Zarządzający funduszami marzą o wspólnym długu na obronę z UE

Rynek finansowy, czyli na przykład zarządzający w funduszach inwestycyjnych czekają, aż Unia Europejska zdecyduje się wyemitować wspólny dług, aby w ten sposób sfinansować wydatki zbrojeniowe, lub pomoc dla Ukrainy. Zdaniem Bloomberga, wręcz nie mogą się tego doczekać. I wcale nie chodzi im głównie o to, aby pomóc Ukrainie, chociaż zapewne nie mają nic przeciwko temu. Jednak zainteresowane są emisją unijnych obligacji, ponieważ bardzo chcą je mieć w swoich portfelach.

Po tym, jak Stany Zjednoczone straciły w ostatnich miesiącach najwyższy z możliwych rating u najważniejszych agencji ratingowych, to dług unijny uznawany jest za najbezpieczniejszy na świecie. Do tego daje on nieco wyższe odsetki niż np. dług niemiecki. Jest więc on połączeniem bezpieczeństwa i relatywnie niezłych stóp zwrotu.

Reklama

Emisja tego długu jest jednak blokowana politycznie między innymi przez Niemcy i Holandię, które zgodziły się na to tylko raz, na zasadzie wyjątku, w czasie pandemii. Rynek finansowy chciałby, aby Unia emitowała swój dług w sposób ciągły tak jak państwa. Do tego celu przybliżać ją mogą konieczność zwiększenia wydatków na zbrojenia i pomoc Ukrainie. Niestety, istnieje obawa, że Unia postanowi działać dopiero wtedy, kiedy Rosjanie zaczną odnosić większe zwycięstwa na froncie, a sytuacja militarna Ukrainy będzie się wyraźnie pogarszać. Zdaniem ekspertów, taki scenariusz w najbliższych miesiącach jest zupełnie prawdopodobny.

„Niestety zawsze trzeba jakiegoś kryzysu, aby Europa zaczęła w końcu działać” – mówi cytowany przez Bloomberga Guy Miller, szef strategii rynkowych w Zurich Insurance. Z kolei Moritz Kraemer z niemieckiego banku LBBW zwraca uwagę, że unijne reguły fiskalne nie obejmują wspólnego długu Unii, ponieważ dług ten nie zalicza się do statystyk państw członkowskich, których te reguły dotyczą. Czyli za pomocą unijnych obligacji można finansować dowolny cel bez ograniczeń nałożonych na państwa w unijnych traktatach.

Emisja wspólnego długu byłaby krokiem w stronę wspólnej, unijnej polityki fiskalnej, która byłaby uzupełnieniem już istniejącej w strefie euro wspólnej polityki pieniężnej. Popyt na unijne obligacje emitowane, aby finansować fundusze odbudowy często na kolejnych przetargach, jest rekordowy. Na przykład w lutym Komisja Europejska sprzedawała papiery warte 3 mld euro, jednak popyt na aukcji sięgnął aż 81 mld euro, czyli był 27 razy większy. W czasie pierwszej emisji tych obligacji w październiku 2020 roku popyt ze strony inwestorów wyniósł aż 233 mld euro.

Radość na giełdach po danych z rynku pracy USA

Comiesięczne dane z amerykańskiego rynku pracy, o których mówi się na giełdach, że są najważniejsze spośród wszystkich danych publikowanych praktycznie codziennie, tym razem okazały się dość niejednoznaczne. Z jednej strony przybyło 275 tys. nowych miejsc pracy, co świadczy o sile tamtejszego rynku, z drugiej strony stopa bezrobocia urosła wbrew oczekiwaniom do 3,9 proc., co z kolei może świadczyć o tym, że rynek ten nieco słabnie. Także tempo wzrostu płac okazało się wolniejsze od oczekiwań, sięgając tylko 0,1 proc. w skali miesiąca i 4,3 proc. w skali roku.

Inwestorzy zawsze interpretują te dane w kontekście tego, co może dziać się ze stopami procentowymi – gorsze dane zwiększają szanse na obniżkę stóp, a lepsze dane to prawdopodobieństwo zmniejszają. Tym razem rynek uznał, że raport z rynku pracy przybliża nas do obniżek, więc pierwszą reakcją był wyraźny wzrost cen akcji w Nowym Jorku, wzrost cen obligacji oraz osłabienie dolara.

Perspektywa nadchodzących obniżek stóp pchnęła także cenę złota wyżej, do rekordowo wysokiego poziomu 2203 dolarów. W tym samym czasie swój nowy rekord pobił bitcoin, na krótko sięgając poziomu 70 tys. dolarów. U nas kurs dolara spadł na moment poniżej 3,92 zł, czyli do poziomu najniższego w tym roku.

Natomiast wspomniana pozytywna reakcja na giełdzie nowojorskiej do końca sesji zdążyła zamienić się w korektę spadkową, więc indeks S&P 500 ostatecznie spadł o 0,7 proc. W nocy w Azji mieliśmy wzrosty na giełdach w Chinach, ale też wyraźny spadek w Japonii, oraz w Australii.

Teraz rynek będzie czekać na kolejne dane, tym razem o amerykańskiej inflacji w lutym – ich publikacja planowana jest na jutro. Potem z kolei uwaga będzie się już skupiać na nadchodzącym posiedzeniu Fed, którego efekty poznamy za tydzień w środę.

FAO: żywność naświecie dalej tanieje

Żywność na świecie cały czas tanieje, a najlepiej widać to na przykładzie zbóż. Najnowszy raport FAO, czyli Organizacji NarodówZjednoczonych do spraw Wyżywienia, pokazuje, że indeks cen żywności spadł w lutym o 0,7 proc. w relacji do stycznia i aż o 10,5 proc. w skali ostatniego roku. W efekcie jest on w tej chwili na poziomie najniższym od lutego 2021 roku.

Ceny zbóż spadły za to w ciągu ostatniego miesiąca aż o 5,1 proc. a w ciągu roku o 22,4 proc. i są najniżej od października 2020 roku. Od szczytu notowań z maja 2022 r. zboża potaniały średnio już o 34,4 proc., co stanowi ogromny problem dla rolników praktycznie na wszystkich kontynentach świata. Według FAO najszybciej tanieją kukurydza i pszenica. Ta pierwsza przez nadzwyczajnie dobre zbiory w Brazylii i Argentynie, oraz spory eksport z Ukrainy, a ta druga głównie przez ogromny eksport z Rosji.

W ostatnich danych FAO widać jednak też niewielkie wzrosty cen, które dotyczą na przykład mięsa. W lutym mamy tu wzrost o 1,7 proc. w stosunku do stycznia, do poziomu najwyższego od października. Z kolei nabiał po wzroście o 1,1 proc. jest najdroższy od maja, a cukier po wzroście w lutym o 3,2 proc. jest najdroższy od listopada. W przypadku mięsa i nabiału za wzrostami cen stoi rosnący popyt w Chinach.

Inflacja w Chinach zaczyna rosnąć

W Chinach zaczyna też w końcu rosnąć inflacja. Dane opublikowane w sobotę mówią o tym, że ceny w ciągu ostatniego roku wzrosły średnio o 0,7 proc. To bardzo niewielki wzrost, ale w przypadku Chin to istotna zmiana, inflację powyżej zera notowali oni ostatni raz w sierpniu. Od października dane pokazywały pogłębiającą się deflację. Zmiana pojawiła się dopiero teraz i być może jest to jedna z pierwszych oznak nowego ożywienia w chińskiej gospodarce (o tym samym może świadczyć wspomniany wyżej wzrost popytu na mięso i nabiał). Z drugiej strony może to być jednak osiągnięcie jednorazowe związane z obchodami w lutym chińskiego nowego roku, a więc z okresem świątecznym, w którym sporo Chińczyków udaje się na kilkudniowe wakacje.

Poprawy nadal nie widać w cenach, po których zawierane są transakcje producentów z pośrednikami i hurtownikami. Tak zwana inflacja producentów nadal w Chinach nie istnieje, za to już siedemnasty miesiąc z rzędu mamy tam deflację producentów. Tym razem spadek cen wyniósł -2,7 proc. w skali roku.

W weekend w Polsce znów mieliśmy za dużo OZE

W czasie weekendu słoneczna pogoda spowodowała w Polsce pewne problemy w zarządzaniu produkcją energii. Mieliśmy jej po prostu za dużo, bo świetnie spisywały się elektrownie słoneczne, a do tego także wiatrowe. Część nadprodukcji udało się wyeksportować, ale w pewnym momencie stało się jasne, że bieżącą produkcję trzeba ograniczyć, bo w czasie weekendu, kiedy nie pracuje przemysł, nie jesteśmy w stanie jej zużyć, ani zmagazynować na taką skalę.

Ograniczenie dotyczyło energii odnawialnej, bo zdecydowanie łatwiej odłączyć tymczasowo od sieci panele słoneczne i wiatraki niż duże elektrownie napędzane węglem, czy gazem. W niedzielę dotyczyło to okresu od godziny 7 rano aż do 17 po południu.

Taka sytuacja miała miejsce już drugi raz w tym miesiącu, a mamy przecież wciąż kalendarzową zimę. Można więc podejrzewać, że latem problem z nadmiarem energii ze źródeł odnawialnych będzie znacznie większy. Polska pod koniec 2023 roku miała w elektrowniach słonecznych już ponad 14 gigawatów zainstalowanej mocy i ponad 9,5 GW w wiatrakach. Dla porównania: łączna moc wszystkich elektrowni na węgiel kamienny i brunatny w Polsce to 26,2 GW. Są to więc już wielkości porównywalne. O ile jednak produkcja w elektrowniach węglowych jest przewidywalna i stabilna, o tyle źródła odnawialne są kapryśne i trudniejsze do przewidzenia. Warto jednak z nich korzystać, bo dają tańszy prąd - tyle że w momencie największej produkcji, trzeba je częściowo wyłączać.

W piątek, kiedy takiego wyłączenia udało się uniknąć i cała energia odnawialna „zmieściła się” w systemie, panele fotowoltaiczne pobiły swój rekord – w samo południe wyprodukowały pierwszy raz w historii ponad 10 gigawatogodzin energii elektrycznej, co stanowiło wtedy ponad 45 proc. całego zapotrzebowania na prąd w Polsce.