W 2016 r. ekonomicznego Nobla dostał Bengt Holmström. Ten fiński ekonomista jest znany jako badacz teorii kontraktu. Już w latach 70. i 80. pisał, dlaczego w tworzeniu mechanizmów płacowych dla najlepiej opłacanych szefów tak ważne są dodatkowe zachęty. Twierdził, że bez nich menedżer przestanie się starać, i aby zmusić go do wysiłku, trzeba np. powiązać wyniki firmy z bonusami dla niego. Ta premia za sukces sprawi, że korpodecydent zapomni o wszystkim i rzuci się do wytężonej roboty.

Takie podejście zdominowało myślenie o wynagrodzeniach najlepiej opłacanych menedżerów w minionych 30 latach. Jednocześnie nie można jednak zapominać, że żyjemy w świecie po 2008 r. W czasach, gdy przez światową debatę ekonomiczną przetoczyła się wielka fala oburzenia na rolę, jaką kontrakty menedżerów odegrały w przygotowaniu gruntu pod krach. Prezesi zgarniali wysokie bonusy za dobre wyniki – po czym okazywało się, że te dobre wyniki polegały często na cięciach i wydrenowaniu firm ze wszystkich perspektywicznych zasobów.

Można więc powiedzieć, że zapotrzebowanie na nową „teorię płacy prezesa korpo” jest spore. I wielu ekonomistów próbuje na nie odpowiedzieć. W nowej pracy Pierre Chaigneau (Queen's University w Belfaście), Alex Edmans (London Business School) i Daniel Gottlieb (London School of Economics) rozwijają pojęcie płacy sprawiedliwej. Na pierwszy rzut oka wydaje się to dziwna kategoria, bo zarobki najlepiej opłacanych menedżerów prędzej kojarzą się z przymiotnikiem „astronomicznie wysokie” niż „sprawiedliwe”. A jednak. Wedle tej koncepcji dążenie do „sprawiedliwej” wyceny pracy jest właśnie tym czynnikiem, który motywuje prezesa najmocniej.

Treść całego artykułu przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.

Reklama