Krótkie nagranie, wielkie emocje
Do Internetu trafił film, który w kilka godzin stał się zapalnikiem społecznych emocji. Widzimy na nim grupę wojskowych z Ukrainy, oczekujących przed wejściem do placówki medycznej. Autor nagrania komentuje, że sam nie może dostać się do lekarza od roku, a "Ukraińcy są przyjmowani od razu". Pod filmem błyskawicznie pojawiły się setki komentarzy – od zaniepokojonych obywateli po skrajne opinie i oskarżenia.
W odpowiedzi Ministerstwo Obrony Narodowej uderzyło mocno: "Dezinformacja!" Resort stwierdził, że to klasyczny przykład rosyjskiej manipulacji i że nie ma żadnych przepisów dających ukraińskim żołnierzom pierwszeństwo przed polskimi pacjentami. Ale czy jeden tweet wystarczy, by rozwiać wszystkie wątpliwości?
Fakty są inne – ale wątpliwości zostają
Starosta stalowowolski Janusz Zarzeczny uspokaja: nikt nie leczył się kosztem Polaków. Żołnierze byli w szpitalu tylko na rutynowych badaniach okresowych, finansowanych przez MON w ramach programu „Szpital przyjazny wojsku”. Badania nie odbywały się w głównym budynku, tylko w zaadaptowanej części szpitala, a specjaliści nie zostali do nich oddelegowani z innych oddziałów.
Szpital za te procedury wystawił MON faktury na setki tysięcy złotych. Dla placówki to czysty zarobek, bez wpływu na leczenie zwykłych pacjentów – zapewnia starosta. Takich szpitali w programie wojskowym jest w Polsce aż 127. Problem w tym, że dla wielu komentatorów te zapewnienia nie brzmią wystarczająco przekonująco.
Gdzie kończą się pytania, a zaczyna „dezinformacja”?
Dyskusja nie dotyczy tylko faktów, ale też zaufania. Wielu obywateli zadaje pytania o to, czy pomoc medyczna dla ukraińskich żołnierzy nie odbywa się kosztem przeciążonego systemu polskiej opieki zdrowotnej. W tle mamy dramatyczną sytuację finansową NFZ. W systemie brakuje miliardów złotych, a kolejki do specjalistów sięgają miesięcy.
MON, zamiast tłumaczyć szczegóły i rozwiewać wątpliwości, reaguje ostrym komunikatem o dezinformacji, czym faktycznie zamyka przestrzeń do rzeczowej debaty. Taki przekaz może zadziałać odwrotnie – zwiększyć nieufność i podsycić teorie spiskowe.
Potrzeba więcej jasności
Problem nie leży w samym programie MON pomagającym ukraińskim żołnierzom, lecz w braku transparentnej komunikacji. Obywatele mają prawo pytać, kto i na jakich zasadach korzysta z publicznych placówek medycznych. Zwłaszcza w czasie, gdy sami czekają miesiącami na pomoc.
Nie każda wątpliwość to rosyjska propaganda, często to po prostu naturalna reakcja na brak informacji. Dlatego zamiast ucinać rozmowę oskarżeniami o dezinformację, lepiej postawić na przejrzystość. W przeciwnym razie podobne afery będą się powtarzać, a każda kolejna będzie dzieliła społeczeństwo jeszcze bardziej.