Przyznam szczerze, że nie pokładałam wielkich nadziei w tym, że coś się radykalnie zmieni. To pozwoliło mi się nie rozczarować. Pozwala mi to też spojrzeć na działania rządu Tuska w kwestii równości nieco z ukosa i docenić, że mimo niektórych fatalnych posunięć, nie wszystko zostało zrobione od A do Z źle. Niemniej kwintesencja pozostaje niezmiennie smutna – w Polsce, jak w „Folwarku zwierzęcym” Orwella, nadal są równi i równiejsi.

Elgiebety mówią "chap"

Z pewnością na plus koalicji demokratycznej zaliczyć można utworzenie funkcji Ministra ds. Równości, a raczej Ministry, gdyż została nią Katarzyna Kotula z Nowej Lewicy. Cieszy już sam fakt, że w nazwie swojego stanowiska używa feminatywu (oprócz niej robi tak jeszcze tylko Ministra Pracy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk). Przywrócenie tej funkcji ma póki co jednak znaczenie głównie symboliczne.

Reklama

Weźmy takie związki partnerskie. W trakcie kampanii wyborczej, kiedy było trzeba, to było tęczowo. Sam przynależący do PO prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski udał się oficjalnie na Marsz Równości w czerwcu 2023 roku. W grudniu Tusk zapowiedział, że ustawa o związkach partnerskich będzie procedowana jeszcze zimą, że to kwestia tygodni, nie miesięcy. Już jednak w styczniu ministra Kotula mówiła, że chciałaby, aby Sejm rozpatrywał projekty na temat związków partnerskich na wiosnę. Cóż, zima minęła, wiosnę mamy od niedawna, środowisko LGBTQIA+ czeka.

18 marca miała miejsce wydarzenie, które dało jednak trochę nadziei, że przedwyborcze podpinanie się pod tęczową flagę i kwestia związków partnerskich w 100 konkretach Tuska to nie tylko pijarowa wydmuszka. Ministra Kotula spotkała się ze środowiskiem aktywistycznym LGBTQIA+ i obiecała działaczom i działaczkom, że projekt związków partnerskich będzie dla rządu priorytetowy i pójdzie nawet dalej niż do tej pory zakładano, a docelowo – możliwe będą małżeństwa jednopłciowe. Oraz przysposobienie dziecka partnera bądź partnerki, choć już nie adopcja przez parę jednopłciową. Przedstawiciele organizacji obecni na spotkaniu wyszli z niego w stanie euforii, ja bym jednak nie mówiła "chap", póki nie chapnę. Dwa tygodnie wcześniej Marszałek Sejmu mówił, że co prawda nie masz większego zwolennika związków partnerskich niż on, ale póki co żaden taki projekt do Sejmu nie wpłynął. A że w zamrażarce już od dawna leżą takie dwa? Musiał zapomnieć, w końcu to nie tak trudno.

Aborcyjny fikołek Hołowni

Można sobie wkurzać i lekceważyć mniejszości, w końcu to mniejszości. Przecież i tak, jak przyjdzie co do czego, żaden rozsądny gej czy lesbijka nie odda głosu na PiS, tylko przełknie zniewagę i karnie zagłosuje na którąś z partii niegdysiejszej opozycji. Jednak pogrywać sobie z grupą, która stanowi więcej niż połowę społeczeństwa – mam tutaj na myśli kobiety i inne osoby z macicami – no, nowy rządzie, wykazałeś się niezłą brawurą.

Chodzi oczywiście o kwestię aborcji. Zdaniem niektórych komentatorów to ona była języczkiem u wagi, który ostatecznie przechylił zwycięstwo wyborcze na stronę koalicji demokratycznej. Nie będę przypominać o tych wszystkich protestach, o tym, jak wkurw…zdenerwowane kobiety krzyczały przez 8 lat na ulicach, o ośmiu gwiazdkach i innych nieparlamentarnych słowach skierowanych w stronę rządzącej wtedy Zjednoczonej Prawicy. Kto był na Czarnym Proteście w 2016 roku i na demonstracjach z października 2020 roku, ten wie.

Niezależnie od preferencji ideologiczno-politycznych, zawsze miałam Szymona Hołownię za rozsądnego człowieka. Dlatego kiedy skonstruował tego fikołka stylistyczno-logicznego pt. „nie popieram aborcji, ale martwię się, że z racji zbliżających się wyborów cztery projekty złożone w tej kwestii zostaną wyrzucone do kosza, dlatego włożę je jeszcze na chwilę dla zamrażarki, za to zgodzę się podnieść VAT na żywność przed wyborami, co złego może się stać”, pomyślałam sobie: „no, nieźle, Panie Szymonie”. W każdym razie, kobiety, podobnie jak elgiebety, nadal czekają.

Marszałek Sejmu niczym Piłat z Biblii

Do dyskusji nad czterema projektami odnośnie aborcji ma dojść w Sejmie 11 kwietnia. Też przed wyborami, tym razem do Parlamentu Europejskiego. Ciekawe, czy w kwietniu marszałek Hołownia znów powie Polkom ten tekst, który słyszą od czasu zaborów, czyli, jakby nie było, od dwustu lat – że teraz są pilniejsze sprawy niż ich żywotne interesy; wybory właśnie. I cztery projekty wrócą grzecznie do zamrażarki. Robimy zakłady?

Jeden z tych projektów złożyła sama Trzecia Droga – zakłada on powrót do stanu rzeczy sprzed niesławnego wyroku Trybunału Przyłębskiej (tym kobiety nie zadowolą się na pewno) i referendum w sprawie legalizacji przerywania ciąży do 12 tygodnia. Pomysł kosztowny (referendum trzeba zorganizować), ryzykowny (a co, jeśli będzie niewiążące?), ale jeśli Polacy zagłosują na „nie”, to gwarantujący spokój sumienia Szymonowi Hołowni. Będzie mógł, niczym biblijny Piłat, umyć ręce i powiedzieć „naród tak wybrał”. Nawet jeśli Polacy zagłosują na „tak”. W pierwszym przypadku kobietom, w drugim – zdaje się, że Panu Bogu.

Są jeszcze dwa projekty złożone przez Lewicę. Jeden, bardziej zachowawczy, zakłada całkowitą dekryminalizację aborcji (wobec lekarzy ją wykonujących i osób wspierających te, które się jej poddają; aborcja własnej ciąży nie jest obecnie w Polsce karana) do 12 tygodnia i do 24 tygodnia w przypadkach opisanych w prawie sprzed wyroku Trybunału Przyłębskiej. Drugi, lepszy, stawiałby nas w rzędzie z innymi krajami zachodnimi. Może nie z Francją, gdzie prawo do aborcji znalazło się w konstytucji, ale i tak na niezłej pozycji – to projekt ustawy o bezpiecznym przerywaniu ciąży, który zakłada, że można to zrobić do 12 tygodnia bez podawania przyczyny. Podobny, czwarty projekt złożyła Koalicja Obywatelska. Zdaniem Władysława Kosiniaka-Kamysza, Ministra Obrony co prawda, ale wypowiadającego się również na ten temat, szansę ma tylko projekt Trzeciej Drogi, inne zostaną zablokowane przez Dudę. Tak się jednak składa, że to partia Kosiniaka, PSL, jest głównym koalicyjnym hamulcowym projektów aborcyjnych.

Koalicja leczy zadrapania, pomijając rany postrzałowe

Na otarcie łez – w grudniu przypieczętowana została ustawa o in vitro, zgodnie z którą najprawdopodobniej już od czerwca tego roku zabieg zapłodnienia pozaustrojowego będzie mogło sfinansować państwo. Konkrety – komu i na jakich zasadach będzie przysługiwała ta usługa – Ministerstwo Zdrowia ma opracować. Rząd przeznaczy na ten projekt 500 milionów złotych rocznie. Tak więc dla par borykających się z problemem bezpłodności sto dni rządu Tuska okazało się całkiem owocne.

Co z innymi grupami społecznymi zagrożonymi wykluczeniem – seniorami, osobami z niepełnosprawnościami czy uchodźczymi? Tutaj również coś się wydarza. Wprowadzono m.in. nowe świadczenie socjalne i pochylono się też nad tym, aby opiekunowie osób z niepełnosprawnościami pobierający świadczenia nie tracili ich na skutek podjęcia działań zarobkowych. Nowy rząd poszedł też po rozum do głowy i nie wycofał się ze wszystkich prosocjalnych rozwiązań poprzedniej ekipy, takich jak 13. i 14. emerytura, zwaloryzowane do 800 zł świadczenie 500 plus czy program Maluch Plus. Natomiast jeśli chodzi o osoby uchodźcze – tutaj wielkich zmian nie ma. Zalegalizowane przez rząd PiS push-backi, czyli siłowe odsyłanie uchodźców, nadal są w Polsce legalne (choć nielegalne z punktu widzenia prawa międzynarodowego). Na granicy polsko-białoruskiej wciąż umierają ludzie. W okresie kampanii wyborczej, chcąc wykorzystać na niekorzyść PiS tzw. aferę wizową, Tusk wypowiadał się o imigrantach w taki sposób, że przykro było tego słuchać.

Wreszcie zwierzęta – jak dla mnie last but not least, ponieważ już chyba do końca życia będę powtarzać, że to najbardziej krzywdzona, eksploatowana i dyskryminowana grupa na świecie. W tej kwestii nic się zasadniczo nie zmienia, tak w skali Polski, jak i globalnej. Co bardziej konserwatywni polscy politycy powtarzają nawet, że będą bronić prawa do hodowli przemysłowej zwierząt aż do ostatniej kropli krwi (choć raczej nie własnej, ale krów, kur, świń, lisów czy jenotów). Klimat wokół protestu rolników i Zielonego Ładu też raczej nie sprzyja nadmiernie progresywnej dyskusji w tym temacie. Zatem sejmowa komisja, która zajmuje się prawami zwierząt, skupia się na takich cząstkowych kwestiach, jak fajerwerki czy czipowanie psów (wiem, bo śledzę fanpage Łukasza Litewki). Ważnych, ale będących leczeniem zadrapań przy zupełnym pomijaniu śmiertelnych ran postrzałowych.

Podsumowując – jeśli myślicie, że Koalicja 15 października zamienia Polskę w tęczowy, feministyczny, zielony, ekologiczny, różnorodny, inkluzywny, równościowy raj, czy, jeśli wolicie, piekło – to jesteście w błędzie. Ten raj (czy piekło) wciąż pozostaje tęsknym marzeniem progresywnej lewicy i mokrym koszmarem konserwatywnej prawicy.