Oto poranny brief - wszystko, co musisz wiedzieć o tym, co teraz dzieje się w gospodarce.
Mamy nowy rekord spadku bezrobocia
Stopa bezrobocia w Polsce spadła pierwszy raz w historii poniżej 5 proc. i wynosi rekordowe 4,9 proc. – podał GUS. Tak naprawdę bezrobocie jest u nas zapewne jeszcze niższe. Badania sondażowe prowadzone od lat wg wytycznych Międzynarodowej Organizacji Pracy (tak zwane Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności) wskazują, że jest ono raczej w okolicach 3 proc. i należy do najniższych na świecie. Natomiast to, co podaje GUS, to po prostu liczba bezrobotnych zarejestrowanych w urzędach pracy. Jednak to, że także ten wskaźnik nadal spada i bije nowe rekordy, wskazuje, że sytuacja na polskim rynku pracy jest świetna z punktu widzenia pracowników i coraz trudniejsza z punktu widzenia przedsiębiorców, którzy mogą mieć coraz większy problem ze znalezieniem nowych pracowników. Stopa bezrobocia w Katowicach wynosi zaledwie 1 proc., w Poznaniu 1,1 proc. a w Warszawie 1,4 proc.
W urzędach zarejestrowanych jest 762 tys. bezrobotnych – o ponad 14 tys. mniej niż w maju i o ponad 21 tys. mniej, niż rok temu. Liczby te spadają, bo rosnąca polska gospodarka wchłania coraz większą liczbę pracowników – do niedawna do rekordowych poziomów rosło zatrudnienie i wskaźniki aktywności zawodowej. Z drugiej strony swoje robi też demografia – wskaźniki bezrobocia to liczba bezrobotnych w relacji do całej siły roboczej. Jeśli ta druga liczba maleje z powodów demograficznych, to automatycznie wskaźnik bezrobocia robi się mniejszy.
Co ciekawe, zdaniem ekonomistów z PKO BP spadek liczby bezrobotnych w czerwcu o 14 tys. osób wcale nie jest jakimś wyjątkowym osiągnięciem, a można go traktować nawet jako pewne rozczarowanie, bo bywały lata, w których akurat w tym miesiącu liczba ta spadała nawet o ponad 50 tys.
Renta wdowia będzie, ale mniejsza niż miała być
W Polsce wprowadzone zostaną renty wdowie (chyba że ustawę w tej sprawie zawetuje Prezydent RP). Wiadomo jednak, że przynajmniej zostanie ona uchwalona przez Sejm, bo politycy koalicji doszli w tej sprawie do porozumienia. Jednak w ramach dochodzenia do tego porozumienia sam projekt uległ zmianie na mniej kosztowny dla państwa, a więc też mniej korzystny finansowo i mniej hojny dla osób owdowiałych.
Dziś osoby te muszą wybierać, czy mają pobierać nadal swoją emeryturę, czy rentę rodzinną, która przysługuje w razie śmierci współmałżonka. Teraz te świadczenia będzie można łączyć, tyle że jedno z nich będzie można pobierać w całości, a drugie tylko w części. I właśnie tego, jak duża ma być ta część, dotyczą zmiany w projekcie wprowadzone przez polityków.
W obywatelskim projekcie ustawy o tzw. rencie wdowiej zaproponowano, aby owdowiała osoba mogła zachować swoje świadczenie i powiększyć je docelowo o 50 procent renty rodzinnej po zmarłym małżonku lub pobierać rentę rodzinną po zmarłym małżonku i 50 procent swojego świadczenia. W ramach dochodzenia do tych poziomów wcześniej były okresy z wypłatami na poziomie 15 i 20 proc. Teraz w projekcie nie ma już w ogóle mowy o 50 proc., ale tylko o 15 proc. do końca 2026 roku i 25 proc. w 2027 roku. W 2028 roku miałaby nastąpić ponowna weryfikacja wysokości świadczenia, w zależności od sytuacji finansowej państwa, czyli mówiąc wprost, za parę lat ponownie sprawdzimy, na ile nas stać w tej kwestii.
Według wcześniejszych szacunków w pierwotnej wersji renty wdowie miały kosztować co najmniej kilkanaście miliardów złotych rocznie. Teraz mają kosztować od 3,2 do 4,2 mld zł w 2025 roku i od 6,7 do 9 mld zł w 2026. W 2027 roku koszt rośnie do 11,9-15,8 mld zł. Koszt w 2025 jest mniejszy, bo moment wprowadzenia pomysłu w życie też zmieniono – z początku stycznia na początek lipca. Zmniejszono też maksymalną możliwą wysokość renty wdowiej, z trzykrotności przeciętnej emerytury do trzykrotności minimalnej emerytury, czyli wg dzisiejszych warunków z około 10 tys. zł do nieco ponad 5 tys. zł.
Premier Donald Tusk powiedział na konferencji prasowej, że „jesteśmy w stanie to udźwignąć”, a z jego wypowiedzi wynika też, że w ustawie będzie próg dochodowy, który będzie uprawniał do korzystania z renty wdowiej, tak więc ci zamożniejsi emeryci będzie od tego rozwiązania odcięci.
Trzecia Droga nadal nie chce „kredytu 0 proc.”
Rentę wdowią pierwotnie proponowała Lewica, a negocjacje polegały na tym, że zgodzić na nią musiały się PSL i Polska 2050. Tymczasem nadal nie zgadza się ona na pomysł Koalicji Obywatelskiej dotyczący dopłat do kredytów mieszkaniowych. Z drugiej strony Koalicja kręci nosem na pomysł PSL i Polski 2050 dotyczący obniżania składki zdrowotnej dla przedsiębiorców.
Z punktu widzenia gospodarki to nawet dobrze, bo zdaniem wielu ekonomistów obydwa te rozwiązania byłyby dla niej szkodliwe – w ochronie zdrowia powinno się zwiększać finansowanie, zamiast je zmniejszać, redukując składki komukolwiek, a na rynku mieszkaniowym wspierać raczej podaż, a nie popyt, bo to może prowadzić do dalszego wzrostu cen nieruchomości.
Możliwe jednak, że politycy także w tych sprawach dojdą niestety do porozumienia.
Zdaniem premiera Tuska w obydwu kwestiach powinny zostać opracowane wspólne, koalicyjne projekty, dla których będzie większość w Sejmie.
Wcześniej we wtorek marszałek Sejmu Szymon Hołownia powiedział, że jego klub parlamentarny nie poprze projektu wsparcia dla kredytów.
„Kredytu zero proc. nie poprzemy. Nic się w tej sprawie nie zmieniło. Jeżeli ta propozycja (...) doprowadzi do tego, że będzie bardziej sprawiedliwa, pojawią się formy realnego wsparcia budownictwa społecznego, na którym nam bardzo zależy, to tak. Ale uważamy, że rozwiązania, które zapewnią prosty przepływ pieniędzy państwowych do deweloperów, to nie jest najlepsze rozwiązanie. (...) Od tego nie będzie większej podaży mieszkań" - powiedział Hołownia
Największy od lutego popyt na polskie obligacje
Minister finansów sprzedał na aukcji bankom nowe obligacje skarbowe warte 10 mld złotych. Aukcja była niecodzienna, ponieważ zaoferowano na niej aż siedem różnych serii obligacji, podczas gdy zwykle inwestorzy mają do wyboru tylko pięć, albo sześć. Popyt tym razem dopisał i przekroczył 12 mld złotych. Czyli był największy od lutego. W ostatnich miesiącach bywało z tym różnie – na niektórych aukcjach (w kwietniu) był on mniejszy niż podaż długu ze strony ministerstwa. Na innych z kolei (w marcu i kwietniu) ministerstwo parę dni wcześniej zmniejszało skalę swojej podaży, aby takiej właśnie sytuacji uniknąć. Teraz wszystko się udało, popyt był o 24 proc. większy od oferty sprzedaży, a rząd zainkasował kolejne 10 mld zł potrzebne do tego, aby pokrywać rekordowe w tym rokupotrzeby pożyczkowe Polski. Sięgają one aż 420 mld złotych. Składa się na nie po pierwsze tegoroczny deficyt, który trzeba pokryć, a po drugie stare długi, które trzeba w tym roku wykupić od inwestorów. Rząd nie robi tego za pieniądze z dochodów podatkowych, ale za środki, które pożyczy, często od tych samych inwestorów, czyli stosuje tak zwane rolowanie długu.
Rosjanie oferują duże pieniądze za pójście na wojnę
Rosjanie płacą ochotnikom, którzy zechcą pójść na front i próbować walczyć w Ukrainie nawet 22 tysiące dolarów – donosi Bloomberg. Zdaniem agencji jest to dowód na to, że potrzeby armii, jeśli chodzi o liczbę żołnierzy, nie maleją, co z kolei pośrednio potwierdza, że bardzo dużo rosyjskich żołnierzy szybko ginie, albo zostaje rannych i traci zdolność bojową w trakcie walki.
Nowy bonus na zachętę wprowadził mer Moskwy, co pokazuje też, że finansowe obciążenia związane z prowadzeniem wojny przez Rosję sięgają już w tej chwili także rosyjskich samorządów, przynajmniej tych najbogatszych.
Wg Bloomberga żołnierz, który przeżyje i przetrwa, dostanie za pierwszy rok służby 5,2 mln rubli, czyli blisko 60 tys. dolarów. W przeliczeniu na złote to około 230 tys. złotych, co daje średnie miesięczne wynagrodzenie na poziomie równowartości blisko 20 tysięcy złotych. Tymczasem średnie miesięczne wynagrodzenie w Moskwie w ubiegłym roku sięgało 139 tys. rubli, czyli nieco ponad 6200 zł.
Rosja chce zwerbować w tym roku ćwierć miliona nowych żołnierzy, ale chce też uniknąć mobilizacji rezerwistów, stosuje więc teraz zachęty finansowe. Według zachodnich szacunków w Ukrainie od początku wojny zginęło około pół miliona rosyjskich żołnierzy, w tym około 70 tys. w ostatnich dwóch miesiącach.
Wojna i ściągnie do armii kolejnych tysięcy osób powoduje poważne skutki uboczne w rosyjskiej gospodarce. Niedobór siły roboczej ogranicza produkcję, a przy sankcjach nałożonych na import wielu towarów ogranicza też ich podaż na rynku. To powoduje wzrost inflacji, który z kolei zmusza rosyjski bank centralny do podnoszenia stóp procentowych, a spowalnia wzrost gospodarczy. Kolejna decyzja o takiej podwyżce ma zapaść już w tym tygodniu, na posiedzeniu banku zaplanowanym na piątek.