Ochrona polskiej granicy to jedna z bardzo niewielu kwestii, w której niemal bezdyskusyjnie popieram stanowisko rządu – choć mogę zżymać się na brak konsultacji z opozycją czy wprowadzenie zakazu wstępu dla dziennikarzy do strefy stanu wyjątkowego. Problem w tym, że ani ugrupowania opozycyjne, ani humanitarni moraliści nie przedstawiają spójniejszych pomysłów na odparcie czegoś, co jest sterowanym przez białoruskiego dyktatora, zapewne ze wsparciem Kremla, atakiem na nasze terytorium. To, że sposób poradzenia sobie z problemem, jaki wybrali rządzący, popiera większość Polaków – jak niewiele propozycji oferowanych dziś przez PiS – to dla mnie sprawa drugorzędna.
Jednak kryzys migracyjny został sprowadzony do walki absolutnego dobra z absolutnym złem – więc próbując zrozumieć rozpaczliwą obronę polskiej granicy, staję się wspólnikiem rozgrzeszającym morderców. Czuję brzemię szantażu moralnego, ale nie zamierzam mu się poddawać. Jacek Żakowski wyliczył listę „ofiar Jarosława Kaczyńskiego”, podobno dłuższą niż lista ofiar gen. Wojciecha Jaruzelskiego podczas stanu wojennego. Są wśród nich obok m.in. zmarłych w następstwie pandemii, „wywożeni do lasu uchodźcy, którzy tam umierają”. Poseł KO Franek Sterczewski nazwał graniczny rejon Polski „nową Srebrenicą” – to miejscowość, gdzie Serbowie wymordowali w 1995 r. 8 tys. bośniackich muzułmanów. Jedna z posłanek Lewicy mówiła o „obozach śmierci na granicy”. Podczas manifestacji w Warszawie żądano, aby zaniechać tam „tortur”.
Taki język wdziera się do głównej polityki. Platforma Obywatelska kluczy, ale Donald Tusk powiedział Wirtualnej Polsce, że „dziś z rządami PiS kojarzy się śmierć, ta na granicy i ta w szpitalach przez pandemię”. I mimowolnie lub celowo oddał istotę tego sporu. Tusk nie mówi, że PiS „odpowiada za śmierć na granicy”, ale że się z nią „kojarzy”. A skojarzenie może być kwestią zręcznej propagandy, odpowiedniego wrażenia.