Kobiety rezygnują z macierzyństwa

Coraz więcej kobiet rezygnuje z macierzyństwa, a nawet ze współżycia z mężczyznami i relacji damsko-męskich. Naukowcy coraz śmielej próbują odpowiadać na pytanie: jakie mogą być inne sposoby na zapewnienie odtwarzalności pokoleń i zahamowanie totalnej depopulacji państw Zachodu, czy szerzej: krajów rozwiniętych? Dotyczy ono także Polek i Polaków

Polska chciała być swego czasu „drugą Japonią” i wszystko wskazuje na to, że to marzenie się spełni – w przewrotny sposób. Polki urodziły w zeszłym roku niespełna 260 tys. dzieci, czyli - podobnie jak Japonki – najmniej od drugiej połowy… XIX wieku. Na Polkę i Japonkę w typowym wieku rozrodczym (15-49) przypada ponad pięć razy mniej nowonarodzonych dzieci niż w dwudziestoleciu międzywojennym i ponad trzy razy mniej niż pół wieku temu. W Japonii możemy już dziś obserwować zjawiska społeczne, które – wedle prognoz – mają wystąpić w Polsce mniej więcej za ćwierć wieku.

Reklama

Czy możemy z tym coś zrobić?

Kraj Gasnącej Wiśni. Koniec „maszynek do rodzenia”

W mijającym tygodniu BBC poinformowało, że Oji Holdings, wielki japoński producent pieluchomajtek, po dekadach przestaje wytwarzać pampersy dla niemowląt i zamierza się skupić na produktach dla dorosłych. To kolejna firma, która zdecydowała się na taki krok w Kraju Kwitnącej Wiśni i gasnącej dzietności. W 2011 r. Japończycy pierwszy raz w historii kupili więcej pieluch dla seniorów niż dla dzieci. Rynek tych pierwszych rośnie w oszałamiającym tempie, a tych drugich – sukcesywnie spada. Popyt na pieluchomajtki jest bodaj najbardziej czytelnym wskaźnikiem zmian demograficznych.

Pół wieku temu w Japonii co roku rodziło się ponad dwa miliony dzieci. Przed dekadą wybuchła panika, gdy ta liczba spadła poniżej miliona. Rok 2023 Kraj Kwitnącej Wiśni zakończył szokującym dla obywateli wynikiem: 758 631, o 5,1 proc. gorszym niż 2022. To najniższy poziom urodzeń od…. XIX wieku.

Na początku XX wieku Japonia liczyła 44 mln ludzi, a w chwili ataku na Pearl Harbor (pod koniec 1941 r.) - już 77 mln. W latach 1945 – 1967 liczba ta wzrosła do 100 mln, a w ciągu kolejnych 15 lat – do ponad 120 mln. Mniej więcej w połowie lat 80. XX wieku zaczęło się jednak ostre hamowanie, zaś od 2010 r. populacja Japonii stale się kurczy. Równocześnie znane z długowieczności społeczeństwo dramatycznie się starzeje: już prawie 30 proc. ludzi ma 65 lat lub więcej. Odsetek 80+ przekroczył w zeszłym roku 10 procent. Jeśli nie wydarzy się nic szokującego (wojna, kolejna pandemia…), Polska będzie miała podobną strukturę ludności mniej więcej za 30 lat.

Rząd Japonii skokowo zwiększył wydatki na programy związane z dziećmi oraz dotacje dla młodych par (zachęcające do prokreacji) i rodziców. Nie zahamowało to trendu spadkowego, ponieważ regularnie maleje liczba małżeństw i związków nieformalnych. Wśród powiększającej się grupy samotnych kobiet maleje chęć do posiadania dzieci, rośnie natomiast odsetek aktywnych zawodowo, poświęcających całe swe życie karierze zawodowej i innym sprawom. Państwowe zachęty nie działają na nie nawet w minimalnym stopniu.

Cytowany przez BBC premier Fumio Kishida przyznaje, że „Japonia stoi na krawędzi i musi zadać sobie fundamentalne pytanie: czy jest jeszcze w stanie funkcjonować jako społeczeństwo". Dodaje, że czasu na odwrócenie trendu już nie ma, czyli jest to misja z gatunku „teraz albo nigdy”.

Jeszcze niespełna 100 lat temu Japończycy szukali dla swej szybko rosnącej populacji przestrzeni życiowej na kontynencie – przede wszystkim w Chinach. Dziś zwijają się zarówno oni, jak i obawiający się jeszcze niedawno przeludnienia Chińczycy. Od dwóch lat Chiny są w fazie depopulacji. Tu rząd również zaczął intensywnie zachęcać kobiety do posiadania większej liczby dzieci, pojawiła się nawet otwarta krytyka wieloletniej „polityki jednego dziecka”. Ale – przynajmniej na razie – zachęty nie działają. Podobnie jest we wszystkich rozwiniętych krajach w okolicy: Hongkongu, Singapurze, Tajwanie i Korei Południowej.

Tamtejsze kobiety, identycznie jak od dekad Europejki, Amerykanki, Kanadyjki, Australijki i Nowozelandki, podkreślają, że „nie chcą być maszynkami do rodzenia dzieci”. Znalazły sobie, jak mówią, ciekawsze zajęcia niż chodzenie ileś tam razy po 9 miesięcy z wielkim brzuchem, drżenie o to, czy płód rozwija się prawidłowo, rodzenie w bólach, a potem troszczenie się latami o małego człowieka przy umiarkowanym wsparciu drugiej połowy ludzkości.

Już co czwarta Europejka w wieku rozrodczym jest bezdzietna i wiele wskazuje na to, że ten odsetek będzie się w kolejnych pokoleniach zwiększał. Zjawisko występuje we wszystkich krajach rozwiniętych, także w Polsce: zanikły lub zanikają narzędzia przymusu i społecznej opresji, za sprawą których w minionych stuleciach przeciętna kobieta rodziła w życiu po pięć i więcej dzieci. Zniesienie barier prawnych, wiedza i antykoncepcja w parze z radykalnym osłabieniem wpływów religijnych przyniosły kobietom wolność decydowania o sobie. A coś tak ważnego, jak macierzyństwo, wymaga namysłu – a nie, jak przez wieki, przypadkowego zajścia.

Decyzje kobiet są coraz częściej na „nie”. Co możemy z tym zrobić?

Minimum to 210 dzieci na 100 kobiet. A zeszliśmy do… 77

Żeby się demograficznie nie zwinąć, każdy kraj i kontynent potrzebuje wskaźnika dzietności na poziomie 2,1 lub więcej. Współczynnik dzietności – wedle definicji GUS - oznacza liczbę dzieci, które urodziłaby przeciętnie kobieta w ciągu całego okresu rozrodczego (15–49 lat) przy założeniu, że w poszczególnych fazach tego okresu rodziłaby z intensywnością obserwowaną w badanym roku, tzn. przy przyjęciu cząstkowych współczynników płodności z tego okresu za niezmienne. Współczynnik dzietności jest liczony w oparciu o sumę cząstkowych współczynników płodności.

Mówiąc po ludzku: każda kobieta kończąca 50 lat, czyli wychodząca z typowego wieku rozrodczego (15-49) powinna urodzić w swoim życiu średnio minimum 2,1 dziecka. Czemu aż tyle? Bo matki odtwarzają w ten sposób nie tylko populację kobiet, ale i mężczyzn – z lekką nadwyżką (+0,10) niezbędną, bo część noworodków i małych dzieci umiera.

A jak to wygląda w praktyce? Zobaczcie:

  • Współczynnik dzietności dla ludności ziem polskich w granicach międzywojennych osiągnął największą wartość na przełomie XIX i XX wieku (1900/1901): przy ówczesnym poziomie płodności na jedną kobietę wychodzącą z wieku rozrodczego przypadało 6,23 dzieci.
  • Proces transformacji w okresie II RP doprowadził do spadku współczynnika do około 4,50 przed wybuchem drugiej wojny światowej i 3,70 w pierwszych latach po niej.
  • Kolejna faza transformacji rozpoczęła się około 1955 r. - w ciągu kolejnych pięciu lat współczynnik dzietności spadł poniżej 3,00 i dokładnie 60 lat temu zatrzymał się na poziomie 2,244. „Od tego momentu porusza się w wąskich granicach 2,20 - 2,30, przy czym wahania są dwukierunkowe, co wskazuje na ich przypadkowy charakter. Fakt ten skłania do wniosku, że proces transformacji w zakresie rozrodczości już w Polsce zakończył się. Nastąpiło przejście od płodności naturalnej do racjonalnej, od wielo- do małodzietności. Przyszłe zmiany, jeśli będą miały miejsce, wystąpią w ramach tej samej jakości, czyli płodności racjonalnej. Należy oczekiwać ustabilizowana się współczynnika dzietności na poziomie około 2,20” – przewidywał 40 lat temu demograf Zbigniew Smoliński. Ta prognoza się nie sprawdziła.
  • W 1992 roku współczynnik dzietności spadł do 2,0, a w 1997 do 1,5 i od tego czasu ani razu nie przekroczył tej wartości
  • W 2023 roku na przeciętną Polkę kończącą 50 lat przypadało średnio ok. 1,1 dziecka, czyli prawie trzy razy mniej w połowie XX wieku – to fundamentalny powód wyludniania i starzenia się Polski.

Jeśli ktoś uważa, że ta zmiana nastąpiła w wyniku erupcji „lewactwa”, odejścia od Kościoła i tradycji, to wyjaśniam, że na Malcie, która jest w zasadzie państwem kościelnym – z całkowitym zakazem aborcji i rozwodów – współczynnik dzietności osiągnął właśnie najniższą wartość w Europie - 1,07; ze stałą tendencją malejącą. Niewiele lepiej jest w Hiszpanii (1,16), która wraz z Polską i Irlandią uchodziła dotąd za bastion tradycjonalizmu i katolicyzmu. Włochom też nie pomaga bezpośrednie sąsiedztwo Watykanu – dzietność jest tam jeszcze mniejsza niż na Półwyspie Iberyjskim. W Irlandii współczynnik jest wprawdzie nieco wyższy (1,5), ale dynamika zmiany szokuje: od końca XX wieku dzietność obniżyła się aż dwukrotnie i wciąż spada, a ratują ją imigrantki, m.in. Polki.

Tym, którzy twierdzą, że kluczem do wzrostu dzietności jest silna gospodarka, odpowiem, że w Korei Południowej, która odniosła niebywały sukces ekonomiczny i prześcignęła o kilkadziesiąt długości bogatszą przez wieki Koreę Północną, ostatni zmierzony współczynnik dzietności wyniósł… 0,77. To prawie trzy razy mniej niż potrzeba, by kraj przestał się zwijać. Rząd nie ma pojęcia, jak zmienić nastawienie Koreanek do rodzenia i wychowania potomstwa. Bo na razie większość jest na „nie” i ma to silniejszy wpływy na demografię Korei niż japońskie zbrodnie wojenne sprzed kilku dekad.

Model 2 plus 5 (dzieci) kontra 1 plus 1 (pies)

Bliższa analiza danych GUS z ostatnich dziesięcioleci pokazuje, jak radykalnie zmienił się w Polsce model rodziny, a ściślej – sposób funkcjonowania w społeczeństwie: coraz mniej osób łączy się w pary i tworzy trwałe związki, nawet nieformalne. Zacznijmy jednak od par i liczby posiadanych dzieci. Rzućcie okiem na liczby:

  • W 1960 r. urodziło się w Polsce ponad 660 tys. dzieci. Pierwsze dzieci (wydane na świat przez debiutantki, czyli pierworódki) stanowiły 33 proc. ogółu, drugie 27,5 proc., trzecie 17,5 proc., czwarte 10 proc., a piąte i dalsze aż 12 proc.
  • W 1983 r. urodziło się w Polsce 723,6 tys. dzieci. Pierwsze stanowiły ponad 38 proc., drugie 35,5 proc., trzecie 15,8 proc., czwarte 5,9 proc., a piąte i dalsze 4,6 proc.
  • W 2003 r. urodziło się w Polsce 351 tys. dzieci. Pierwsze stanowiły już ponad połowę, drugie 31 proc., trzecie 11 proc., czwarte 4 proc., piąte i dalsze – 3,8 proc.
  • W 2022 r. urodziło się w Polsce 305 tys. dzieci. Pierwsze stanowiły 44,5 proc., drugie 33 proc., trzecie 15,5 proc., czwarte 4,7 proc., a piąte i dalsze 2,2 proc.

Podstawowy wniosek: w ciągu sześciu dekad udział pierwszych i drugich dzieci wzrósł z 60 do ok. 80 proc., zaś czwartych, piątych i dalszych – spadł z 22 proc. poniżej 7 proc. A trzeba dodać, że w latach 2009-2023, czyli za rządów PO-PSL i potem PiS wynosił średnio mniej niż 5 procent; do najniższego poziomu – 4,2 proc. (w tym dzieci piąte i kolejne stanowiły 1,5 proc.) spadł w roku 2015. Po wprowadzeniu programu Rodzina 500 plus wynik ten wcale radykalnie się nie po prawił – udział dzieci czwartych wzrósł do 3 proc., a piątych i kolejnych do 1,5 proc. Istotna zmiana nastąpiła dopiero po rozszerzeniu programu na każde dziecko, ale – umówmy się – szału nie ma: w rekordowym w tym stuleciu roku 2022 odsetek dzieci czwartych wyniósł 4,7 proc., a piątych i kolejnych – 2,2 proc.

A tak to wygląda w liczbach bezwzględnych:

  • W 1960 r. urodziło się 115,7 tys. dzieci trzecich, 66,3 tys. czwartych oraz 77,7 tys. piątych i kolejnych
  • W 1983 r. urodziło się 114 tys. dzieci trzecich, 42,9 tys. dzieci czwartych i 33 tys. piątych i kolejnych
  • W 2003 r. urodziło się 38,3 tys. dzieci trzecich, 14,5 tys. czwartych i 13,2 tys. piątych i kolejnych
  • W 2013 r. urodziło się 38,5 tys. dzieci trzecich, 10,5 tys. czwartych i 6,6 tys. piątych i kolejnych
  • W 2022 r. urodziło się 47,5 tys. dzieci trzecich, 14 tys. czwartych i niespełna 7 tys. piątych i kolejnych.

Towarzyszył temu bardzo symptomatyczny – bo ostry - spadek dzieci pierwszych: w czasach Gierka (1970-80) rodziło ich się średnio ponad 280 tys. rocznie (najwięcej w 1976 r. – 294,2 tys.). W 1993 r. liczba ta spadła poniżej 200 tys., w 2021 poniżej 150 tys., a w 2022 r. wyniosła 135 tys. W 2023 r. była zapewne jeszcze niższa.

Oznacza to, że coraz mniej Polek decyduje się na urodzenie dziecka w ogóle. Natomiast w gronie tych, które już mają dzieci, zwłaszcza trójkę lub więcej, chęć do rodzenia jest większa niż 10 lat temu (albo, jak kto woli, strach przed macierzyństwem – mniejszy), do czego mógł się w dużym stopniu przyczynić program Rodzina 500 plus, przemieniony obecnie w 800 plus (przy piątce dzieci rodzina otrzymuje co miesiąc 4 tys. netto; nie jest to dużo, ale – jak wynika z licznych badań - w niektórych rodzinach stanowi fundament przeżycia).

GUS zwraca uwagę, że najwyższą statystyczną płodnością cechują się Polki w wieku 27-31 lat. W pierwszych latach transformacji ustrojowej w Polsce najwięcej rodzących było w przedziale 18-22, a na początku XXI wieku – w przedziale 23-26. W 2022 r. mediana wieku kobiet rodzących dziecko wyniosła prawie 31 lat (wobec 26 lat w 1990 r. i 2000 r.).

I jeszcze jedna istotna obserwacja: w 1960 r., gdy współczynnik dzietności w Polsce wynosił prawie 3,0, występowała istotna różnica między miastem (2,4) a wsią (3,6). W kolejnych dekadach zaczęła się ona zacierać. W 2014 r. współczynnik dla całej Polski wynosił 1,29, gdy w miastach 1,2, a na wsi 1,39. W 2022 r. współczynnik wyniósł 1,26, w tym w miastach 1,2, a na wsi 1,34. Przy czym wysoka dzietność na wsi utrzymuje się przede wszystkim w podmiejskich obwarzankach, a w tzw. Polsce powiatowej widać coraz większą zapaść – przede wszystkim z uwagi na masową migrację młodych kobiet.

Dzietność w województwach

Spójrzcie jeszcze na spadek dzietności w poszczególnych regionach (dane GUS):

Współczynnik dzietności według województw
2010 2022
Zachodniopomorskie 1,323 1,176 -11,11%
Świętokrzyskie 1,302 1,186 -8,91%
Opolskie 1,135 1,196 5,37%
Dolnośląskie 1,304 1,199 -8,05%
Warmińsko-mazurskie 1,406 1,206 -14,22%
Lubuskie 1,350 1,213 -10,15%
Śląskie 1,330 1,213 -8,80%
Kujawsko-pomorskie 1,392 1,223 -12,14%
Lubelskie 1,384 1,229 -11,20%
Podkarpackie 1,312 1,246 -5,03%
Polska 1,382 1,261 -8,76%
Podlaskie 1,313 1,274 -2,97%
Łódzkie 1,340 1,282 -4,33%
Małopolskie 1,408 1,286 -8,66%
Pomorskie 1,518 1,317 -13,24%
Mazowieckie 1,471 1,330 -9,59%
Wielkopolskie 1,482 1,332 -10,12%

Połowa „ciąży” w inkubatorze jest możliwa. A cała ciąża?

Oczywiście, powinienem się tu rozpisać o przyczynach spadającej dzietności, o konieczności zwiększania równouprawnienia w wielu obszarach, w tym sprawiedliwego obciążenia obowiązkami domowymi, o potrzebie stawiania żłobków i przedszkoli, o rozwiązaniach prawnych służących ochronie pracowniczek i pracowników (by nie tracili ekonomicznie na posiadaniu potomstwa), o budowie ogólnodostępnych mieszkań dla młodych, o wynagrodzeniach przystających do kosztów życia w Warszawie, Krakowie itp.

Ale tego nie zrobię, bo – po pierwsze – rozpisywałem się wielokrotnie, po drugie – działania pronatalistyczne podejmują od lat wszystkie kraje rozwinięte i na razie efekty są, może z wyjątkiem Francji, rozczarowujące, a po trzecie - dziś temat jest nieco inny.

Naukowcy coraz śmielej próbują szukać odpowiedzi na frapujące pytanie: jeśli coraz więcej kobiet rezygnuje z macierzyństwa, a nawet ze współżycia z mężczyznami i relacji damsko-męskich, to jakie mogą być inne sposoby na zapewnienie odtwarzalności pokoleń i zahamowanie totalnej depopulacji państw Zachodu (czy szerzej: krajów rozwiniętych)?

Potencjalny kierunek badań jest bardzo ciekawy, bo jedna z hipotez (możliwości) zakłada, że mężczyźni – współtworzący od wieków system przymuszający kobiety do rodzenia i wychowania dzieci, a jednocześnie, z wyjątkiem dosłownie momentu, wykluczeni z cudownego procesu dawania nowego życia, będą mogli się sprawdzić w roli ojcomatki. Ewentualnie – skonstruować wraz z inżynierkami robota, który zastąpi w niełatwej misji rodzicielskiej, a zapewne też wychowawczej i edukacyjnej, obie płcie.

Jak wiadomo, ludzka ciąża trwa 39-40 tygodni, w trakcie których płód osiąga dojrzałość rozwojową. Co dziesiąte dziecko rodzi się przed 37 tygodniem ciąży, czyli jest wcześniakiem wymagającym w wielu wypadkach szczególnej troski, a nierzadko – różnego rodzaju terapii. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) zdefiniowała wcześniaki jako dzieci urodzone między 22 a 37 tygodniem ciąży. Wcześniejsze porody uznane zostały za poronienie, założono bowiem, że maleńki organizm jest wtedy tak niedojrzały, że nie ma szans na przeżycie poza ustrojem matki. Postęp medycyny (neonatologii i innych dziedzin) jest jednak niebywały, co radykalnie poprawiło nie tylko przeżywalność i późniejszą jakość życia ekstremalnie skrajnych wcześniaków (urodzonych między 23 a 27 tygodniem ciąży), ale i dało szansę na przeżycie dzieciom urodzonym jeszcze wcześniej, czyli przed granicą 23 tygodni, a także tak malutkim, że jeszcze dekadę temu nikt by ich nie ratował.

  • Amerykanin Curtis Butler urodził się 11 listopada 2020 roku po 21 tygodniach i 1 dniu ciąży. Przeżył i po 275 dniach hospitalizacji został wypisany do domu.
  • W 2019 roku w Polsce urodziła się dziewczynka w 22 tygodniu ciąży - ważyła 450 g i mierzyła 27 cm długości. Przeżyła i także opuściła szpital.
  • W 2020 roku urodził się najmniejszy jak dotąd wcześniak na świecie: mała Chinka Kwek Yu Xuan ważyła 212 gramów i mierzyła 24 cm (poprzedni rekordzista, Amerykanin, ważył 245 g). Przyszła na świat w czasie pandemii w 25 tygodniu ciąży. Po rocznym pobycie w szpitalu została wypisana do domu i rozwija się prawidłowo (mimo problemów z układem oddechowym).
  • W Polsce najmniejszym wcześniakiem jest Faustyna urodzona w połowie maja 2018 roku (w 26. tygodniu ciąży): ważyła 350 g i mierzyła 26 cm. Do domu wyszła po kilku miesiącach - z masą ciała 2 kg.

Zespół ds. Rekomendacji Etycznych w Perinatologii zaleca otaczać wcześniaki urodzone przed 23. tygodniem ciąży opieką paliatywną, gdyż 90 proc. z nich umiera zaraz po narodzinach; z kolei 90 proc. ocalałych cierpi z powodu bardzo poważnych powikłań, ich narządy są niedojrzałe, maluszki nie są w stanie same oddychać, dostają zapalenia płuc, miewają często wylewy krwi do mózgu, martwicze zapalenie jelit i retinopatię, u wielu rozwija się sepsa.

A jednak, jak widać, współczynnik śmiertelności nie wynosi wcale 100 procent. Margines przeżywalności i dobrej jakości życia jest stale poszerzany. W praktyce uratowane przez współczesną medycynę dzieci spędziły w łonie matki jedynie połowę wymaganego czasu. Czy ten oszałamiający postęp pozwala myśleć o dalszym przesuwaniu granicy, np. do 12 tygodnia, gdy przeciętny płód ma około 5 centymetrów długości i waży około 16 gramów (przypomnijmy, że projekty poselskie Koalicji Obywatelskiej i Lewicy, które trafiły do Sejmu, przewidują możliwość legalnego wykonania aborcji do końca 12. tygodnia ciąży). Pojawiły się nawet rozważania o stworzeniu androida z wbudowanym inkubatorem. Czyli de facto… maszyny do rodzenia dzieci, którą nie chcą już być kobiety Zachodu.

O ile oparte na samouczącej się sztucznej inteligencji androidy do opieki nad dziećmi znajdą się zapewne w najbliższym czasie w fazie zaawansowanych testów, o tyle roboty do rodzeniato na razie science fiction, ale… Jeszcze kilka dekad temu przypadki opisane przeze mnie wyżej też wydawały się totalną utopią.

Zarazem muszę zastrzec, że posuwanie się dalej w tym kierunku natrafić może nie tylko na bariery natury medycznej, ale i etycznej i – jak zawsze – religijnej; choć wpływy religii we wszystkich krajach rozwiniętych – poza USA – ustawicznie słabną, to jednocześnie środowiska wiernych mocno się radykalizują i to może mieć znaczenie.

Seksmisja. Jak zajść w ciążę bez mężczyzny

W zupełnie innym kierunku idą rozważania i odpowiedzi kobiet ze środowiska LGBTQ+ oraz niemałej populacji pań, które niespecjalnie palą się do związków z kimkolwiek (mężczyznami, kobietami, osobami przedstawiającymi się jako niebinarne) i z jakichś powodów wolałyby pozostać singielkami, za to bardzo chciałyby mieć dzieci. Wydawało się dotąd, że najlepszym (jeśli nie jedynym) rozwiązaniem jest w tym wypadku skorzystanie z usług banku spermy. Na stronach setek tego typu instytucji w krajach rozwiniętych znajdziemy praktyczne kompleksowe poradniki pt. „Jak zajść w ciążę bez mężczyzny”.

Obecnie można to zrobić na trzy sposoby:

  • Pierwszym jest inseminacja doszyjkowa (ICI) nasieniem dawcy. To najprostsza metoda sztucznego zapłodnienia, bardzo podobna do współżycia, może być stosowana także do inseminacji domowej. W ICI używa się długiej plastikowej rurki do umieszczenia plemników w szyjce macicy, gdzie ma nastąpić zapłodnienie.
  • Drugim sposobem jest inseminacja domaciczna (IUI) nasieniem dawcy: plemniki są wstrzykiwane do macicy kobiety w czasie owulacji, co trwa kilka minut i zwykle jest bezbolesne. Dla uzyskania pewności, że inseminacja nastąpi dokładnie w czasie owulacji, kobieta jest monitorowana za pomocą leków lub badań ultrasonograficznych.
  • Trzeci sposób to zapłodnienie in vitro (IVF) nasieniem dawcy - złożone leczenie niepłodności, w którym komórki jajowe są pobierane i zapładniane nasieniem dawcy w laboratorium, zanim rozwinięty zarodek zostanie przeniesiony z powrotem do macicy, co ma doprowadzić do ciąży.

Większość samotnych kobiet i par lesbijek rozpoczyna swoją podróż do rodzicielstwa od IUI lub ICI, ponieważ są to najmniej inwazyjne i najtańsze procedury. Niektóre pary lesbijskie decydują się na zapłodnienie in vitro lub wzajemne zapłodnienie in vitro – wtedy para jest po równo (sprawiedliwie) zaangażowana w ciążę. Państwa coraz silniej wspierają takie działania, co wydaje się logiczne (skoro generalnie słabnie zapał kobiet do posiadania potomstwa).

Na naukowym horyzoncie pojawiły się jednak również rozważania kobiet, które w procesie zapłodnienia i ciąży chciałyby w ogóle uniknąć mężczyzn i ich plemników. Dlaczego? Z zachowaniem wszelkich proporcji, na tej samej zasadzie można by pytać wegan, czemu nie jedzą jajek.

Na razie wizja partenogenezy, czyli dzieworództwa, znana większości z nas najlepiej z „Seksmisji”, wydaje się jeszcze większym SF niż 100 (lub chociaż 75) procent „ciąży” w inkubatorze. Nie oznacza to jednak wcale, że naukowcy od lat nie prowadzą coraz bardziej zaawansowanych i obiecujących badań nad tym zjawiskiem – choć (na razie) nie u ludzi i nie u ssaków. W BBC padło niedawno pytanie: „A czemu nie, skoro ciąże bez ojca zdarzają się w naturze częściej, niż myśleliśmy?” I dalej: „Skoro tak wiele kobiet narzeka na mężczyzn, to może byłoby prościej, gdyby kobiety mogły radzić sobie z zajściem w ciążę same? W końcu nie wszystkie zwierzęta są tak przywiązane do seksu jak homo sapiens”.

W 2004 r. japońscy naukowcy pokazali mysz, która miała dwie matki, ale nie miała ojca. Kaguya, nazwana tak na cześć mitycznej księżniczki urodzonej na łodydze bambusa, została stworzona w laboratorium przez połączenie materiału genetycznego dwóch samic.

W 2014 r. New Scientist opisał dzieworództwo wśród niektórych jaszczurek i rekinów.

Wiadomo, że w naturze samice sięgają po partenogenezę wtedy, gdy jest to konieczne do przetrwania gatunku, czyli przeważnie w sytuacji, gdy zostały trwale odizolowane od samców. Dzieworództwem wykazały się np. samice waranów z komodo wyrzucone na dziewiczą wyspę, samice rekinów odizolowane w akwariach (jak żarłacz czarnopłetwy w Virginia Aquarium oraz samice azjatyckich smoków wodnych (w Smithsonian National Zoo). Ku zdumieniu naukowców - w niewytłumaczalny wcześniej sposób – potrafiły zajść w ciążę i stworzyć od zera bez samców nowe kolonie. Wiadomo, że zdarza się to w drodze absolutnego wyjątku od reguły – gdyż rozmnażanie się bezpłciowe wiąże się z utratą różnorodności genetycznej niezbędnej do utrzymania populacji w dobrym zdrowiu (przypomnijmy tu problemy wielu europejskich dynastii królewskich czy Burów w RPA).

Co więcej, wiemy już też, że taka spontaniczna partenogeneza wywołana okolicznościami może być cechą dziedziczną, co oznacza, że córki samic doświadczających dzieworództwa mają duże szanse zrobić to samo. „Chociaż spontaniczna partenogeneza wydaje się być rzadka, zapewnia pewne korzyści kobiecie, która może ją osiągnąć. W niektórych przypadkach może pozwolić samicom na generowanie własnych partnerów godowych” – czytamy w New Scientist.

Ba, nauka (natura?) poszła właśnie o krok dalej: jak donosił niespełna rok temu magazyn „Current Biology”, zespół dr Alexis Sperling z Uniwersytetu Cambridge wymusił partenogenezę u zwierząt rozmnażających się płciowo, które nigdy dotąd nie przejawiały skłonności do dzieworództwa. Użył do tego manipulacji genetycznej. Samice muszki owocówki Drosophila melanogaster rozmnożyły się bez udziału samców i – co szczególnie znamienne - zdolność została przekazywana kolejnym pokoleniom.

„Bardzo ekscytujące było obserwowanie, jak samica muchy samodzielnie wytwarza zarodek, który jest zdolny do rozwoju, osiąga dorosłość i powtarza ten proces” – skomentowała ten wyczyn dr Alexis Sperling. Z opisu eksperymentu jej zespołu wynika, że genetycznie zmanipulowane samice much czekały na pojawienie się samca około 40 dni, czyli przez połowę swojego życia. Kiedy się nie pojawił, zaczynały rodzić same z siebie, wykorzystując zdolność partenogenezy.

Ciąża bez kobiet, panowie do rodzenia

„Czy mężczyźni mogą zajść w ciążę?” - KC Clements z nowojorskiego Brooklynu, przedstawiający się jako queer i osoba niebinarna, przyznaje w serwisie „Healthline.com”, że to jedno z najgorętszych pytań w środowisku gejów oraz wszystkich nie-kobiet, czyli osób standardowo nie mogących zajść w ciążę i mieć „całkowicie własnych dzieci”.

„Każda osoba z macicą i jajnikami może zajść w ciążę. Jeśli nie masz macicy, nowe technologie, takie jak przeszczepy macicy, mogą umożliwić Ci zajście w ciążę w przyszłości. Tak, mężczyźni mogą zajść w ciążę i urodzić własne dzieci. Jest to zapewne o wiele bardziej prawdopodobne, niż wszystkim mogłoby się wydawać” – zagaja KC Clements.

Pierwszą, niejako naturalną grupą, są osoby transpłociowe, czyli takie, które urodziły się biologicznie i zostały zaliczone do kobiet, a identyfikują się jako mężczyźni. „Wiele osób AFAB, które identyfikują się jako mężczyźni lub nie identyfikują się jako kobiety, ma narządy rozrodcze niezbędne do urodzenia dziecka” – zwraca uwagę nowojorska queer.

I idzie o krok dalej: „Pojawiają się nowe technologie, które mogą umożliwić innym osobom noszenie dziecka. (…) Twoja płeć nie jest – i nie powinna być – uważana za czynnik ograniczający”. Zwraca uwagę, że w ciążę już teraz potrafią zajść osoby transpłciowe, czujące się mężczyznami, które zdecydowały się na przyjmowanie testosteronu, ale zachowały macicę i jajniki. Z badań wynika, że po odstawieniu testosteronu (na 6 miesięcy) stają się płodne, a ich ciąża przebiega identycznie jak u heteronormatywnych kobiet.

„Postęp w technologii reprodukcyjnej może sprawić, że w niedalekiej przyszłości w ciążę będą mogły zachodzić i rodzić dzieci osoby, które przeszły histerektomię oraz te, które nie urodziły się z jajnikami lub macicą” – pisze z nadzieją KS Klements.

Zwraca uwagę, że niespełna dekadę temu, w październiku 2014 roku, w Szwecji, urodziło się pierwsze dziecko z przeszczepionej macicy. Od tego czasu odnotowano więcej tego typu zdarzeń, ostatnio także w Indiach – kraju, który nie boryka się ze spadkiem dzietności i urodzeń i zastąpił niedawno Chiny na czele rankingu najludniejszych państw świata.

„Oczywiście, podobnie jak wiele tego typu technologii, metoda ta została opracowana z myślą o kobietach. Ale wielu zaczęło spekulować, że może mieć zastosowanie również do transpłciowych kobiet i innych osób” – komentuje queer. Jako słowa potwierdza dr Richard Paulson, były prezes Amerykańskiego Towarzystwa Medycyny Płodności: „Przeszczepy macicy dla takich osób są teraz mniej lub bardziej możliwe. Będą tutaj dodatkowe wyzwania, ale nie widzę żadnego oczywistego problemu, który by to wykluczał".

Równocześnie naukowcy badają przypadki ciąży pozamacicznej – próbując odpowiedzieć na pytanie, czy można nosić i donosić dziecko nie w macicy, lecz w jamie brzusznej - oraz na ile jest to groźne dla rodzica będącego w takiej ciąży (bo dziś jest).

„Najważniejsze i najlepsze, co możemy zrobić, to wspierać i troszczyć się o wszystkie osoby, które decydują się zajść w ciążę, niezależnie od ich płci i płci przypisanej im przy urodzeniu” – kwituje KS Klements.

Jak widać, życie nie zna próżni. W swej niełatwej sytuacji demograficznej społeczeństwa krajów rozwiniętych próbują się chwytać wszelkich opcji. Jedno jest pewne: odtworzą dzietność lub wymyślą coś innego - albo będą się nadal ludnościowo zwijać, a wszechmocne jeszcze niedawno imperium Zachodu upadnie, jak wszystkie poprzednie. Nasze ziemie zostaną wtedy zaludnione przez wielokrotnie płodniejsze ludy. Ten proces już zresztą trwa.

  • W 1960 r. Nigeria liczyła 44 mln ludzi, Egipt 27 mln, Sudan 8 mln, a cała Afryka 227 mln, co stanowiło 7,5 proc. ludności świata
  • W 2023 r. Nigeria osiągnęła ponad 220 mln, Egipt ponad 100 mln, Sudan 46 mln, a cała Afryka grubo ponad miliard, czyli 12,5 proc. ludności świata
  • W 1960 r. Indonezja liczyła 88 mln mieszkańców, Pakistan 46 mln, Bangladesz 50 mln, Indie 446 mln, Chiny 667 mln, a cała Azja 1,67 mld, czyli 55 proc. ówczesnej populacji Ziemi
  • W 2023 r. Indonezja liczyła 280 mln mieszkańców, Pakistan 235 mln, Bangladesz 170 mln, Indie 1,5 mld, Chiny 1,45 mld, a cała Azja 4,6 mld, czyli ponad 58 proc. obecnej populacji Ziemi – z zastrzeżeniem, że państwa najbardziej rozwinięte, jak Japonia i Korea Południowa, wyludniają się
  • W 1960 r. Polska liczyła 30 mln, a cała Europa 608 mln, co stanowiło 20 proc. ówczesnej ludności świata
  • W 2023 r. Polska liczyła 37,5 mln, a cała Europa 743 mln, czyli nieco ponad 9 proc. ludności świata. W krajach Unii Europejskiej mieszka 448 mln ludzi, czyli 5,6 proc. populacji globu, przy czym – zależnie od kraju – od kilku do 20 proc. mieszkańców to imigranci spoza Europy.

Jakie z tego wyciągniemy wnioski, drogie panie, drodzy panowie i drogie osoby niebinarne?