Jak szybko, to zależy od tempa, w jakim będzie przybywać „bezpiecznych kredytów”. Bo druga zmienna, która może wpływać na trwałość programu, jest już określona: termin wyborów parlamentarnych to połowa października. To właśnie dwie charakterystyczne cechy naszego podejścia do mieszkalnictwa: programowość i akcyjność. Nie udało się zbudować niczego, co miałoby trwały charakter, a jednocześnie na tyle dużą skalę, by w znaczący sposób wspomóc zarówno ten sektor gospodarki, jak i realizację potrzeb Polaków.

Najtrwalszym elementem krajobrazu okazały się towarzystwa budownictwa społecznego. Ustawę, która pozwalała na ich powstawanie, uchwalono w połowie lat 90., za rządów SLD i PSL. TBS-y miały budować mieszkania dla osób o średnim poziomie dochodów. Z góry określono, że koszt wynajmu miał być stosunkowo niski. Tego typu podmioty miały działać w formie spółek kapitałowych albo spółdzielni osób prawnych, ale nie wolno im było wypłacać dywidendy. Cały dochód miał być przeznaczany na cele statutowe. W ramach wspierania ich działalności przez państwo mogły liczyć na nisko oprocentowane kredyty z Banku Gospodarstwa Krajowego. Największy minus – mieszkańcy nie byli właścicielami lokali. Trwały element krajobrazu, ale jak bardzo widoczny? W 2020 r. wszystkie działające w Polsce TBS-y dysponowały niespełna 107 tys. mieszkań. Biorąc pod uwagę ogólną liczbę lokali, to nieco ponad pół promila wszystkich mieszkań istniejących w naszym kraju.

Niedawno TBS-y zostały zastąpione przez społeczne inicjatywy mieszkaniowe. To coś „dla osób i rodzin nieposiadających własnego mieszkania w danej miejscowości, które dysponują środkami na regularne płacenie czynszu, jednak ich dochody są za niskie na zaciągnięcie kredytu hipotecznego na mieszkanie” – reklamuje resort rozwoju. Jak wynika z informacji zamieszczonych na stronie internetowej Krajowego Zasobu Nieruchomości, który odpowiada za inicjatywę SIM, 30 takich podmiotów ma plany opiewające na 29,5 tys. mieszkań.

Reklama