Rozmawiam z Wiolą Klimczak, prezeską i współzałożycielką fundacji IT Girls, i po dwóch minutach rozumiem, że wyzwania, przed którymi stała Lidia Poët, pozostają piekielnie aktualne. Owszem, w warstwie formalnoprawnej zmieniliśmy wiele, jeśli nie wszystko. Ale tak, jak szumne zapisy konstytucji Związku Sowieckiego czy komunistycznej PRL diametralnie mijały się z praktyką, tak i my się mijamy w kwestii równości szans i prawa. Mentalnie wielu z nas wciąż tkwi w gąszczu stereotypów i uprzedzeń. Dotyczy to i mężczyzn, i kobiet.

Wedle obserwacji IT Girls, już u czteroletnich dziewczynek w Polsce pojawia się przekonanie, iż są mniej mądre od chłopców. Osoby z tak podciętymi skrzydłami rezygnują potem z robienia rzeczy przedstawianych im jako „przeznaczone dla osób inteligentnych, kreatywnych”. Wiola wspomina, że na studiach, wśród 150 osób na roku, dziewcząt było tylko siedem. Kiedy na imprezie wyznawała, że studiuje informatykę, słyszała: „A nie wyglądasz!”. Nie była pewna, czy to komplement czy też echo… sądu i przesądu, który odmówił kiedyś Lidii Poët prawa do wykonywania zawodu.

Wygląda to na neverending story. Katarzyna Woszczyna, wiceprezeska BCC, przechodząc koło placu zabaw czy piaskownicy regularnie słyszy napomnienia wobec dziewczynek („Tobie nie wypada, nie wolno”) i zachęty wobec chłopców („Dawaj, odważ się, nie bądź babą”). Wiola Klimczak przerabiała to na świeżo: - Moja 6-letnia kuzynka przybiegła z podwórka zdumiona. Dzieciaki powchodziły na drzewo, by się tam bawić, a pani opiekunka pościągała z gałęzi tylko dziewczynki, zostawiając chłopców. Mała spytała mnie, dlaczego. Można mieć świadomych rodziców i całą rodzinę, a cios w poczucie własnej wartości przyjdzie z innej strony i może mieć znaczenie w późniejszym życiu, np. dziewczyny będą aplikować na niższe stanowiska, będą się domagać o 30 procent niższych wynagrodzeń niż mężczyźni i rzadziej upomną się o podwyżki, nawet przy wysokiej inflacji. Tak jest i skądś się to bierze – wyjaśnia Wiola.

Lidia Poët, panienka z ziemiańskiego domu, uparła się, że zostanie pierwszą w historii Włoch prawniczką i – przełamując przy wsparciu światłych mężczyzn (w tym brata) kolejne bariery – ukończyła odpowiednie studia, po czym, mając entuzjastyczne recenzje swoich profesorów, została wpisana na listę adwokatury w Turynie. Wpis ten jednak momentalnie zaskarżono – jako niezgodny z prawem, faktycznie nie przewidującym czegoś takiego, jak kobieta-prawnik. W skardze, oprócz „oczywistej woli boskiej”, podniesione zostały argumenty praktyczne (kobieta taka zaniedba dom i dzieci, co doprowadzi do zgorszenia i rozkładu społecznego) oraz psychologiczne (zgrabna damska kibić będzie rozpraszać uwagę sędziów, prokuratorów i świadków, co musi się odbić na jakości orzekania).

Reklama

Możemy się dziś z tego śmiać do rozpuku, przekonując samych siebie, że ta historia skończyła się przecież dobrze: po hekatombie I wojny światowej, która wywróciła porządek świata, w roku 1920, po ponad 36 latach walki, Poët została powtórnie wpisana na listę adwokatów. Miała wtedy 65 lat, a pożyła jeszcze blisko 30. Cieszyła się powszechnym szacunkiem. Od początku wspierało ją nie tylko rosnące grono feministek, ale też mnóstwo mężczyzn uważających, że nierówne traktowanie jest niemoralne i niesprawiedliwe, a jednocześnie hamuje rozwój gospodarczy, trwoniąc olbrzymi potencjał mądrych i zdolnych kobiet. Lidia miała zawsze bardzo dobrą prasę – jej walkę wspierała zdecydowana większość mediów. Po ponad stu latach, w 2021 r., w Turynie stanął pomnik dzielnej prawniczki.

A jednak serial o Lidii nie okazał się być wcale materiałem historycznym. Mnóstwo ludzi, kobiet i mężczyzn, zauważyło, że porusza on kwestie bardzo aktualne. Widać to także w komentarzach. Co ciekawe – a nawet symptomatyczne – część odbiorców w Polsce reaguje na silną kobiecą bohaterkę jak szalony byk na wściekle czerwoną płachtę i z automatu obniża oceny całej produkcji (wystarczy porównać noty w globalnym serwisie IMDB i polskim Filmwebie); bardziej obciążające dla filmu i serialu jest dla niektórych nad Wisłą tylko „zbyt nachalne” pojawianie się na ekranie geja.

Zawsze zdumiewało mnie, że coś tak oczywistego i fundamentalnego, jak prawa wyborcze kobiet, wprowadzono w potężnej części świata dopiero za mojego życia. W takiej Szwajcarii – w roku 1971, po Maroku, Iranie, Afganistanie, Kongo, Kenii, Fidżi, Sudanie, Botswanie i Andorze, a równolegle z Bangladeszem; przy czym jeden ze szwajcarskich kantonów – istniejący od XVI wieku i zarządzany przez zgromadzenie ludowe Appenzell Innerrhoden - pozwolił kobietom głosować w roku 1990 r. W równie bogatym Lichtensteinie taka decyzja zapadła w 1984, w Katarze w 1997, w Kuwejcie w 2005, w Zjednoczonych Emiratach Arabskich w 2006 (a w pełni dopiero w 2011), w Arabii Saudyjskiej w 2015. A mówimy tu jedynie o wymiarze formalnoprawnym.

W Polsce odhaczyliśmy tę kwestię ponad 100 lat temu. Mamy też za sobą dekady PRL-u, w których kobieta mogła być traktorzystką – do czego oficjalnie zachęcały propagandowe plakaty. Na owych plakatach (ani nigdzie indziej) nie zaznaczano jednak, nawet drobnym druczkiem, że po zejściu z tego traktora ona musi ugotować obiad, zrobić zakupy, ogarnąć dom i dzieci. I tak pod każdą szerokością geograficzną: chcesz kariery? Gdzieniegdzie łaskawie ci na nią pozwolimy, ale musisz robić „swoje”. Wedle wiarygodnych szacunków (m.in. Światowego Forum Ekonomicznego) cały świat opiera się na darmowej pracy wykonywanej w 75 procentach przez kobiety, a zarazem ów świat nie został skrojony pod potrzeby kobiet (opowiada o tym m.in. Caroline Criado Perez w głośnej książce „Niewidzialne kobiety”).

Czy my jesteśmy dziś w jakimś radykalnie innym punkcie? Liczne analizy – ale też osobiste obserwacje - dowodzą, że po wybuchu pandemii koronawirusa to głównie kobiety wzięły na siebie ciężar ogarniania nowej rzeczywistości (bo przecież nie policjanci pilnujący, byśmy nie poszli na cmentarz i do lasu). Z jednej strony – to one dominują w opiece zdrowotnej i w edukacji, czyli w strategicznych obszarach, którym przez zarazę groził totalny chaos; w sanepidzie też pracują głownie kobiety; Polki włożyły zatem mnóstwo pracy, by sprostać koszmarnie ciężkiemu wyzwaniu: w szpitalach, ośrodkach zdrowia, domach opieki, szkołach, żłobkach, przedszkolach. Nie na stanowiskach ministerialnych, dyrektorskich lecz – dosłownie - na linii frontu z pandemią. Była to i jest praca niedoceniona – i porażająco słabo wyceniana; wciąż zmagamy się tutaj ze spuścizną czasów, w których łaskawie pozwalano kobietom „dorobić sobie na waciki”. Pora na debatę na ten temat!

Z drugiej strony – wiele (większość?) kobiet zostało w realiach erupcji pracy i nauki zdalnej jeszcze silniej przypisanych do tzw. tradycyjnych domowych obowiązków. Rozejrzyjmy się wokół siebie i uczciwie odpowiedzmy na pytanie: kto ogarnął skutki pandemii na poziomie przeciętnego gospodarstwa domowego? I kto nadal stara się tak wszystko poukładać, by było dobrze?

I teraz drugie pytanie: czy nierówność w podziale obowiązków domowych (statystycznie mamy tu wciąż 3 do 1 – każdy niedowiarek może sobie to w domu policzyć z zegarkiem w ręku) nie sprawia potem, że nawet dziewczyny, które jakimś cudem, mimo faszerowania umysłów różowymi stereotypami i czarną niewiarą w siebie od pierwszego roku życia, mają silne poczucie własnej wartości – nie chcą awansować, piastować stanowisk menedżerskich, robić tzw. kariery?

Wiecie co mnie uderza – zawsze, a nie tylko przy okazji zbliżającego się Międzynarodowego Dnia Kobiet (który wielu kojarzy się wciąż z rytualnym goździkiem i przydziałowymi rajstopami)? Że z jednej strony dziewczyny toczą mocno nierówno walkę o to, by – jak Lidia Poët – móc pracować i robić kariery w zawodach i na stanowiskach, które sobie wymarzyły, w tym np. budować z chłopakami rakiety i łaziki marsjańskie w ramach fenomenalnych inicjatyw typu AGH Space Systems czy Studenckie Koło Astronautyczne UW. A z drugiej – heroicznie próbują poukładać cały nasz świat na nowo.

Kiedy organizuję akcje społeczne i potrzebuję wolontariuszy, albo się do nich przyłączam, to w gronie aktywistów/aktywistek i ogarniaczy/ogarniaczek zdecydowanie dominują kobiety. Wszelkie ruchy, których fundamentem jest społeczna solidarność, zaopiekowanie drugim człowiekiem, wspieranie się nawzajem, ale też niemarnowanie zasobów (zero waste), dbanie o środowisko i klimat w wymiarze czysto praktycznym – to są ruchy zastanawiająco babskie. Uniwersytety trzeciego wieku też są w 95 procentach babskie; nie dlatego, ze faceci nie żyją, lecz z tego powodu, że wolą w tym czasie ćwiczyć kciuki na pilocie. Pobierając emerytury średnio o połowę wyższe od partnerek.

Pomnik Lidii Poët w Turynie nie upamiętnia walki, która się skończyła. To jest pomnik neverending story.