Po ogłoszeniu przez premier Elisabeth Borne w połowie stycznia założeń rządowej reformy systemu emerytalnego, we Francji na ulice regularnie wychodzą setki tysięcy ludzi.

„Francuskie społeczeństwo jest bardzo przywiązane do swojego systemu socjalnego, którego elementem jest system emerytalny” – mówi Maślanka. „Razem z 35-godzinnym dniem pracy jest on uważany we Francji za wielką zdobyć socjalną epoki Francois Mitterranda (socjalistycznego prezydenta w latach 1981-1995) – dodaje analityk.

Francuski system emerytalny jest całkowicie finansowany ze składek i nie ma w nim żadnego elementu kapitałowego. Dlatego w związku z pogarszającą się sytuacją demograficzną Francji, prezydent Macron chce przeprowadzić zmiany już teraz, kiedy nie ma jeszcze obowiązku zmian drastycznych – ocenia Maślanka.

Prócz demografii za reformą emerytalną przemawia również kwestia konkurencyjności francuskiej gospodarki.

Reklama

„Francja od ponad 20 lat zmaga się z chronicznym deficytem handlowym, który w związku z obecnym wzrostem cen energii osiągnął gigantyczną sumę 164 mld euro” – mówi analityk PISM. „Jednym z celów Macrona było i jest zwiększenie konkurencyjności francuskiej gospodarki, również poprzez odchudzenie systemu socjalnego, między innymi podwyższając wiek emerytalny” – dodaje.

Ponadto, jak zauważa Maślanka, deficyt budżetowy Francji rośnie skokowo; dług publiczny w chwili obecnej wynosi już 120 proc. PKB.

W toczącej się debacie parlamentarnej rząd próbuje przekonać do reformy posłów centroprawicowego ugrupowania Republikanie (LR), choć teoretycznie nie musi tego robić, ponieważ konstytucja daje mu prawo do ustanowienia nowego prawa dotyczącego kwestii socjalnych bez głosowania.

„Politycznie byłoby to jednak kosztowne, bo skutkowałoby dużym niezadowoleniem społecznym i sprawiałoby, że debata publiczna, zamiast toczyć się w parlamencie, toczy się na ulicach. W związku z tym Macron szuka porozumienia z Republikanami, którzy nawiasem mówiąc od dawna proponowali podwyższenie wieku emerytalnego” – ocenia analityk.

Sobotnie strajki i demonstracje, które kierowane są przede wszystkim przez główne francuskie centrale związkowe, to kolejna odsłona sprzeciwu wobec reformy na ulicy. Jednocześnie od poniedziałku trwa debata na ten temat w parlamencie.

„Strajki dotyczą w dużym stopniu sektora energetycznego, gdzie uzwiązkowienie jest bardzo silne, dlatego związki zawodowe mogą nawet doprowadzić do tymczasowego paraliżu funkcjonowania państwa” – podkreśla Maślanka. „Wydaje mi się, że rząd obawia się jednak jakiegoś protestu niekontrolowanego przez związki zawodowe, na podobieństwo +żółtych kamizelek+, choć na to się na razie nie zanosi” – dodaje.

Według analityka prezydent Macron uważa, że uciążliwość tych protestów sprawi, iż większość społeczeństwa zwróci się przeciwko związkom, a nie przeciwko niemu.

Reformie sprzeciwia się zarówno lewica, zdominowana przez radykalne ugrupowanie Jeana-Luca Melenchona, zyskujące na protestach, jak i skrajna prawica pod wodzą Marina Le Pen.

„Jeśli Republikanie poprą projekt reformy, wtedy Le Pen będzie mogła prezentować ich jako swego rodzaju przystawkę względem Macrona” – zauważa analityk PISM.

Po lewej stronie sceny politycznej pod adresem Macrona padają zarzuty między innymi o to, że toruje on drogę do prezydentury Le Pen w 2027 roku.

„Choć sama Le Pen zaznaczyła, że nie chce ponownie ubiegać się o prezydenturę, to pokusa startu w wyborach, kiedy nie będzie silnego konkurenta ze strony liberalnej, może okazać się większa – zwłaszcza że po zakończeniu drugiej kadencji Macron nie będzie mógł startować w wyścigu” – dodaje Maślanka.

„Jej elektorat to głównie osoby mieszkające poza wielkimi miastami, często takie, w których proponowana reforma emerytalna uderza najbardziej. Niezadowolenie społeczne może przełożyć się na lepsze notowania Le Pen, choć trudno wyobrazić sobie, że wyborcy lewicy zagłosują na nią w drugiej turze wyborów prezydenckich” – ocenia analityk.

W protestach, które odbyły się w całym kraju w 19 i 31 stycznia, za każdym razem na ulice wychodziło ponad 1 mln demonstrantów, a według organizatorów miało ich być wówczas nawet ponad 2 mln. Prócz sobotnich demonstracji, związki zawodowe zapowiadają kolejne w lutym i w marcu.

Marcin Furdyna (PAP)