Podczas przesłuchania Kołakowski był pytany przez wiceszefa komisji Daniela Milewskiego (PiS) m.in. o prace nad programem ułatwiającym obcokrajowcom przyjazd do pracy w rolnictwie w Polsce i udział w nich ówczesnego wiceszefa MSZ Piotra Wawrzyka.

Decyzja, aby w resorcie rolnictwa - jak zeznał Kołakowski - "zorganizować spotkania z przedstawicielami kierownictw MSZ, MSWiA, Rodziny i Pracy (...), ale też z przedstawicielami organizacji tych wszystkich branż rolnych i firm, które mogły uczestniczyć w pomocy odnośnie pracowników cudzoziemskich" została podjęta w związku z oczekiwaniami przedstawicieli związków w branży rolnictwa. "Minister Wawrzyk był też wśród wiceministrów z tych czterech resortów, którzy byli na spotkaniu" - dodał.

Dopytywany przez Milewskiego o konkluzje tych rozmów, Kołakowski odpowiedział, że ustalono wówczas, by "podjąć działania, które uproszczą procedury związane z pracownikami sezonowymi w rolnictwie".

"Wynikało to z tego, że jak zgłaszane było zapotrzebowanie przez tych pracodawców rolnych, procedury trwały tak długo, że finał tej procedury był taki, że pracownik mógł przyjechać w połowie czy pod koniec prac sezonowych" - wyjaśnił b. wiceminister, dodając, że chodziło o przygotowanie odpowiednich aktów prawnych, co było czynione w sposób transparentny.

Reklama

Również odpowiadając na pytania Marii Janyski (KO), Kołakowski przekonywał, że chodziło o opracowanie aktu prawnego, który uprościłby i przyspieszył procedury, na podstawie których w krótkim okresie do pracy w rolnictwie mogli przyjechać pracownicy z innych krajów. "Bo te procedury były zbyt przewlekłe" - zaznaczył.

"I tu resortem kluczowym jest MSZ, nie resort rolnictwa" - powiedział świadek, wyjaśniając, że wkładem resortu rolnictwa było jedynie ustalenie zapotrzebowania co do liczby pracowników i rodzajów branż rolnych. "Generalnie podstawowych pracowników do prostych prac fizycznych, ale też w trudnych warunkach. I to był wkład merytoryczny. I na tym się kończyła rola resortu" - mówił.

Pytany przez Janyskę o wykonane analizy rynku w tej sprawie, Kołakowski podał, że sięgał do opracowań m.in. GUS, z których wynikało, że "w Polsce pracowników jest około półtora miliona pracujących w rolnictwie".

Posłanka pytała też o powody, dlaczego świadek miał filię biura poselskiego w Warszawie, choć był wybrany na posła z okręgu białostockiego. Dodała, że adres tej filii był zbieżny z adresami firm, które są wymieniane w śledztwie w sprawie tzw. afery wizowej, co - jak zaznaczyła - budzi niepokój. Kołakowski tłumaczył, że chodziło o możliwość pracy w Warszawie, poza budynkiem sejmowym. Dopytywany w tej sprawie przez szefa komisji Michała Szczerbę, Kołakowski poinformował, że płacił za ten lokal z pieniędzy biura poselskiego.

Posłanka Aleksandra Leo (Polska 2050) pytała z kolei m.in. o Macieja Lisowskiego, który był szefem biura poselskiego Kołakowskiego i przygotowywał pisma do ambasad. Kołakowski wskazał, że Lisowski w jego ocenie jest profesjonalistą i budził jego zaufanie jako współpracownik Kornela Morawieckiego. Zaprzeczył też, że by Lisowski finansował jego działalność poselską albo kampanię wyborczą.

Pytany o to, dlaczego ściągano do pracy w Polsce cudzoziemców z Afryki, a nie z Ukrainy lub Białorusi, Kołakowski wyjaśnił, że z powodu toczącej się wojny za wschodnią polską granicą brakowało na polskim rynku ukraińskich mężczyzn. "Zabrakło kilkuset tysięcy pracowników ukraińskich w rolnictwie, na budowach, w tych sieciach sklepowych, gdzie robimy zakupy - tam zostało trochę tych kobiet, a mężczyzn nie ma. I stąd ten deficyt się zrobił" - odpowiedział Kołakowski.