O przyszłości amerykańskiej demokracji może zadecydować to, co wydarzy się w tym roku na meksykańskiej granicy. Chodzi o to, że jeśli duży okręg wyborczy obawiający się migracji nie jest przekonany, że administracja prezydenta Joe Bidena wdraża wiarygodną politykę jej kontroli, to trumpizm może odrodzić się na dobre w trakcie wyborów uzupełniających i okresie po ich zakończeniu.

Nie jest to również wyłącznie, ani nawet zasadniczo, problem Stanów Zjednoczonych. W prawie każdej rozwiniętej demokracji zagrożenie dotyczące imigracji jest poważną kwestią polityczną. W przyszłorocznych wyborach może ona uczynić prawicową kandydatkę Marine Le Pen prezydentką Francji. Migracja przyczyniła się też w dużej mierze, być może w decydującym stopniu, do wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej i dojścia do władzy premiera Borisa Johnsona. W krajach tak bardzo różniących się jak Australia i Szwecja, społeczeństwa o ugruntowanej pozycji są zaniepokojone imigracją i podzielone w sprawie tego, jak wiele osób z zagranicy mogą przyjąć.

„Międzynarodowa migracja staje się coraz częściej wykorzystywana jako broń” - stwierdza ONZ w raporcie „World Migration” z zeszłego roku. „Jest wykorzystywana przez niektóre osoby jako polityczne narzędzie, podważające demokrację i osłabiające obywatelskie zaangażowanie w sprawę integracji”.

Podczas gdy w 2000 r. liczbę migrantów (ludzi mieszkających poza krajem urodzenia) oszacowano na 150 milionów, obecnie wynosi 272 miliony i stale rośnie. W 1970 roku w Stanach Zjednoczonych, które są ulubionym celem podróży dla przeważającej części migrantów, było poniżej 10 milionów migrantów. Dziś jest ich tam 44 miliony. W Europie przebywa 82 milionów migrantów, co stanowi 10-proc. wzrost w porównaniu do 2015 roku.
Reklama

Liczba ta stale rośnie, głównie za sprawą przybyszy z Afryki. Szacuje się, że przez terytorium Egiptu przemieszcza się obecnie 500 tys., a przez Libię kolejne 800 tys. osób. „Migracja z Afryki Płn. do Europy jest obecnie najbardziej charakterystyczną cechą migracyjnej dynamiki w regionie – czytamy w raporcie ONZ.

Każdy rozwinięty kraj posiada doraźną politykę zarządzania migracją, polegającą głównie na zatrzymywaniu poza granicami jak największej liczby osób. Prezydent Donald Trump zbudował mur; Wielka Brytania stara się wykorzystać Brexit i kanał La Manche; Australia usuwa nieautoryzowanych przybyszy; Francja lokuje mieszkańców Afryki Północnej na obskurnych przedmieściach.

Niemal wszędzie brakuje przyznania się przez rządy, że nie jest to problem krótkoterminowy, ale historyczny. Jesteśmy świadkami początku (i używam tego słowa celowo) rozległego ruchu, który będzie miał nieograniczone społeczne implikacje. Chyba że narody bogatego świata opracują i wdrożą znacznie bardziej pomysłowe i hojne niż obecnie programy, które zmniejszą zachęty do opuszczania przez ludzi biednych części świata.

Profesor Michael Howard, jeden z najwybitniejszych historyków i myślicieli swojego pokolenia, powiedział mi kilka lat temu: „Trwająca obecnie migracja z południowej na północną półkulę wydaje się być najbardziej znaczącym populacyjnym procesem od czasów wczesnego chrześcijaństwa”. Wydaje się, że istnieją wszelkie powody by przypuszczać, że miał rację i podkreślać wagę i pilność stworzenia radykalnej polityki w celu rozwiązania tego problemu.

Na wstępie należy poruszyć dwie ważne kwestie. Po pierwsze, przyczyn i implikacji migracji jest wiele i różnią się one w zależności od regionu. Po drugie, statystyki podane powyżej i poniżej pochodzą z ONZ i są najlepszymi z dostępnych. Jednak, podobnie jak wszystkie duże liczby, przedstawiają one tylko uzasadnione szacunki ˗ przybliżone wskazówki dotyczące trendów.

Jest jeden oczywisty wspólny wątek w podróżach podejmowanych przez tak wiele milionów osób, pełnych trudności i niosących ryzyko utraty życia: podobnie jak wszyscy migranci od zarania dziejów, współcześni mają nadzieję, że polepszą swój byt. W 1971 roku nakręciłem w Mauretanii (w zachodniej Afryce) dla telewizji BBC film o głodzie wywołanym suszą w regionie Sahelu. Pracując przez wiele dni wśród członków plemion z odległych miejsc, uświadomiłem sobie, że patrzyły na mnie i moją ekipę jak na Marsjan: nie mieli pojęcia, jakimi ludźmi jesteśmy i skąd pochodzimy.

Obecnie prawie na całym świecie ten brak świadomości ulega przemianie. Nawet w wielu biednych i odległych społeczeństwach ludzie mają dostęp do telewizji, telefonów komórkowych i internetu. Doskonale rozumieją, zwłaszcza młodzi, jak wyglądają bogate społeczeństwa.

Napotkamy w centrum Afryki ludzi, na przykład kenijskich Masajów, którzy są praktycznie pochłonięci namiętnymi rozmowami o angielskich drużynach piłkarskich. Wiedzą oni, w przeciwieństwie do moich znajomych z Mauretanii sprzed pół wieku, co posiadamy, a czego oni nie. To potężny bodziec do próby ucieczki z teraźniejszości w naszą przyszłość.

Większość rozwiniętych krajów potrzebuje migrantów w celu utrzymania wielkość własnych populacji kurczących się ze względu na spadający wskaźnik urodzeń i dzietność. Co więcej, przekazy pieniężne wysyłane przez pracujących migrantów do zubożałych rodzin przebywających w swoich ojczyznach (wyniosły globalnie w 2018 roku 689 miliardów dolarów), mają decydujący wpływ na żywotność tych społeczeństw. Są one prawdopodobnie bardziej wydajną pomocą niż zagraniczne przelewy.

Wszyscy, z wyjątkiem najbardziej zagorzałych skrajnych liberałów, zdają sobie jednak sprawę, że zachodnie demokracje zostałyby przytłoczone, gdyby wszyscy zainteresowani życiem na Zachodzie wyemigrowali. Słowo „rozwiązanie” jest właściwie wykluczone z debat na temat złożonych kwestii, począwszy od pokoju na Bliskim Wschodzie, aż po zmiany klimatyczne: nie ma takiego „zwierzęcia”. Ludzkość zajmuje się zamiast tego zarządzaniem i łagodzeniem swoich wielkich problemów, wśród których dominuje niekontrolowana migracja.

Wielką bestią są w tej historii zmiany klimatyczne, do których wrócimy za chwilę. W Trójkącie Północnym Ameryki Środkowej (Salwadorze, Gwatemali i Hondurasie) i części sąsiadujących z nim krajów istnieją jednak szczególne problemy, które powinny być podatne na pomoc i wsparcie z zagranicy. Bliski upadek rządów, powiązany z przestępczością i korupcją, nałożył się na kolejne klęski żywiołowe.

Europejczycy czasami uważają, że USA mają wysoki wskaźnik zabójstw, ale w 2018 roku wynosił on zaledwie 5 na 100 tys., w porównaniu z 29 w Meksyku, 24 w Belize, 38 w Hondurasie, 22 w Gwatemali i 52 w Salwadorze. Wojny narkotykowe odgrywają ważną rolę w tej rzezi.

Administracja prezydenta Baracka Obamy przeznaczyła 750 milionów dolarów na pomoc dla Trójkąta Północnego, które zostały zamrożone przez Trumpa w 2019 roku, co było karą za rzekomy brak współpracy krajów tego regionu ws. kontroli migracji. Administracja Bidena proponuje przywrócenie hojnej pomocy rozwojowej i wyznaczyła Ricardo Zunigę, szanowanego urzędnika służby dyplomatycznej, na specjalnego wysłannika do tego regionu. Oczywistym priorytetem władz jest przywrócenie tam prawa i porządku, przezwyciężenie korupcji i wspieranie dobrych rządów.

Jednym ze środków, na którego wprowadzenie powinien być otwarty Waszyngton, jest zlikwidowanie amerykańskich przepisów dotyczących tajemnicy bankowej, które pozwalają gangsterom z Ameryki Łacińskiej na swobodne pranie gotówki i kupowanie nieruchomości w niektórych stanach (przoduje w tym od dawna Delaware) bez ujawniania faktycznej własności (Kongres przyjął w zeszłym roku ustawę nakazującą zwiększenie korporacyjnej przejrzystości).

W postkolonialnej erze nieporównywalnie trudniej niż w przeszłości jest zapobiegać wchłanianiu pomocy zagranicznej przez skorumpowanych polityków i urzędników. Pewne jest, że jedyną nadzieją na powstrzymanie masowego eksodusu z Ameryki Łacińskiej nie jest zatrzymanie ogromnej liczby ludzi na granicy z Meksykiem, ale poprawa ich rozpaczliwej sytuacji we własnych krajach.

Konsekwencje klimatycznych zmian dla Ameryki Środkowej i Południowej są przerażające. Obie, wraz z Karaibami, cierpią z powodu coraz częstszych klęsk żywiołowych: huraganów 5. kategorii, powodzi, susz i wynikających z nich słabych zbiorów. Opublikowana przez badaczy (w tym dwóch brazylijskich uczonych) w „Scientific Reports” prognoza mówi, że do końca XXI wieku na południowej półkuli opady deszczu mogą spaść nawet o 30 proc., jeśli urzeczywistnią się obawy przed wzrostem temperatury Ziemi o 3 stopnie Celsjusza.

Klimatyczne skutki ocieplenia pogarsza kurczenie się w dramatycznym tempie amazońskich lasów deszczowych, co musi mieć tragiczne konsekwencje dla rolnictwa. W najlepszym interesie bogatych narodów z Północy jest pomoc krajom Południa w stawieniu czoła temu niebezpieczeństwu i przezwyciężeniu jego konsekwencji dla mieszkańców regionu. W raporcie „World Migration” napisano: „Skala i częstotliwość ekstremalnych zjawisk pogodowych rośnie i oczekuje się, że w coraz większym stopniu będą wpływały na migrację”.

Sytuacja jest jeszcze gorsza (jeżeli to jest w ogóle możliwe) w Afryce. Pustynnienie dotyka ogromne obszary w środkowej i zachodniej części kontynentu. Powierzchnia jeziora Czad zmniejszyła się w ciągu ostatnich 40 lat o 90 proc., w wyniku czego na głód cierpi około 3 milionów mieszkańców regionu.

Wiceprezydent Nigerii Yemi Osinbajo przyznał na konferencji ONZ poświęconej systemowi żywnościowemu z lutego, że populacja jego kraju rośnie znacznie szybciej niż gospodarka. Przewiduje się, że do połowy obecnego stulecia osiągnie 400 milionów, co uczyni Nigerię krajem z trzecią największą populacją na świecie. W jednym ze stanów, Katsinie, na kobietę przypada 7,3 urodzeń, natomiast najniższy wskaźnik ma Lagos (3,4 urodzeń na kobietę). Oczekuje się, że poza pustynnieniem, które dotyka 60 proc. obszaru Nigerii, sztuczna inteligencja stanie się kolejną siłą napędową zmniejszającą zatrudnienie w całej Afryce.

Nadzwyczajne środki i zagraniczna pomoc potrzebne są już teraz, a staną się jeszcze bardziej, by zniechęcić dziesiątki milionów młodych Afrykanów do opuszczania ojczyzny w poszukiwaniu lepszych perspektyw – które oznacza wyłącznie migrację na Północ. Liczba migrantów opuszczających kontynent podwoiła się od 1990 roku, do obecnych 10,6 mln, z których większość przeniosła się do Europy.

Konflikty zbrojne są oczywiście kolejnym czynnikiem napędzającym migrację. Sześć milionów ludzi wysiedlono z ogarniętej wojną Syrii; wielu z nich płynie na Zachód przez Turcję i Grecję. 3 miliony osób zostały zmuszone do opuszczenia afrykańskiej Demokratycznej Republiki Konga. Szacuje się, że na całym świecie wysiedlono 71 milionów ludzi. Według innych szacunków, w 2017 r. 66 mln ludzi wyraziło nadzieję na stałe zamieszkanie w ciągu 12 miesięcy w innym kraju.

Przytaczając tę lawinę liczb być może przekonam Państwa, ponieważ z pewnością trafiają one do mnie, że kwestia migracji nie jest problemem przejściowym, ale rozległym i stałym, który może się tylko pogorszyć. Gniew i niechęć, przeważnie białych bogatych populacji północnych krajów („posiadaczy”), muszą stać się dominującą i często toksyczną siłą.

Pomoc jest dziś powszechnie postrzegana, zwłaszcza przez konserwatystów, jako dobroczynny gest wobec niewdzięcznych i skorumpowanych reżimów z całego świata. Brytyjski nacjonalistyczny rząd zmniejszył zobowiązanie swoich poprzedników do przeznaczania 0,7 proc. dochodu narodowego brutto na pomoc zagraniczną. Wielka Brytania będzie dążyła do wydawania na ten cel w przyszłości 0,5 proc. (w porównaniu z 0,6 proc. w Niemczech, 0,44 proc. we Francji i 0,29 proc. w Japonii).

Stany Zjednoczone przeznaczają na analogiczną pomoc znacznie więcej gotówki (około 40 miliardów dolarów), jednak kwota ta stanowi znacznie mniejszą część ich bogactwa niż w przypadku wspomnianych państw. Sondaże pokazują, że większość Amerykanów przypuszcza, że ​​pomoc zagraniczna stanowi jedną czwartą federalnych wydatków; uważają, że należy ją obniżyć do około 10 proc.. W rzeczywistości, zanim wybuchła pandemia Covid-19, środki brutto przeznaczane przez USA na ten cel wynosiły zaledwie 1 proc. budżetu, czyli około 0,18 proc. dochodu narodowego.

Przekonanie sceptycznych elektoratów, że pomoc zagraniczna na całym świecie, z wyjątkiem wyjątkowo hojnej Skandynawii, musi zostać znacznie zwiększona, jest politycznym wyzwaniem. To nie marnotrawstwo czy hojność, ale najlepsza inwestycja, jaką półkula północna może zrobić, aby uchronić się przed niekontrolowaną migracją. Alternatywy to mniej skuteczne mury, ludzka nędza, utonięcia w Morzu Śródziemnym czy ohydne obozy na greckich wyspach.

Jeśli bogaty świat nie pomoże biednym i zagrożonym populacjom, co zatrzyma je w domach, to cierpiące miliony ludzi nie „pójdą na Zachód, młody człowieku”, jak to bywało w przeszłości. Udadzą się zamiast tego na Północ. Będzie miało to niewypowiedziane polityczne i społeczne konsekwencje.