Oto poranny brief - wszystko, co musisz wiedzieć o tym, co teraz dzieje się w gospodarce.

VAT na żywność idzie w górę

Rząd postanowił wykorzystać okazję w postaci najniższej od paru lat inflacji i przywrócić od 1 kwietnia stawkę VAT na żywność na poziomie 5 proc. Przez ostatnie dwa lata była ona interwencyjnie obniżona do 0 proc. w ramach tak zwanej tarczy antyinflacyjnej.

Reklama

Głównym powodem tej ryzykownej politycznie decyzji jest konieczność ograniczania deficytu budżetowego. W czasach zwiększonych wydatków na zbrojenia przekroczy on zdaniem wielu ekonomistów 5 proc. PKB, a państwo, aby pokryć wszystkie potrzeby musi w tym roku pożyczyć na rynkach finansowych ponad 450 mld złotych. Gdyby odstąpić od przewidzianej jeszcze w pisowskim projekcie budżetu podwyżki VAT, budżet straciłby kolejne blisko 10 mld złotych. Jego dochody z pięcioprocentowego VAT na żywność to około 3 mld zł kwartalnie.

Z drugiej strony taka podwyżka może nieco podbić inflację. NBP prognozuje, że podniesie ją o niecały punkt procentowy. Ale to przy założeniu, że całość podwyżki zostanie przeniesiona na kupujących w postaci wyższych cen. Nie jest to jednak do końca pewne, ponieważ akurat od paru tygodni w kraju trwa dość agresywna wojna cenowa pomiędzy sieciami dyskontowymi. Walcząc o klientów i wzrost przychodów mogą one wpaść na pomysł, aby podwyżki VAT jednak nie przerzucać dalej, a przynajmniej nie natychmiast.

Podwyżka VAT na żywność akurat teraz nie powinna też stanowić większego problemu w budżetach gospodarstw domowych. Płaca w gospodarce narodowej rośnie średnio o ponad 10 proc., płaca minimalna od stycznia urosła o około 20 proc., a od marca o 12 proc. wzrosła wysokość emerytur i rent. Generalnie więc dochody w większości gospodarstw domowych w Polsce ostatnio poszły w górę w skali większej niż skala ewentualnej podwyżki cen żywności wywołanej podniesieniem podatku VAT.

Prezes URE zapowiada nową taryfę na prąd od lipca

Bardziej dolegliwe byłoby odmrożenie cen gazu i energii od lipca. Gdyby nie towarzyszyło temu żadne nowe działanie osłonowe rządu, wtedy przejście ze stawek zamrożonych do tych przewidzianych w tegorocznych taryfach oznaczałoby wzrost miesięcznych rachunków za prąd o kilkadziesiąt procent. Tyle, że taki scenariusz jest raczej wykluczony, bo rząd wielokrotnie zapowiadał, że wprowadzi takie przepisy, aby wzrost cen ograniczyć do maksymalnie kilkunastu procent.

Jeszcze ciekawsze w tym kontekście jest jednak to, co może zrobić Urząd Regulacji Energetyki. Jego prezes parę razy sugerował już możliwość obniżki taryfy na prąd w ciągu roku, niedawno zresztą obniżył ją dla gazu. Teraz zaś już wyraźnie i jasno zapowiedział, że taryfa na prąd może zostać wkrótce obniżona.

„Tak, rozmawialiśmy o tej propozycji. Chodzi o to, aby zatwierdzić nową taryfę, której okres obowiązywania byłby od 1 lipca i obowiązywałby przez co najmniej następne 12 miesięcy. W takiej sytuacji możemy przyjąć do kalkulacji taryfy już inne koszty przedsiębiorstw, tzn. nie te wysokie za ub. rok, ale (…) w dużej mierze też te obecne ceny energii czy ceny gazu. Co spowoduje, że w zasadzie z cenami czy taryfami będziemy już dużo bliżej cen, które są zamrożone.” – powiedział prezes URE Rafał Gawin w czasie rozmowy w Tok FM.

Większość gospodarstw domowych w Polsce płaci dziś za prąd 41 groszy za kilowatogodzinę (plus dodatkowe opłaty za przesył). Przejście na obecną taryfę oznaczałoby wzrost do 74 gr za kWh. Jednak obecne ceny na Towarowej Giełdzie Energii są niższe i sięgają około 43 gr za kWh. Średnia ze wszystkich w ostatnich dwunastu miesiącach transakcji kontraktem terminowym na dostawę prądu w 2025 roku to z kolei około 54 groszy za kilowatogodzinę. Gdyby więc obniżyć taryfę do tego poziomu, wtedy odmrożenie cen wiązałoby się ze znacznie mniejszą podwyżką.

Rząd chce się wycofać z mrożenia cen energii i gazu z tego samego powodu, dla którego wycofuje się z obniżonego VAT na żywność. Chodzi o finanse państwa i dziurę w budżecie. Zamrożone ceny prądu z punktu widzenia rządu oznaczają koszt rzędu około 16 mld zł w skali roku. Na koszt ten składają się rekompensaty dla sprzedawców prądu. Są one liczone jako różnica między ceną zamrożoną, a tą z taryfy.

Wiceminister finansów: wakacje kredytowe w dłuższym okresie niepotrzebne

Po wycofaniu się z zerowej stawki VAT na żywność i odejściu od mrożenia cen prądu, za jakiś czas w przyszłości doczekamy się też likwidacji wakacji kredytowych. Zapowiedział to w sposób dość jasny wiceminister finansów Jurand Drop. W czasie Forum Bankowego powiedział on, że ma nadzieję, że w dłuższej perspektywie wakacje kredytowe nie będą potrzebne. Wtedy głównym mechanizmem, z którego będą mogli skorzystać kredytobiorcy w potrzebie pozostanie Fundusz Wsparcia Kredytobiorców.

To, czy wakacje kredytowe są koniecznie potrzebne dzisiaj jest dość mocno dyskusyjne, ale rząd podtrzymuje to rozwiązanie, ponieważ w przeciwieństwie do obniżki VAT na żywność, czy mrożenia cen prądu, nie generuje ono żadnych kosztów w budżecie państwa. Wakacje są bowiem na koszt banków, a one też sobie z tym radzą i w ubiegłym roku osiągnęły rekordowo duże zyski, przekraczające w całym sektorze bankowym 27 mld zł.

Banki chciałyby jednak oczywiście zarabiać jeszcze więcej, tak więc są zainteresowane jak najszybszym wygaszeniem wakacji kredytowych. Stąd też nie jest przypadkiem, że wiceminister finansów mówił o tym akurat na Forum Bankowym.

Rządowy projekt ustawy o wakacjach kredytowych w 2024 roku właśnie wpłynął do Sejmu.

Inflacja w USA rośnie do 3,2 proc.

Na rynkach finansowych głównym wydarzeniem ostatnich dwudziestu czterech godzin była publikacja danych o inflacji w Stanach Zjednoczonych. Inwestorzy czekali na jakiegoś nowe wskazówki dotyczące tego jak może przebiegać proces obniżania stóp procentowych w USA. Nie doczekali się jednak w tym kontekście żadnych poważniejszych zmian. Inflacja wypadła gorzej od oczekiwań, ale nie na tyle gorzej, aby zmienić oczekiwania rynku co do obniżek stóp procentowych.

Roczny wskaźnik inflacji wzrósł z 3,1 proc. do 3,2 proc. a miał stać w miejscu. Z kolei inflacja bazowa spadła z 3,9 proc. do 3,8 proc., ale miała spaść do 3,7 proc. W obydwu przypadkach mowa więc o lekkich rozczarowaniach.

W skali miesiąca poziom cen podniósł się o 0,4 proc. – czyli najbardziej od września. To akurat było zgodne z oczekiwaniami.

Rynek wciąż jednak zakłada, że Fed zacznie obniżać stopy procentowe w czerwcu, zaś kolejne obniżki pojawią się we wrześniu i listopadzie, a potem jeszcze w styczniu i marcu 2025 r. Taka perspektywa napędza wzrosty cen akcji na giełdach. Indeks S&P 500 w Nowym Jorku po wzroście o 1,1 proc. zakończył wczoraj sesję na poziomie rekordowo wysokim. Nasz WIG 20 po danych o amerykańskiej inflacji wystrzelił w górę nawet o 2,3 proc. ale tu do rekordów wciąż sporo brakuje.

Ponad 80 proc. Polaków popiera protesty rolników

Społeczeństwo odczuwa sporą solidarność z rolnikami i w ogromnej większości popiera ich protesty – wynika z nowych badań CBOS. Takie poparcie deklaruje aż 81 proc. obywateli. Tylko 15 proc. jest przeciw tym protestom.

Sytuacja wygląda nieco inaczej, jeśli chodzi o różne formy protestów i o poszczególne postulaty rolników. 87 proc. popiera demonstracje, 69 proc. popiera blokady dróg, a 64 proc. blokady przejść granicznych. Jednak tylko 23 proc. popiera, a 73 proc. nie popiera wysypywania ukraińskiego zboża i niszczenia towarów rolnych z Ukrainy.

Aż 85 proc. popiera „ograniczenie napływu produktów rolnych z Ukrainy do Polski, przyczynia się on bowiem do zaniżenia cen oferowanych na krajowym rynku towarów oraz obniżenia ich jakości.” To jest bardzo interesujący rezultat, ponieważ akurat ten postulat jest fałszywy – import zbóż do Polski z Ukrainy został zablokowany rok temu, a import pozostałych towarów znacząco ograniczony. Mimo to ceny zbóż nadal spadają i to nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Przyczyną jest globalna nadprodukcja i ogromny eksport zbóż po niskich cenach z Rosji, import do Polski z Ukrainy nie ma żadnego wpływu na ceny, zwłaszcza, że od roku nie istnieje.

Swoją drogą Ukraina właśnie poinformowała, że zbiory zbóż i rzepaku w sezonie 24/25 będą o 8 proc. niższe od tych z obecnego sezonu. Oznacza to też zmniejszenie prognozy eksportu towarów rolnych z Ukrainy w kolejnym sezonie o blisko 18 proc. Takie ograniczenie podaży na rynkach światowych to czynnik, który może hamować spadek cen. Zresztą już dziś na największej giełdzie rolnej w Europie, czyli tej w Paryżu tona pszenicy z dostawą w maju, czyli za dwa miesiące kosztuje 196,5 euro, ale tona z dostawą w maju za rok kosztuje już 220 euro i jest to najwyższa cena dostaw w tym terminie od miesiąca.