Twórcy badania: Jakub Growiec, Robert Wyszyński i Paweł Strzelecki, zwrócili uwagę, że większość danych o pracy Ukraińców w Polsce, opartych jest na standardzie BAEL, który dotyczy osób pracujących nieprzerwanie rok lub dłużej. Przy czym większość pracowników z Ukrainy przebywa w Polsce jednorazowo krócej.

Do stworzenia własnego szacunku ekonomiści wykorzystali dane o wizach, oraz pochodzące z ZUS i resortu pracy. Do tego doszło własne badania ankietowe NBP, wykonane wśród pracujących w Polsce Ukraińców. Badania ankietowe zostały przeprowadzone w 4 polskich miastach, kolejno: w 2015 r. w Warszawie, w 2016 r. w Lublinie, w 2018 r. we Wrocławiu i Bydgoszczy.

"Niedoszacowanie wkładu Ukraińców do polskiego PKB wynikało z tego, że widzieliśmy w danych efekt ich pracy, ale nie widzieliśmy powiązania z tym, kto tę pracę wykonał" - powiedział podczas seminarium dr Paweł Strzelecki, jeden z twórców badania. Dodał, że do 2014 r. zjawisko migracji miało ograniczoną skalę, mimo niesprzyjających trendów na polskim rynku pracy, wynikających z czynników demograficznych i stopnia aktywności zawodowej Polaków.

Wedle szacunków, w 2015 r. wkład, wynikający z pracy Ukraińców, wynosił 0,3 proc. w 2015 r, 0,6 proc. w 2016 r., 0,7 proc. w 2017 r., po czym spadł do 0,3 proc. w 2018 r.

Reklama

"Praca imigrantów z Ukrainy przyczyniła się w latach 2014-2018 do wzrostu PKB, mimo kurczących się rodzimych zasobów pracy" - powiedział Strzelecki. Ekonomista dodał, że pracownicy z Ukrainy byli statystycznie lepiej wykształceni, niż Polacy, ale ich produktywność była niższa, a liczba przepracowanych godzin w tygodniu wyższa.

"Efekty imigracji zarobkowej Ukraińców do Polski mogą być korzystniejsze w długim terminie. Jednak stajemy w obliczu konkurencji o pracowników ze Wschodu z innymi gospodarkami krajów UE" - powiedział Strzelecki. "Wzrost liczby migrantów nie będzie już tak dynamiczny, jak w latach 2014-17, ale być może, napływający kapitał ludzki będzie wykorzystany efektywniej" - dodał.

>>> Czytaj też: Rośnie udział podatków w PKB Polski. Ale do Francji wciąż nam daleko