Oto poranny brief - wszystko, co musisz wiedzieć o tym, co teraz dzieje się w gospodarce.

Popyt na kredyty mieszkaniowe miał spadać, a rośnie

Popyt na rynku mieszkaniowym wcale nie maleje, a to oznacza, że ceny mieszkań mogą w najbliższych miesiącach być wyżej niż do tej pory można było oczekiwać. Możliwe zresztą, że patrzymy na coś, co działa jak samospełniająca się przepowiednia: ludzie chcą szybciej kupić mieszkanie, bo zakładają, że będą one ciągle drożeć i właśnie przez popyt, który w ten sposób się tworzy one rzeczywiście mogą dalej drożeć.

Reklama

Sytuacja jest tam dość zaskakująca, bo wydawało się, że po zakończeniu na przełomie roku rządowego programu wsparcia „Bezpieczny Kredyt 2 proc.” popyt na kredyty mieszkaniowe będzie mniejszy do momentu uruchomienia nowego programu. I rzeczywiście on jest mniejszy, ale już po jednym miesiącu ponownie zaczął rosnąć. W lutym według najnowszych danych z Biura Informacji Kredytowej chcieliśmy zaciągnąć kredyty mieszkaniowe o łącznej wartości blisko 11,4 mld złotych. To znacząco mniej, niż w drugim półroczu 2023 roku, gdy działał jeszcze rządowy program wsparcia, a popyt przekraczał wyraźnie 15 mld zł miesięcznie, ale też o 18 proc. więcej niż w styczniu.

ikona lupy />
Popyt na kredyty mieszkaniowe / Inne

Liczba złożonych wniosków o kredyty zwiększyła się z 22,6 tys. w styczniu do 26,7 tys. w lutym. Średnia wartość wniosku też urosła z 426,7 tys. zł w styczniu do 427,2 tys. zł teraz. W obydwu przypadkach dość daleko do rekordów. W przeszłości, w 2021 i 2022 roku były miesiące, gdy liczba wniosków przekraczała 50 tys. a średnia wartość w grudniu ubiegłego roku sięgnęła ponad 435 tys. zł, niemniej jednak wzrost w lutym względem stycznia jest zaskakujący.

Oczywiście, to nie musi oznaczać znaczących wzrostów cen mieszkań na rynku, bo jednocześnie rośnie też podaż ze strony deweloperów, jeśli jednak ktoś liczył na spadek cen po zakończeniu programu „Bezpieczny Kredyt 2 proc.”, to te dane mogą go wprowadzić w pewne zakłopotanie.

Rekord wszech czasów na złocie i na bitcoinie

We wtorek na rynkach finansowych mieliśmy rekordy wszech czasów, jeśli chodzi o notowania bitcoina, a także złota. Bitcoin dotarł do poziomu 69063 dolarów, bijąc dotychczasowy rekord z 2021 roku o minimalne ułamki procenta, po czym zaczął wyraźnie spadać. I w tej chwili kosztuje już mniej niż 64 tys. dolarów. Jednocześnie w poważną korektę spadkową wpadły też inne, jeszcze bardziej spekulacyjne od bitcoina kryptowaluty

Złoto z kolei sięgnęło poziomu 2141,8 dolarów za uncję – dotychczasowy rekord sprzed trzech miesięcy wynosił 2135 dolarów.

Chociaż obydwa instrumenty często są ze sobą wiązane, a bitcoina czasami określano w przeszłości „elektronicznym złotem” (bo jednego i drugiego można próbować używać jako pieniądza, chociaż i jedno i drugie nie jest emitowane przez żadne państwo), to przyczyny ostatnich wzrostów w obydwu tych przypadkach są raczej różne.

Bitcoin drożeje głównie z powodu napływu na ten rynek nowych pieniędzy ze strony inwestorów, którzy korzystają z uruchomionych w USA w styczniu nowych funduszy inwestycyjnych ETF inwestujących wyłącznie w bitcoiny. W przypadku złota wydaje się, że kluczowa jest perspektywa spadku realnych stóp procentowych w Stanach. To tradycyjnie taki moment na rynku, w którym złoto staje się relatywnie bardziej atrakcyjne wobec innych lokat, które przynoszą jakiś stały dochód, np. odsetki. Złoto ich nie daje, ale w czasach, gdy te odsetki stają się mniej wartościowe (bo maleje realna stopa procentowa), złoto zyskuje na atrakcyjności i w efekcie zwykle drożeje.

W tej chwili w Stanach inwestorzy na rynku oczekują, że do końca roku główna stopa procentowa w Fed spadnie o 1 punkt procentowy, natomiast inflacja spadła już wcześniej i niekoniecznie musi spadać dalej w takim samym tempie, co stopy procentowe.

Ukraina wyklucza tranzyt gazu z Rosji na Zachód od 2025

Gaz ziemny w Europie w ciągu ostatniego półtora tygodnia podrożał o ponad 22 proc. do 27,3 euro za megawatogodzinę. To jednak kontrakt z dostawą w kwietniu, czyli bardzo niedługo. Warto zwrócić uwagę na to, że kontrakty z dostawą w przyszłym roku, na przykład w styczniu 2025 są wyraźnie droższe. Kosztują ponad 32,7 euro, czyli o blisko 20 proc. więcej.

Oczywiście gaz w zimie zawsze jest droższy niż latem, a kwiecień na tym rynku to pierwszy miesiąc sezonu letniego, ale na horyzoncie pojawił się temat, który może sporo namieszać na tym rynku pod koniec tego roku, jeśli do tego czasu nadal będzie aktualny. Ukraiński minister energetyki, German Gałuszczenko powiedział właśnie, że nie widzi możliwości kontynuowania tranzytu rosyjskiego gazu rurociągami na Zachód przez terytorium Ukrainy po wygaśnięciu obecnych kontraktów. Te wygasają z końcem tego roku. To znaczy, że od stycznia 2025 roku ten tranzyt zostanie wstrzymany, a to z kolei oznacza, że kraje takie jak Węgry, Słowacja, czy Austria będą mieć poważny problem, ponieważ dziś zaopatrują się w ten surowiec właśnie poprzez rurociąg z Ukrainy.

Problem ten da się rozwiązać, ponieważ gaz do Austrii i Czech może też płynąć z Niemiec, a do Słowacji przez Polskę z gazoportów na Morzu Bałtyckim, biorąc jednak pod uwagę ograniczenia związane z logistyką i przepustowością może to oznaczać, że podaż gazu w Europie nieco się zmniejszy przy tym samym popycie, a to może oznaczać pewien wzrost cen. W tym kontekście możliwe więc, że trwający prawie dwa lata trend spadkowy na rynku gazu się zakończy, albo nawet już się zakończył, bo ostatnie minimum ceny na tym rynku mieliśmy dokładnie 23 lutego na poziomie 22,31 euro za MWh.

Na naszej Towarowej Giełdzie Energii gaz od dołka z 23 lutego podrożał już o 19 proc. i jest teraz najdroższy od miesiąca.

Prąd i gaz w lutym taniały na TGE

Generalnie jednak ciągle jeszcze można mówić, że gaz, podobnie jak i prąd na Towarowej Giełdzie Energii, czyli polskim rynku hurtowym wciąż tanieją. Widać to w comiesięcznych podsumowaniach notowań publikowanych przez TGE. Średnia cena megawatogodziny z gazu w kontrakcie z dostawą w kwietniu spadła w ostatnim miesiącu o 12,9 proc. do 132 zł. Gaz z dostawą w czwartym kwartale tego roku potaniał o 13 proc. do 153 zł, a z dostawą w przyszłym roku potaniał o 11 proc. do 154 zł.

Zmiana tendencji na rynku pojawiła się pod koniec lutego, więc w danych obejmujących cały miesiąc jej nie widać. Jeśli nic się nie zmieni, za miesiąc w danych za marzec będzie już widać wzrosty notowań zamiast spadków.

Z kolei cena prądu z dostawą w drugim kwartale tego roku spadła w lutym aż o 16,5 proc. do 334 złotych za megawatogodzinę (czyli 33 groszy za kilowatogodzinę – to mniej niż obecnie płacimy wg taryf zamrożonych na poziomie z 2021 roku). Cena w kontrakcie przyszłorocznym spadła o 7,8 proc. do 436 zł za MWh.

Zarówno gaz, jak i prąd do tej pory taniały w całej Europie ze względu na niższy popyt ze strony przemysłu, który w większości krajów europejskich jest w stagnacji i nie wykorzystuje wszystkich swoich mocy, więc także zapotrzebowanie na energię ma mniejsze. Do tego coraz większy udział w strukturze produkcji energii mają źródła odnawialne, co oznacza także mniejszy popyt na gaz i niższe ceny prądu.

Zmiany cen prądu i gazu na TGE nie przekładają się automatycznie i szybko na zmiany cen po stronie gospodarstw domowych, bowiem po pierwsze w tej chwili, jeszcze do końca czerwca rozliczają się one po cenach zamrożonych z 2021 roku, a po odmrożeniu obowiązywać będą taryfy zatwierdzane przez Urząd Regulacji Energetyki. Ceny prądu w obecnej taryfie są wyraźnie większe od obowiązujących teraz, ale istnieje możliwość, że URE wezwie sprzedawców prądu, aby przedstawili propozycje obniżek cen. Podobnie zrobił ostatnio z cenami gazu, które dzięki temu nieco spadły. Generalnie jeśli na rynku hurtowym utrzymuje się trend spadkowy, tak jak w tej chwili w przypadku cen energii elektrycznej, to także ceny dla gospodarstw domowych prędzej czy później powinny pójść w dół.

Rząd ma nowy projekt wakacji kredytowych

Rząd zatwierdził projekt ustawy o wakacjach kredytowych. Projekt zmieniono w ostatnich dwóch tygodniach i w efekcie teraz jest nieco bardziej kosztowny dla banków. Pierwsza wersja przygotowana przez Ministerstwo Finansów miała zostać zaakceptowana już dwa tygodnie temu, ale wtedy najprawdopodobniej nie spodobała się premierowi. Oczywiście, aby wakacje zaczęły obowiązywać, ustawę musi uchwalić parlament, a potem podpisać się pod nią musi prezydent.

Zmiany w projektowanych przepisach względem wcześniejszego projektu to obniżenie progu wskaźnika raty kredytu do dochodu gospodarstwa domowego z 35 proc. do 30 proc. – czyli z wakacji będą mogli skorzystać tylko ci, którzy na obsługę kredytu wydają co najmniej 30 proc. swoich comiesięcznych dochodów. Dodatkowo z tego wymogu zwolniono rodziny z co najmniej trójką dzieci. W efekcie koszt całego programu rośnie z około 2,5 mld zł do około 3,3 mld złotych.

Kosztem tym nie będzie oczywiście obarczony budżet państwa, ale banki komercyjne, które w związku z wakacjami kredytowymi zanotują po prostu mniejsze zyski.

Swoją drogą zyski te i tak będą mogły być rekordowe, podobnie jak w ubiegłym roku, kiedy to przekroczyły 27 mld zł. W ostatnich czasach sektor bankowy w Polsce zarabia od 3 do 4 mld złotych miesięcznie.

Największym problemem, który wiąże się z wakacjami kredytowymi nie jest jednak wpływ na wyniki banków, ale to, że psują one skuteczność polityki pieniężnej prowadzonej przez Narodowy Bank Polski i Rade Polityki Pieniężnej. Gdy wprowadzał je rząd Mateusza Morawieckiego RPP szybko podnosiła stopy procentowe, aby walczyć z wysoką inflacją. Wakacje łagodziły wpływ podwyżek stóp, bo dzięki nim spora część kredytodawców nie odczuwała ich w całości. Tak więc popyt rynkowy, który należało wtedy zmniejszać, aby inflacja przestała rosnąć, nie był tłumiony przez podwyżki stóp w takim stopniu, w jakim mógłby być bez wakacji kredytowych.

Dziś czynnik ten ma już mniejsze znaczenie, bo inflacja nie rośnie tak, jak wtedy i znajduje się na zdecydowanie niższym poziomie, w okolicach 3 proc.