Indeksy giełdowe od początku sesji rosły. Można powiedzieć, że rosły z rozpędu – działały nastroje przeniesione z zeszłego tygodnia. S&P 500 zyskiwał już prawie jeden procent znacznie zbliżając się do kolejnego oporu, ale od tego czasu (2,5 godziny od rozpoczęcia sesji) pojawiła się chęć do realizacji zysków. Winiono za to wypowiedzi szefa SunTrust Banks, który stwierdził, że pożyczkodawcy będą mieli jeszcze dużo problemów i poniosą wiele strat w sektorze nieruchomości komercyjnych. To oczywiście był pretekst, który posłużył do rozpoczęcia realizacji zysków. Nie znaczy to, że prezes SunTrust Banks nie ma racji. Niewykluczone też, że kolejnego pretekstu dostarczył bank centralny Izraela – jako pierwszy na świecie podniósł stopy: z 0,5 do 0,75 proc. Amerykanie mogli sobie przypomnieć, że Fed też to kiedyś będzie musiał zrobić.

Indeksy spadały i po kolejnych dwóch godzinach barwiły się już na czerwono, ale niedźwiedzie były za słabe, żeby doprowadzić do przeceny. Po prostu nie miały żadnych atutów w ręku. Rynek wszedł w marazm w oczekiwaniu na ostatnie 30 minut sesji, ale niedźwiedzie zaatakowały wcześniej o kolejne pół godziny. Nic im z tego ataku nie wyszło. Sesja zakończyła się bardzo rozsądnie, czyli prawie bez zmiany indeksów.

GPW rozpoczęła poniedziałkową sesję wzrostem indeksów, który po niecałej godzinie przekraczał już dla WIG20 1,5 procent. Od tego momentu rozpoczęła się bardzo delikatna realizacja zysków, ale zakończyła się po następnej godzinie. Rynek znowu nieco odbił i wszedł w stan marazmu na poziomie o jeden procent wyższym od piątkowego zamknięcia. Szczególnie mocna była Agora i sektor bankowy. Przed pobudką w USA indeksy wybiły się z tego marazmu, mimo że na giełdach światowych nic się nie zmieniło. To potwierdzało siłę naszego rynku.

Zresztą nie tylko naszego, bo indeksy na Węgrzech i w Czechach rosły o 3-4 procent. Na tych giełdach sesje były jeszcze bardziej „bycze” – węgierski BUX wzrósł o 6,6 proc., a czeski PX-50 o 4,9 proc. Jak więc widać kapitał zagraniczny, który zaopiekował się naszym regionem jest ciągle obecny, czuwa i w odpowiednich momentach uderza.

Reklama

Tak więc indeksy na GPW rosły, a na pół godziny przed rozpoczęciem sesji w USA rynek wszedł w fazę rozedrgania. Uderzenie koszyków wypchnęło WIG20 na poziom prawie o dwa procent wyższy od piątkowego zamknięcia, po rozpoczęciu sesji w USA indeks błyskawicznie spadł o ponad 20 punków, a potem znowu ruszył na północ. Ta huśtawka, sygnalizująca, że spokój rynku jest udawany i może w dowolnej chwili przekształcić się w dzikie ruchy indeksów, zakończyła się solidnym wzrostem o blisko 2,5 proc. Oczywiście znowu takie zakończenie zawdzięczamy fixingowi, który dodał ponad 20 punktów do indeksu. Kolejne fixingi cudów nie ruszają władz giełdy. Nawet popiskiwania mediów nie działają. Kiedy doczekamy się skoordynowanego, medialnego uderzenia?