Z Krzysztofem Pawińskim rozmawia Maciej Miłosz
W powietrzu wisi Nowy Ład, w którym mają się znaleźć m.in. zmiany w podatkach. Jak pan zbudowałby system podatkowy w Polsce?
Rozmawiając o podatkach, zazwyczaj na początku pytamy, czy mają być niskie czy wysokie. Ale to stawianie sprawy na głowie. Podatki to skutek, a nie przyczyna, to środek do osiągnięcia celu. Najpierw musimy sobie odpowiedzieć na pytanie: jakiego państwa oczekujemy? Omnipotentnego, które jest dostawcą całego zestawu usług i towarów, czy państwa, które się skupia na rzeczach najważniejszych? Ja jestem zwolennikiem państwa aktywnego, ale niekoniecznie w tych obszarach, w których zaczyna ono być aktywne.
Co to za obszary?
Reklama
Widać dziś rozrost ambicji gospodarczych państwa i własności państwowej. Słowo „prywatyzacja” stało się prawie synonimem zdrady narodowej. Patrzę na to z pewnym niepokojem, bo trzeba będzie za to zapłacić. Nie uznaję państwa za dobrego dostawcę towarów i usług. Jak nazwiemy coś „narodowym”, to nie oznacza, że automatycznie zacznie działać lepiej. Podatki niskie już mieliśmy, teraz wchodzimy w erę wzrostu: dodatkowych składek, narzutów, danin itd.
Czasy są takie, że rola państwa się zwiększa. Jak więc powinien być skonstruowany system podatkowy, by za to zapłacić?
W mojej opinii program 500+ i podniesienie kwoty wolnej od podatku to dobre rozwiązania, państwotwórcze. Jak popatrzymy na strukturę podatków w Polsce, to widać, że najbardziej „miododajne” są podatki pośrednie, jak VAT (170 mld zł wpływów rocznie) i akcyza (70 mld zł). Opodatkowanie pracy ok. 200 mld zł. Później mamy CIT (ok. 40 mld zł) i PIT na poziomie sześćdziesięciu kilku miliardów. Przy czym PIT to konstrukcja miejscami dziwaczna, bo jest pobierany m.in. od emerytur i pensji, które wypłaca państwo. Netto wynosi więc mniej. Podatki dochodowe są trudne i kosztowne w poborze, na dodatek antagonizują podatnika i państwo. No i dla polityków mają tę fatalną cechę, że obiecując ich podniesienie, nie da się wygrać wyborów. Pojęcie dochodu, czyli przychodu pomniejszonego o koszty, jest pojęciem trudnym i łatwo manipulowanym. Cała konstrukcja to tomy regulacji – koszmar. Na tym niczego nie zbudujemy.
Co jest pana zdaniem podatkową konstrukcją przyszłości?
Są dwa rozwiązania. Po pierwsze, można bazować na przychodzie, ale większość firm się na to nie zgodzi. O ile dochodem można manipulować, o tyle przychód jest prosty i obiektywny. Przed trzema laty spróbowano go wprowadzić w Rumunii, ale fala krytyki ze strony inwestorów zagranicznych była tak duża, że szybko się wycofano. Drugie rozwiązanie to CIT estoński, który u nas został wprowadzony z dużą dozą nieśmiałości. Zakłada on, że wypracowane środki finansowe służące prowadzeniu działalności są nieopodatkowane tak długo, jak długo pozostają w spółce. Podatek ten nie opiera się na zysku – daniną obciążane są wypłaty dokonywane na rzecz właścicieli (dywidendy i transfery o podobnym charakterze). To rozwiązanie jest odejściem od zabawy w nieustanne opisywanie, co może być kosztem, a co nie. W DGP codziennie są o tym ze cztery strony.
Treść całego wywiadu można przeczytać w piątkowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej oraz w eDGP.