- Glokalizacja i reshoring: woda i ogień, czyli… szansa Polski
- Polska Chinami Europy. Czy zostanie także Tajwanem Starego Kontynentu?
- Reshoring i nearshoring – to musi potrwać, ale (raczej) się wydarzy
- Hakerzy, blokady kanałów, wojny i inne nieszczęścia
- Za co inwestorzy kochają Polskę, a co musimy poprawić
Ponad rok czekania na samochód z powodu braku jednego podzespołu? Brak leków w aptekach za sprawą niedostępności kluczowego komponentu? Nigdy więcej! Aby uodpornić się na kolejne kryzysy trzeba zyskać niezależność od dostaw surowców i podzespołów z niepewnych rejonów świata – z takiego założenia wychodzi coraz więcej globalnych korporacji i ich kooperantów. Część już przenosi się do Europy, wielu to planuje.
Polska może i powinna to wykorzystać. I to nie tyle do dalszego zwiększania PKB, co do zmiany modelu gospodarczego: w ostatnich dekadach staliśmy się Chinami Europy, produkującymi lwią część żywności, AGD i RTV, maszyn i urządzeń oraz podzespołów dla przemysłu motoryzacyjnego. Teraz możemy się stać Tajwanem Starego Kontynentu.
Glokalizacja i reshoring: woda i ogień, czyli… szansa Polski
Jak wynika z wielu opublikowanych w ostatnim roku raportów i opinii (m.in. Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu, Deloitte, ING Banku Śląskiego i Europejskiego Kongresu Gospodarczego) skutki przerwania łańcuchów dostaw w czasach pandemii oraz po wybuchu wojny w Ukrainie okazały się tak opłakane i groźne dla globalnych firm, że wiele z nich zaczęło układać te łańcuchy w zasadzie od nowa, starając się przenieść jak najwięcej biznesowych aktywności do rejonów świata obarczonych najmniejszym ryzykiem nowych zawałów.
- Obserwujemy nasilanie się dwóch zjawisk: glokalizacji i reshoringu. Teoretycznie one się nawzajem wykluczają. W pierwszym przypadku mówimy o trwającym od ponad dekady dostosowywaniu globalnych trendów, produktów i usług do lokalnych uwarunkowań społecznych, kulturowych, religijnych, a w drugim - o stosunkowo nowym w Europie przenoszeniu produkcji do macierzystego kraju danego podmiotu gospodarczego. Dynamiczne zmiany makro i mikroekonomiczne sprawiają, że operatorzy logistyczni muszą się nauczyć łączyć wodę z ogniem, by skutecznie integrować obie te pozornie sprzeczne idee – komentuje Zbigniew Kempski, członek zarządu DSV Solutions.
Przypomina, że w pandemii z powodu zakłóceń produkcję wstrzymywały kolejne fabryki w Europie. Widać to było zwłaszcza w przemyśle motoryzacyjnym – ale nie tylko. Właściciele i menedżerowie wielu firm zorientowali się nagle, jak duża część ich biznesów zależna jest od zaopatrzenia z innych kontynentów, przede wszystkim z Azji, i jak dostawy do Europy mogą być kosztowne i organizacyjnie trudne za sprawą nieprzewidzianych zdarzeń w świecie pełnym konfliktów, napięć i sankcji o znaczeniu globalnym.
Tak zaczęła się wielka kariera reshoringu oraz nearshoringu i friendshoringu. Ten pierwszy, w wersji klasycznej (powrót do kraju macierzystego produkcji przeniesionej kiedyś np. do Chin) z różnych powodów nie zawsze jest możliwy i niekoniecznie ma sens. Bywa, że lepszą opcją jest nearshoring polegający na lokowaniu produkcji bliżej kraju macierzystego. Ten trend rozpoczął się tuż po pierwszych lockdownach spowodowanych przez COVID-19. Wkrótce listę rozwiązań uzupełnił friendshoring (termin upowszechnił się dwa lata temu po przemówieniu Janet Yellen, amerykańskiej sekretarz skarbu) polegający na umiejscawianiu produkcji w państwach podzielających te same wartości, współpracujących politycznie i militarnie.
Wszystkie te zjawiska doprowadziły do radykalnego wzrostu zainteresowania lokowaniem nowych inwestycji w Europie. Z globalnych badań EY wynika, że o ile w roku 2020 krok taki rozważało 27 proc. potencjalnych inwestorów, to w 2023 roku już… 67 proc. Szczególnym powodzeniem cieszą się kraje Europy Środkowej, zwłaszcza Polska.
W zeszłorocznym raporcie Reuters Events i Maersk, jako najlepsze miejsce do reshoringu wskazał nas niemal co czwarty inwestor deklarujący chęć przeniesienie działalności z Azji i innych odległych czy niepewnych miejsc. Minimalnie więcej wskazań zyskał jedynie „kraj pochodzenia inwestora” (czyli klasyczny reshorning). Dość wyraźnie wyprzedziliśmy Niemcy (19 proc. wskazań). Poza podium znalazły się: Turcja (12 proc.), Wielka Brytania (11 proc.), USA i Wietnam (po 10 proc.). Francja i Rumunia zyskały po 9 proc., a Czechy i Indie po 8 proc. Na Chiny wskazało 7 proc. potencjalnych inwestorów. Taki sam wynik uzyskały Węgry, nieco niższy Włochy, Hiszpania, Austria, Belgia i Bułgaria.
Zeszłoroczny raport ING Banku Śląskiego i EKG („Polska w światowych łańcuchach dostaw. Szanse globalne a ryzyka lokalne”) dodał do tego kolejną obiecującą prognozę: „Polska i kraje regionu mogą również skorzystać na wzroście protekcjonizmu w USA i na inwestycjach firm amerykańskich w zaprzyjaźnionych krajach (friendshoring)”.
- Koszt produkcji, koszt i czas transportu czy wynikająca z tego mniejsza elastyczność w reagowaniu na zmiany - np. w modzie czy popycie - to zmienne, które skłaniają firmy do rozważania nearshoringu. W przypadku największych firm mamy do czynienia może nie z całkowitym przeniesieniem produkcji do Europy, lecz z dywersyfikacją łańcucha dostaw – komentowała Agnieszka Zielińska, dyrektor zarządzająca Skandynawsko-Polskiej Izby Gospodarczej (SPCC).
Polska Chinami Europy. Czy zostanie także Tajwanem Starego Kontynentu?
Eksperci podkreślają, że o atrakcyjności naszego kraju decyduje szereg mocnych atutów. Najważniejszym jest mocny przemysł. Wbrew szeroko rozpowszechnionym mitom, po upadku PRL wcale nie został on w Polsce zlikwidowany, tylko – po przejściu gruntownej transformacji, głównie za sprawą gigantycznych inwestycji zagranicznych – zaczął odgrywać kluczową rolę w kilku sektorach (m.in. spożywczym, AGD czy automotive) i w europejskim łańcuchu dostaw. Po wejściu do Unii Europejskiej wzmocniła się pozycja wszystkich krajów Europy Środkowej i wzrósł ich udział w światowej wymianie handlowej, a Polska okazała się w tym gronie gwiazdą - startowaliśmy mniej więcej z poziomu Czech i Węgier, a dziś wyraźnie wyprzedzamy oba te kraje w eksporcie do państw Unii i poza Unię.
W XXI wieku staliśmy się de facto „Chinami Europy”, o bardzo dużym i elastycznym oraz – jak się okazało w trakcie pandemii – niezwykle odpornym na wstrząsy potencjale wytwórczym. Ma to dziś niebagatelne znaczenie przy podejmowaniu decyzji o nearshorningu i friendshoringu przez inwestorów, w tym globalnych graczy w najbardziej przyszłościowych sektorach gospodarki.
Przykładem jest zaawansowana elektronika. Produkcja mikroprocesorów, bez których nie da się wyprodukować żadnego nowoczesnego urządzenia, odbywała się dotąd przede wszystkim w Azji, a około 90 procent najbardziej wydajnych i zarazem miniaturowych chipów powstawało na Tajwanie. Pandemiczne lockdowny, obejmujące lokalne fabryki i ich pracowników, wywołały gigantyczne perturbacje na całym globie – w fabrykach samochodów i komputerów, ale też u producentów sprzętu RTV czy AGD. Czas oczekiwania na wiele urządzeń przekroczył rok, ceny poszybowały.
Eksperci i przedsiębiorcy przyznają, że wciąż nie udało się osiągnąć takiego poziomu dostępności półprzewodników, jak przed pandemią. Wszystkie firmy na Zachodzie znają już realne i potencjalne zagrożenia związane z dotychczasowym uzależnieniem – dlatego intensywnie inwestują w bezpieczniejszych, bardziej stabilnych lokalizacjach - nie bez znaczenia są tutaj ciągłe dywagacje o możliwej chińskiej inwazji na Tajwan. Z wymienionych powodów szeroko pojęty reshoring objawia się najsilniej właśnie w segmencie elektroniki, a Polska już korzysta na tym trendzie.
Andrzej Dycha, prezes Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu, podaje przykład fabryki Intela pod Wrocławiem – największej inwestycji w dziejach naszego kraju, wartej 20 mld zł - i przekonuje, że Polska wraz z Niemcami i Czechami stanie się do końca tej dekady jednym z kluczowych globalnych ośrodków produkcji półprzewodników, czyli – de facto - „Tajwanem Europy”. Tym bardziej, że w ślad za Intelem podążyli potentaci z Japonii oraz z Korei, na czele z Samsungiem (który produkuje własne mikroprocesory m.in. do smartfonów). Oni też płyną na dwóch falach – nearshoringu i glokalizacji, bo z jednej strony starają się stworzyć bezpieczniejsze łańcuchy dostaw, a z drugiej - muszą dostosowywać swoje produkty do wymogów europejskich konsumentów. Okazuje się, że najlepiej robić jedno i drugie lokując produkcję i magazyny w takim kraju, jak Polska.
- Półprzewodniki są niekwestionowanym fundamentem cyfrowego świata XXI wieku, motorem napędowym dzisiejszej gospodarki – komentował niedawno szef PAIH przywołując książkę "Wielka wojna o chipy". Jej autor, Chris Miller, opisał konkurencję USA i China przez pryzmat walki o półprzewodniki i nazwał zaostrzający się konflikt globalnych potęg - „prawdziwą trzecią wojną światową postpandemicznego świata”.
Andrzej Dycha stawia tezę, że Europa nie powiedziała jeszcze w tej rywalizacji ostatniego słowa, a Polska ma do odegrania w tym priorytetowym sektorze kluczową rolę.
W raporcie ING i EKG czytamy: „Pytanie o nearshoring ma również istotny wymiar sektorowy: większe szanse w branżach high-tech (automotive, produkcja maszyn) i logistyka, mniejsze w przemyśle lekkim (odzież, obuwie) i branżach energochłonnych - ze względu na przewagi kosztowe Azji i drogą energię w Europie. To stwarza także szansę na awans polskich firm w drabinie globalnych łańcuchów wartości”.
W momencie szybkiego wzrostu realnych wynagrodzeń – który z punktu widzenia pracodawców (w tym inwestorów) oznacza znaczny wzrost kosztów - nasz kraj potrzebuje pilnie zmiany modelu gospodarczego. Już niebawem nie będzie się opłacało w Polsce wytwarzać wielu dóbr dotychczasowymi, mało efektywnymi metodami. Grozi nam przez to odpływ części inwestycji. Opisane tu zjawiska mogą sprawić, że proste fabryki (montownie), w których robotnicy o niezbyt wyśrubowanych kwalifikacjach wytwarzali proste rzeczy, zostaną przeniesione do tańszych krajów lub (co bardziej prawdopodobne) w pełni zautomatyzowane i reshorowane do państw macierzystych, natomiast w ich miejsce powstaną lub rozwiną się bardziej zaawansowane biznesy napędzane przez centra rozwoju najnowszych technologii.
Reshoring i nearshoring – to musi potrwać, ale (raczej) się wydarzy
Kempski zwraca uwagę, że reshoring – w przeciwieństwie do obserwowanej od dekady glokalizacji - jest zjawiskiem relatywnie nowym, a jego symptomy nie są jeszcze dla wszystkich oczywiste.
- Firmy, których produkcja i magazyny są zlokalizowane daleko od rynku zbytu, nie od razu przenoszą się z biznesem. Jest to powolny proces, który często zaczyna się od integracji informatycznej z wybranym operatorem logistycznym. W pierwszej kolejności jest ona wykorzystywana w innych lokalizacjach, ale docelowo zostanie zastosowana w finalnym miejscu reshoringu, np. w Polsce czy Rumunii – opisuje ekspert. Zatem na końcu tego procesu produkcja i magazyny znajdą się już w Europie.
Od pewnego czasu takie bardzo zaawansowane procesy reshoringu widać wyraźnie w Stanach Zjednoczonych. Ma to związek nie tylko z troską o zapewnienie bezpiecznych łańcuchów dostaw, ale też – a może przede wszystkim - z wojną handlową z Chinami. Kraje Unii Europejskiej są nieco z boku i wciąż prowadzą debatę na ten temat.
- Obecnie reshoring obejmuje jedynie 1 proc. całej produkcji outsourcowanej wcześniej poza teren UE. To na pierwszy rzut oka mało, ale sądzę, że to dopiero początek czegoś większego. Na unijnym rynku można już obserwować sektory, które się do tego procesu wyraźnie przygotowują. Szczególnie zainteresowane reshoringiem powinny być podmioty oferujące produkty medyczne i farmaceutyczne oraz półprzewodniki – mówi Kempski.
- Można być niemal pewnym, że Intel lokuje swoją produkcję w Polsce właśnie ze względów strategicznych. Podobny proces może dotyczyć produkcji paneli fotowoltaicznych. Technologia jest stricte amerykańska i europejska, ale produkcja odbywa się głównie w Chinach. Jakiekolwiek zaburzenia dostaw wywołają w całej Unii Europejskiej problemy z realizacją transformacji energetycznej i polityki ESG. Na to nie możemy sobie pozwolić, dlatego, nawet kosztem wyższych cen, produkcja tej technologii powinna być przesunięta bliżej unijnych granic lub na teren UE – przewiduje członek zarządu DSV Solutions.
Hakerzy, blokady kanałów, wojny i inne nieszczęścia
Eksperci wskazują, że impulsem do przyspieszenia działań w tym kierunku mogą być kolejne „czarne łabędzie”: im więcej nieprzewidzianych zdarzeń powodujących perturbacje globalnych łańcuchach dostaw, tym więcej przedsiębiorców myśli o reshoringu. Podowy są oczywiste:
- Ataki hakerskie potrafią sparaliżować działalność w danym sektorze nawet na dwa tygodnie; dochodzi do nich obecnie co dwa-trzy lata.
- Napady piratów na Morzu Czerwonym lub blokady Kanału Sueskiego, paraliżujące łańcuchy dostaw nawet na kilka miesięcy, zdarzają się co trzy-cztery lata.
- Tylko minimalnie rzadziej w XXI wieku wstrząsają globalną logistyką największe zawirowania, jak wojna o znaczeniu ponadlokalnym, pandemia czy globalny kryzys finansowy.
To wszystko zintensyfikowało dyskusję dotyczącą zaburzeń dostaw i możliwych remediów. - Obecnie polityki dostaw prowadzone przez liderów w poszczególnych branżach oparte są na pojedynczych operatorach logistycznych, którym zostaje powierzony praktycznie cały wolumen zakupowy. To jest na krótszą metę korzystne finansowo, ale coraz bardziej ryzykowne, więc widać zmiany podejścia – komentuje Zbigniew Kempski.
Nie tylko jego zdaniem, przydałyby się regulacje unijne motywujące przedsiębiorców do wyboru lokalizacji droższych, ale zapewniających bezpieczeństwo. Polska może tu odegrać znaczącą rolę z uwagi na liczne atuty.
Za co inwestorzy kochają Polskę, a co musimy poprawić
Nasz kraj dysponuje dobrze wykształconą, kompetentną kadrą, a w kluczowych sektorach nasz przemysł jest silnie zrobotyzowany i zautomatyzowany, co zapewnia zarówno wysoką wydajność, jak i konkurencyjne koszty produkcji, magazynów i transportu; w logistyce zaczął się mocno liczyć ślad węglowy, co podbija koszty przewozu z odległych zakątków świata, zwłaszcza z Dalekiego Wschodu.
Pomaga nam silne powiązanie z gospodarką niemiecką (choć to może być także słabość, więc słusznie dywersyfikujemy wymianę handlową). Dużą rolę odgrywa największy w tej części Europy rynek krajowy z rosnąca mocno siłą nabywczą konsumentów.
Trend glokalizacyjny zwiększa znaczenie takich rzeczy, jak model kulturowy, strefa czasowa czy święta przypadające o tej samej porze roku, a także możliwość szybkiego przemieszczania się i fizycznych spotkań kierownictwa z centrali i oddziałów (do Polski przylecisz w dwie, trzy godziny, do Azji w szesnaście). Okazuje się, że komunikatory nie wyparły fizycznych kontaktów, wręcz przeciwnie: w dobie ESG (oraz wobec nasilającego się deficytu specjalistów) budowanie relacji w międzynarodowych zespołach staje się priorytetem.
W wielu polskich miastach (Warszawa, Kraków, Wrocław, Trójmiasto, Poznań, Aglomeracja Śląska…) poziom infrastruktury oraz udogodnień cywilizacyjnych nie odbiega od zachodnioeuropejskiego. To też jest atut, zwłaszcza że zdaniem wielu ekspatów nad Wisłą jest bardzo bezpiecznie i często żyje się przyjemniej niż w innych zakątkach Starego Kontynentu.
Listę zagrożeń i problemów do rozwiązania wskazywanych przez inwestorów otwiera (wedle raportu ING i EKG 2023) „spirala cenowo-płacowa przy niedoborach wykwalifikowanych pracowników”. Wprawdzie w tym roku inflacja spadła w okolice 2,5 proc., ale cały czas grozi nam jej wyraźny wzrost. Równocześnie polskie społeczeństwo się starzeje, a z rynku pracy za sprawą potężnej nierównowagi niżów i wyżów demograficznych znika co roku ok. 130 tys. osób. Przez kilka lat ów deficyt był uzupełniany imigrantami, głównie z Ukrainy (ostatnio także z Białorusi), ale kilka czynników, w tym mnóstwo błędów popełnionych przez poprzedni rząd, dramatycznie zaburzyło ten proces.
Kolejne problemy, na które wskazują inwestorzy, to:
- Skomplikowane, niestabilne regulacje i podatki oraz rozrost biurokracji
- Niewystarczające wsparcie publiczne dla inwestycji prywatnych; to był w znacznej mierze skutek zablokowania funduszy unijnych z Krajowego Planu Odbudowy – wprawdzie teraz zostały odblokowane, ale mamy bardzo mało czasu na ich wykorzystanie
Powolna transformacja energetyczna przy rosnącej roli wymogów ESG w łańcuchach dostaw firm międzynarodowych - duże firmy w Polsce podążają za megatrendami globalnymi w deklaracjach klimatycznych, inwestują w energooszczędne budynki, panele fotowoltaiczne, rozbudowa kolei, transport intermodalny, samochody elektryczne), ale MŚP – które odpowiadają za połowę polskiego PKB i dwie trzecie zatrudnienia w sektorze przedsiębiorstw - pozostają mocno sceptyczne i w niewielkim stopniu świadome faktu, że wzrost wymogów ESG dotyczy także ich działalności i że inwestycje w obszarze ESG mogą nie tylko podnieść ich efektywność i konkurencyjność, ale wręcz uchronić przed zamknięciem biznesów.
Dwie trzecie firm ankietowanych przez NBP nie deklaruje realizacji celów dekarbonizacyjnych, a prawie 60 proc. firm twierdzi, że nie ma większego wpływu na klimat lub nie interesuje się tym tematem. Takie podejście jest nie tylko samobójcze dla samych przedsiębiorców, ale też może zagrozić przekształceniu Chin Europy w Tajwan Europy. Już dziś wszystkie globalne firmy płynące na fali glokalizacji, reshoringu czy nearshoringu pamiętają o obowiązku raportowania emisji powstających w łańcuchach dostaw i będą eliminować z tych łańcuchów wszelkie „toksyczne ogniwa”. Jak widać, aż 60 proc. firm w Polsce można dziś zaliczyć do tej kategorii…