Nasilające się rosyjskie naloty rakietowe i dronowe na ukraińskie miasta spowodowały, iż coraz częściej w państwach NATO ogłaszane są alarmy, gdy wrogie jednostki niebezpiecznie zbliżają się do przestrzeni powietrznej Sojuszu. Polska już kilka razy padła ofiarą takich nalotów.

Łotwa ma dość. Będzie strzelać do Rosjan

Poczynając od zagubionej rosyjskiej rakiety pod Bydgoszczą, poprzez tragedię w Przewodowie, a na wtargnięciach niezidentyfikowanych obiektów w polską przestrzeń powietrzną kończąc, nasz kraj ma bogate doświadczenie z rosyjskimi wizytami na naszym niebie. Nigdy jednak nie zdecydowano się na zestrzelenie takich dronów, czy rakiet, a wojsko argumentowało, iż nie jest to możliwe bez nawiązania wzrokowego kontaktu z nadlatującym obiektem. Problem ten postanowiła rozwiązać Łotwa.

Reklama

Kraj ten na własnej skórze miesiąc temu odczuł odwiedziny rosyjskiego drona, który spadł na teren niezamieszkały. Gdy go odnaleziono, okazało się, iż była to maszyna irańskiej produkcji, uzbrojona w głowicę bojową. To wystarczyło, aby władze podjęły radykalne decyzje, które ogłoszono we wtorek wieczorem. Na granicę z Rosją wysłane zostały specjalistyczne jednostki, których zadaniem będzie zestrzeliwanie „zagubionych” rosyjskich dronów.

- W Łatgalii przy granicy z Białorusią i Rosją rozmieszczono bojowe jednostki sił powietrznych wyposażone w rakiety przeciwlotnicze. Umieszczono także specjalny radar do wykrywania dronów – poinformował minister obrony Łotwy, Andris Spruds.

W operacji ochrony łotewskiej granicy udział biorą zarówno jednostki wojsk zawodowych, jak i korpusu obrony narodowej. Jak się okazuje, podjęte działania nie wyglądają na zwykłą pokazówkę, a Łotysze poważnie podeszli do wschodniego zagrożenia.

Rosyjski dron już nie przeleci

Z informacji przekazanych przez agencję LETA wynika, że specjalne grupy bojowe obserwować mają granicę przez całą dobę, a wyposażono je w przenośne zestawy obrony przeciwlotniczej RBS 70. Ta szwedzkiej produkcji wyrzutnia jest w stanie zestrzeliwać cele w maksymalnej odległości 8 km, lecące na pułapie do 5 km. Wojskowych wspomaga też unowocześniony i nieco przerobiony radar Giraffe 40. Jego główną zaletą, jak podają Łotysze, jest możliwość wykrywania nawet bardzo małych obiektów latających, poruszających się bardzo nisko.

- W strefie zasięgu radaru, zdolnego do wykrywania mniejszych obiektów lecących na niższym pułapie, rozmieszczonych jest kilka grup żołnierzy zmieniających pozycje – wyjaśnia Imants Kleinbergs, dowódca dywizjonu obrony granicy.

Na Łotwie, podobnie jak w Polsce, po ostatnim wtargnięciu rosyjskiego drona, wojsko było krytykowane za pozostawienie maszyny samej sobie i zlekceważenie zagrożenia. W tym przypadku nie poderwano nawet stacjonujących w okolicy Rygi myśliwców NATO, a w sprawie incydentu i ewentualnych zaniechań wszczęto śledztwo. Łotewska metoda wydaje się być ciekawa, jednak mogłaby być trudna do zastosowania w przypadku Polski, bowiem nasz kraj ma o wiele dłuższą granicę z krajami, znad których mogą nadlecieć rosyjskie maszyny. Podobnych patroli musiałyby być dziesiątki, jak nie setki.