Nawet całkiem sprawny rząd w Londynie będzie musiał się zmierzyć z ograniczaniem szkód wyrządzonych przez Brexit – przynajmniej w krótkim terminie. Ale bez względu na to, jakie będą wyniki czwartkowych wyborów, nie ma wielkich szans na powołanie sprawnego, silnego rządu.

Premier Theresa May zarządziła przyspieszone wybory, ponieważ była pewna wielkiego zwycięstwa. W końcu miała wiele powodów, aby się go spodziewać. Lider Partii Pracy Jeremy Corbyn to lewicowiec w starym stylu – każdy konserwatysta marzy, aby właśnie taki człowiek był przywódcą konkurencyjnej Partii Pracy. Nawet koledzy Corbyna z partii chcieli go usunąć, ale zostali przegłosowani. Tymczasem notowania Partii Konserwatywnej zaczęły się pogarszać, a poparcie dla laburzystów – rosnąć.

Dlaczego? Brexit ma z tym niewiele wspólnego. W końcu Partia Pracy nie kwestionuje wyników referendum, bo wielu zwolenników laburzystów także chce wyjścia kraju z UE. Co więcej, plan potencjalnych negocjacji z UE w wydaniu Partii Pracy jest równie niejasny, co ten w wydaniu Partii Konserwatywnej.

Wzrost poparcia dla Partii Pracy nie wziął się też z tego, że Jeremy Corbyn zaprezentował świetny manifest polityczny i dobrze go sprzedał. Było wręcz przeciwnie: pod względem merytorycznym i marketingowym było tak źle, jak mogła sobie tego życzyć Partia Konserwatywna. Znacjonalizować to, znacjonalizować tamto, ale jednocześnie nie wiemy, ile to wszystko będzie kosztować – taki przekaz wynikał z kampanii wyborczej Partii Pracy.

Reklama

W obliczu takiego programu Partii Pracy poparcie dla Partii Konserwatywnej powinno wzrosnąć, a zaczęło spadać. Powód? Theresa May. Jej klęska nie jest błędem w strategii, ale wynika z jej politycznej niekompetencji.

Gdy Partia Pracy przyjmowała wyraźnie lewicowy kurs, Theresa May – wzorem swojego poprzednika Davida Camerona – próbowała przesunąć Partię Konserwatywną do centrum brytyjskiej sceny politycznej. Prorynkowa i prokapitalistyczna partia może zwiększyć swoje poparcie, wskazując na problem rosnących nierówności i braku bezpieczeństwa ekonomicznego. Nie ma w tym sprzeczności, w końcu twardy etatyzm nie jest jedynym rozwiązaniem tych problemów.

Ale zamiast wygrywać na solidnym, prorynkowym centryzmie, Theresa May przyjęła lewicowe stanowisko, skupiające się na polityce przemysłowej oraz zawierające elementy państwowego dyrigizmu. I nie chodzi o to, że wyborcy tego nie chcą, bo wielu z nich właśnie chce, ale o to, że Theresa May w czasie swoich wystąpień była niewyraźna, nijaka, pozbawiona zaangażowania i nieprzekonująca, gdy mówiła o „silnym i stabilnym przywództwie”. Jej odmowa, aby wziąć udział w debacie z Corbynem, nie była oznaką deklarowanej siły.

Największym pojedynczym błędem Theresy May było ogłoszenie, a następnie wycofanie się z planu, aby starsi ludzie z większymi zasobami płacili więcej za swoją opiekę pod koniec życia. I znów pomysł nie jest niewłaściwy z zasady. Niemniej May nie powinna być zdziwiona wrogą reakcją – takie pomysły zawsze są niepopularne. Ale najgorsze ze wszystkiego było to, że brytyjska premier wycofała się z pomysłu, a potem zaprzeczała. Tak wygląda „silne i stabilne przywództwo”?

Mimo wszystko, jak wynika z ostatnich sondaży, Partia Konserwatywna wciąż ma szanse na większość. To dzięki Jeremy’emu Corbynowi. Dzięki liderowi Partii Pracy Theresa May wciąż będzie mogłaby być premierem, być może nawet z nieco większą liczbą posłów w parlamencie. Niemniej w czasach, gdy Wielka Brytania potrzebuje jedności ponad podziałami, silnego i dobrego negocjatora, Brytyjczycy uświadomili sobie, jak bardzo Teresa May nie spełnia tych oczekiwań.

>>> Czytaj też: Przewodnik po wyborach w Wielkiej Brytanii. Zobacz postulaty największych partii