Mit pierwszy: fałszerstwa

Aby zagłosować w Polsce poza miejscem zameldowania, można było albo jednorazowo dopisać się do spisu wyborców w innej gminie, albo pozyskać w dowolnym urzędzie zaświadczenie potwierdzające prawo do głosowania. Zwłaszcza ta druga kwestia budzi wiele pytań, np. czy takie osoby nie zagłosowały w dwóch lub większej liczbie komisji i tym samym sztucznie nie podbiły wyników opozycji.

Na stronie internetowej Państwowej Komisji Wyborczej (PKW) możemy przeczytać, że liczba wyborców głosujących na podstawie zaświadczenia o prawie do głosowania wyniosła w tym roku 428 109 osób. To ponad dwukrotnie więcej niż w wyborach z 2019 roku. A biorąc pod uwagę sytuacje, które obserwowaliśmy w wielu komisjach wyborczych - tzn. że pojawiało się tam sporo osób z zaświadczeniami, co generowało ogromne kolejki - wzmaga to różne teorie spiskowe.

Reklama

Jeśli np. prawdziwa jest teoria, że część osób z zaświadczeniami zagłosowała więcej niż jeden raz, oznaczałoby to, że liczba wydanych zaświadczeń w skali kraju będzie niższa niż liczba oddanych w ten sposób głosów. Okazuje się jednak, że było odwrotnie. - Zgodnie z danymi z Centralnego Rejestru Wyborców na ostatnie wybory do Sejmu i Senatu pobrano 450 540 zaświadczeń o prawie do głosowania - informuje nas Ministerstwo Cyfryzacji. Resort zapewnia też, że nie rejestruje w CRW informacji o tym, ile z tych zaświadczeń zostało wykorzystanych i jak te osoby zagłosowały. Te dane najprawdopodobniej oznaczają, że część osób najpierw pobrała zaświadczenie (a jeszcze raz podkreślmy - przy okazji tych wyborów było to dużo prostsze niż kiedyś, wskutek odmiejscowienia tej procedury), a potem np. się rozmyśliła.

Do kwestii zaświadczeń odnosił się ostatnio także minister cyfryzacji Janusz Cieszyński. We wpisie na portalu X przypomniał, że możliwość pobrania zaświadczenia o prawie do głosowania funkcjonuje od bardzo wielu lat. “Zaświadczenie jest papierowe i zabezpieczone hologramem, a obowiązkiem komisji wyborczej jest odebranie go od głosującego i dołączenie do dokumentacji z dnia wyborów. Oznacza to, że istnieje możliwość skontrolowania, czy faktycznie te zaświadczenia były pobierane zgodnie z prawem w sposób uniemożliwiający głosowanie więcej niż raz na jedno zaświadczenie” - wskazał minister. Jak dodał, dzięki wprowadzeniu CRW po wydaniu zaświadczenia wyborca jest automatycznie skreślony ze spisu wyborców. “Oznacza to, że to właśnie rejestr gwarantuje, że osoba z zaświadczeniem nie zagłosuje w miejscu zamieszkania”.

Mit drugi: zaświadczenia jako wunderwaffe opozycji

Osobną kwestią jest wpływ głosowania na zaświadczenia na wynik wyborów. To najlepiej widać, jeśli porównamy liczbę głosujących na zaświadczenia z liczbą oddanych głosów ogółem w okręgach wyborczych. Porównujemy w okręgach, bo to w nich dzielone są mandaty. Na początek warto zaznaczyć, że udział głosujących na zaświadczenia w ogólnej liczbie oddanych głosów wyniósł niespełna 2 proc., podczas gdy cztery lata temu był to nieco ponad 1 proc.

Jak więc to wyglądało w okręgach? Mamy wśród nich czołówkę, w której głosujący na zaświadczenia dali ponad 3 proc. głosów - to trzy okręgi. Rekord padł w okręgu nr 40, czyli w okręgu koszalińskim, gdzie w ten sposób głosowało niemal 15 tys. osób i było to 4,6 proc. głosujących. Na podium znalazły się jeszcze okręg nr 19, czyli Warszawa (3,7 proc. głosujących na zaświadczenia) oraz okręg nr 14, czyli górski okręg w Małopolsce od Zakopanego i Nowego Targu po Nowy Sącz - tam udział zaświadczeń wyniósł 3,2 proc.

Tyle, że jeśli porównamy aktualne podium z poprzednimi wyborami, to widać, że okręgi zamieniły się jedynie miejscami. Wówczas na pierwszym miejscu była “14” na drugim “40” a na trzecim “19”. Trudno więc mówić, że mamy obecnie do czynienia z jakąś rewolucją i nagle w tych wyborach głosujący na zaświadczenia wywrócili stolik. Pewne zmiany widać za to na kolejnych pozycjach. W tym roku w jeszcze 10 okręgach, poza czołówką, udział głosujących na zaświadczenia przekroczył 2 proc. Kolejne miejsca za podium to okręgi nr 20 - Warszawa II, czyli tzw. obwarzanek, nr 24, czyli Podlasie, nr 41 - Szczecin i nr 22 - Bieszczady. Tu zmiany są większe, bo cztery lata temu na miejscach od czwartego do siódmego były: wspomniany okręg bieszczadzki - nr 22, potem nr 3, czyli Wałbrzych, nr 25 - Gdańsk oraz nr 13 - okręg krakowski.

Można zatem powiedzieć, że zaświadczenia są popularne w dwóch typach okręgów: wielkomiejskich i turystycznych. Najlepiej widać to po zajmującym pierwsze miejsce okręgu nr 40. Tam jedna trzecia głosów na zaświadczenia padła w nadmorskim Kołobrzegu, w czołówce był też Koszalin, ale także Mielno czy Darłowo - czyli także słynne nadmorskie miejscowości.

Z kolei zajmująca drugie miejsce w rankingu Warszawa to przypadek oczywisty - duża liczba ludności napływowej, w tym studentów, którzy zapewne wzięli zaświadczenia w rodzinnej miejscowości.

Mit trzeci: zaświadczenia wypaczyły wyborczy wynik

Wspomniany minister cyfryzacji Janusz Cieszyński - oskarżany we własnym obozie, że CRW i liczne udogodnienia dotyczące głosowania na zaświadczenia pomogły opozycji - sam przeanalizował najbardziej spektakularny przypadek Romana Giertycha, startującego w Świętokrzyskiem, namawiającego swoich zwolenników do pobierania zaświadczeń i głosowania w jego okręgu. Minister Cieszyński pokazał, jak procentowy udział zaświadczeń i dopisań do spisu wyborców w tym okręgu miał się procentach głosów oddanych na kandydata Giertycha startującego z list KO. “Wynik jest jasny - korelacji nie ma, a gminy z dużym udziałem zaświadczeń to Bałtów (park dinozaurów) i dwa sanatoria, a nie gminy graniczące z innymi województwami” - wskazuje Cieszyński.

Patrząc też na wyniki wyborów w skali ogólnopolskiej, trudno wysnuć wniosek, że osoby głosujące na zaświadczenia mogły być języczkiem u wagi. Przypomnijmy - tę formę oddania głosu wybrało 428 109 osób, a to niecałe 2 proc. spośród wyborców, którzy oddali ważne głosy. Nie jest też powiedziane, że wszyscy głosujący na zaświadczenia to zwolennicy opozycji. Patrząc na wyniki poszczególnych komitetów, widać, komu i ile głosów przyrosło lub ubyło. Na KO oddano 6 629 402 głosów, to o 1,6 mln więcej niż w 2019 r. PiS, zyskując w tym roku ponad 7,6 mln głosów, w porównaniu z poprzednimi wyborami stracił ich ok. 400 tysięcy. Trzecia Droga otrzymała ponad 3,1 mln głosów, to właściwie dwukrotnie więcej niż to, co w 2019 r. zdobył sam PSL. Z kolei Lewica straciła ok. 0,5 mln głosów w porównaniu z poprzednimi wyborami, a Konfederacja zwiększyła stan posiadania o ok. 300 tys. głosów.

Widać więc, że niemal w każdym wypadku (poza Konfederacją) różnice pomiędzy uzyskami czy stratami poszczególnych formacji są większe bądź równe całkowitej liczbie osób, które zagłosowały na zaświadczenia. Nawet zakładając, że w większości to zwolennicy opozycji, nie miało to znaczącego przełożenia na ogólnopolskie wyniki. Z kolei zakładając, że wszyscy głosujący na zaświadczenia oddali głos na KO, to bez nich komitet zebrałby 6,2 mln głosów. A to nie zmieniłoby istotnie ogólnego wyniku, bo z naszych wyliczeń wynika, że w takim układzie PiS miałby 198 mandatów (zamiast obecnych 194), Koalicja Obywatelska - 147 (zamiast 157), Trzecia Droga - 68 (zamiast 65), Lewica - 27 (zamiast 26), a Konfederacja - 20 (zamiast 18). Tak więc o ile dziś koalicja KO, Trzeciej Drogi i Lewicy ma łącznie 248 mandatów, tak w naszym scenariuszu miałaby ich 242, a więc wciąż bezpieczną większość w Sejmie.