A jak to było wcześniej? Dostaliśmy właśnie o tym ciekawą pracę od ekonomistów Jamesa Cloyne’a i Alana M. Taylora (obaj z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis) przy współpracy Patricka Huertgena z niemieckiego Bundesbanku. Ich badanie koncentruje się na dwudziestoleciu poprzedzającym wprowadzenie euro, czyli na latach 1979–1998. Był to – jak wiadomo – okres raczkującej integracji walutowej. W ramach Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (EWG) istniał wówczas mechanizm zwany Europejskim Systemem Walutowym (European Monetary System – ESM). Był to twór dosyć dziwny. Z jednej strony tworzące go kraje miały nadal swoje narodowe waluty i zachowywały teoretyczne prawo do prowadzenia suwerennej polityki monetarnej. Z drugiej strony okazało się, że waluty wszystkich państw zostały w ramach ESM powiązane przede wszystkim z kursem najsilniejszego pieniądza ówczesnej Europy, czyli zachodnio niemieckiej marki. Z początku dopuszczono większe odchylenia w ramach tzw. węża walutowego. Z biegiem czasu orientacja na markę stawała się coraz mocniejsza. Taki układ czynił z Bundesbanku de facto bank centralny jednoczącej się Europy, prototyp działającego dziś we Frankfurcie Europejskiego Banku Centralnego. Z tą różnicą, że w obecnym układzie bankierzy centralni Francji, Włoch czy Holandii mają coś do powiedzenia w kwestii np. wysokości stóp procentowych w strefie euro. A w czasie wspomnianego dwudziestolecia to Bundesbank swoimi decyzjami wyznaczał reszcie ESM politykę monetarną. Przedziwna to z dzisiejszej perspektywy sytuacja, oczywiście mocno związana z antyinflacyjnym kursem, którym szły wówczas władze monetarne sporej części bogatego świata. Neoliberalny zwrot w praktyce.