślad za tym trendem drgnął także obowiązujący w Niemczech od czasu katastrofy w Fukushimie konsensus polityczny. Za wydłużeniem pracy ostatnich trzech reaktorów opowiedzieli się zarówno opozycyjni chadecy, jak i koalicyjni liberałowie z FDP. Dziś CDU/CSU nie tylko uważa ich wygaszenie za błąd, ale też coraz śmielej opowiada się za renesansem atomu, w tym – ponownym uruchomieniem wyłączonych już jednostek.

O tym, że możliwość wznowienia pracy części niemieckich mocy jądrowych istnieje nawet w przypadku 8 reaktorów, przekonywała w zeszłorocznej analizie grupa Radiant. Szczególnie perspektywiczny pod tym względem miał być blok Isar-2, któremu sprzyjać miał nie tylko stan techniczny, ale również sytuacja prawna i polityczna.

Pod koniec marca scenariusz ten oddalił się za sprawą otrzymania przez właściciela jednostki zgody na rozpoczęcie rozbiórki reaktora. Wcześniej władze Bawarii, gdzie opowiadały się za czasowym wydłużeniem eksploatacji ostatnich elektrowni jądrowych, określając atom mianem technologii „pomostowej” na drodze do neutralności klimatycznej. Entuzjaści atomu przekonują, że nawet dziś odwrócenie decyzji Schrödera, Merkel i Scholza, przynajmniej w pewnej mierze, pozostaje możliwe. Argumentują, że nawet w przypadku jednostek, gdzie prace rozbiórkowe się rozpoczęły, są one mało zaawansowane i w praktyce jedyną barierę stanowi wola polityczna. Wśród decydentów i w głównym nurcie niemieckiego komentariatu górę bierze jednak znany nam skądinąd „niedasizm”. Tak jak u bawarskiego ministra środowiska, który ostatecznie przychylił się do wniosku o umożliwienie demontażu elektrowni.

Przy tej okazji wygłosił jednak jedno z najmocniejszych oskarżeń wobec architektów atomowego Energiewende. – Isar 2 mogła produkować przystępną cenowo i zeroemisyjną energię elektryczną dla Bawarii. Jest niepojęte, dlaczego rząd federalny nie chce przyjąć tego do wiadomości i postanowił zamiast tego oprzeć się w większej mierze na węglu – mówił Thorsten Glauber. Podkreślił, że przeznaczona do rozbiórki jednostka była jedną z najbezpieczniejszych i najbardziej niezawodnych na świecie, a w momencie wyłączenia miała za sobą zaledwie 35 lat pracy. – To jak wysłanie na emeryturę 50-latka w idealnym zdrowiu – dodał.