Praca w Gibraltarze

Codziennie do Gibraltaru, który na stałe zamieszkuje zaledwie 34 tys. osób, dociera około 15 400 hiszpańskich pracowników. Na pracy w mierzącym niewiele ponad sześć i pół kilometra kwadratowego terytorium można dobrze zarobić. Zwłaszcza, jeśli mieszka się na co dzień w Andaluzji - jednym z najbiedniejszych regionów autonomicznych w Hiszpanii, gdzie o pracę raczej trudno. Z drugiej strony, nie wiadomo na ile bez wsparcia przyjezdnych, gibraltarska liberalna gospodarka, którą oparto na systemie bardzo niskich podatków, byłaby wydolna. Wydaje się zatem, że na przejezdnej granicy korzystają wszyscy. Nic więc dziwnego, że 96% Llanitos (to nazwa rdzennych mieszkańców Gibraltaru, który posługują się angielskim dialektem) głosowało przeciwko brexitowi.

Po wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej rozpoczęły się długie negocjacje na temat statusu Gibraltaru. De iure został pozostawiony poza unią celną UE i bez gwarancji swobodnego przepływu osób - to ostatnie zagwarantowała jednak Hiszpania na mocy jednostronnej umowy. Umowy, którą w każdej chwili można cofnąć.

Reklama

Przez ostatnie tygodnie wydawać by się mogło, że wszystko zmierza w kierunku podpisania wiążącego porozumienia w sprawie otwartych granic na stałe. Na to zresztą zgodziła się Unia, Hiszpania i Wielka Brytania. W przeddzień wyjścia Brytyjczyków ze Wspólnoty, ustalono, że Gibraltar w przyszłości wejdzie do strefy Schengen. Przez wiele miesięcy obserwowaliśmy żmudny proces negocjacyjny, który, choć czasami trudny, wydawał się prowadzić właśnie do strefy Schengen.

Gambit Sáncheza

Wszystko zmieniło się jednak przez porażkę Partii Socjalistycznej (PSOE) w wyborach regionalnych. Zdesperowany premier Hiszpanii Pedro Sánchez postanowił postawić wszystko na jedną kartę i rozwiązał parlament. Datę przedterminowych wyborów, które pierwotnie planowano na grudzień, wyznaczono na 23 lipca. Jeśli władzę w Madrycie przejmie prawica, co staje się coraz bardziej prawdopodobne, los przejezdnej dotychczas granicy stanie się niepewny.

Los mieszkańców Gibraltaru leży zatem w rękach hiszpańskich wyborców. I to tych, którzy przerwą letnie wakacje, by udać się do urn. Najprawdopodobniej w Kortezach Generalnych, czyli w parlamencie Królestwa Hiszpanii, najwięcej foteli zajmą politycy z prawicowej Partii Ludowej (hiszp. Partido Popular).

Z analizy pięciu różnych sondaży, przeprowadzonych w dniach 22-25 czerwca, wynika, że ludowcy mogą liczyć na 31,8-34,4% głosów poparcia. Na drugim miejscu plasują się socjaliści z wynikami w przedziale 24-28,5%. Potem jest ultranacjonalistyczny Vox z wynikiem wahającym się od 13,4% do 15%. Czwarte miejsce zajmuje lewicowa koalicja Sumar, na którą zagłosowałoby od 13,1% do 14,4% respondentów.

Wygląda jednak na to, że Partia Ludowa prawdopodobnie nie wprowadzi do parlamentu aż 176 posłów - a tyle, zgodnie z hiszpańską konstytucją, potrzeba do stworzenia rządu. Oznacza to, że ugrupowanie pod wodzą Alberto Núñez Feijóo będzie musiało wejść w koalicję. Tym najbardziej prawdopodobnym koalicjantem jest skrajnie prawicowa partia Vox. Straszy też tym Pedro Sánchez. Jego polityczny gambit obliczony jest na to, że centrowi wyborcy, którzy w lokalnych wyborach odwrócili się od liberalnej partii Ciudadanos, przestraszą się skrajnej prawicy i zagłosują na lewicę. W zeszłym roku podobną zagrywkę zastosował portugalski odpowiednik Sáncheza - Antonio Costa. Wbrew wszystkim sondażom i opiniom ekspertów - wygrał.

Pomysł premiera nie jest zupełnie naiwnym działaniem; koalicyjne rozmowy między Partią Ludową a Voxem nie należą do najłatwiejszych, tak samo jak dzielenie się władzą w regionach, które udało im się wespół przejąć. Skrajna prawica stawia ludowcom twarde warunki współpracy - nie tylko naciska na wprowadzenie swoich ludzi do rządów regionalnych, lobbuje także ultranacjonalistyczną agendę - co kończy się wykreślaniem z programu ważnych dla centroprawicy postulatów. Jak może wyglądać Hiszpania pod ich rządami, widać już na przykładzie Wspólnoty Walencji, gdzie Partia Ludowa dogadała się z Voxem. Szczegóły umowy przytacza chętnie lewicowa prasa, która pisze między innymi o rezygnacji z walki z ociepleniem klimatu, wykreśleniu zapisów o wdrażaniu ustawy o pamięci historycznej rozliczającej frankizm, wycofaniu się z zapisów o promocji języka walenckiego i przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie.

Lewicy na rękę jest podkreślanie tych zgniłych kompromisów na krótko przed wyborami do państwowego parlamentu. Zwłaszcza, że są regiony, w których konflikt pomiędzy prawicowymi partiami już dawno wyszedł poza kuluary. Tak było w Estremadurze, gdzie regionalna liderka ludowców María Guardiola powiedziała, że nie pozwoli na to, by do jej rządu weszli ludzie, którzy “negują istnienie przemocy ze względu na płeć i chcą podrzeć tęczową flagę”. W końcu jednak, kierowana politycznym pragmatyzmem, musiała taką zgodę wydać. Polityczka, cytowana przez hiszpański dziennik “El Mundo”, tłumaczyła się z tej zmiany zdania tak: “[moje słowa - red.] nie są tak ważne, jak przyszłość mieszkańców Estremadury”.

Szef ludowców Feijóo chciał początkowo uniknąć konieczności układania się z postfrankowskim Voxem. Zaproponował premierowi Sánchezowi pakt, wedle którego władzę we wspólnotach autonomicznych przejęłoby to ugrupowanie, które wygrałoby w niej wybory, bez warunku osiągania większości. Sánchez nie zamierzał jednak podawać ludowcom koła ratunkowego; odrzucając to rozwiązanie, wepchnął centroprawicę w ramiona nacjonalistów.

Warto wspomnieć też, że porażka lewicy nie wynikała ze spadku poparcia dla Sáncheza, ale z powodu niespodziewanego wzrostu poparcia dla partii prawicowych. Jeśli jednak Sánchez nie powtórzy sukcesu swojego portugalskiego odpowiednika - Antonio Costy, w nowym rządzie znajdą się politycy, którzy na żadne specjalne traktowanie Gibraltaru nie będą chcieli się zgodzić, a najchętniej widzieliby czerwono-żółtą flagę powiewającą nad Skałą Gibraltarską.

Wyborcze scenariusze

Niczego jednak nie możemy być pewni, póki głosy nie zostaną policzone. Obecnie rysuje się przynajmniej kilka prawdopodobnych wyborczych scenariuszy.

Pierwszy, najbardziej prawdopodobny, jest taki, że władzę w Hiszpanii przejmie prawica - Partia Ludowa i Vox uzyskają razem przynajmniej 176 mandatów. Jeśli nacjonaliści wejdą do rządu, dyskusja na temat otwartych granic z Gibraltarem może zmienić się w dyskusję o ich całkowitym przedefiniowaniu. Już w maju przewodniczący Vox, Santiago Abascal, mówił, że każda umowa z Wielką Brytanią, która nie zakończy się hiszpańskim zwierzchnictwem nad tym terytorium, będzie zdradą.

To właśnie liderzy tej partii w 2016 roku zostali aresztowani za wywieszenie gigantycznej flagi Hiszpanii na Skale Gibraltarskiej. Pogląd, że Gibraltar powinien należeć do Hiszpanii, nie jest jednak poglądem tylko i wyłącznie politycznych ekstremistów. Jest poglądem bardzo popularnym.

Według badań przeprowadzonych w 2013 roku przez madrycki think tank Real Instituto Elcano ponad 48% pytanych opowiedziało się za wcieleniem Gibraltaru do Hiszpanii. Około 27% respondentów było za wyprowadzeniem kompromisu i władaniem tym terenem wspólnie z Wielką Brytanią. Za utrzymaniem status quo zagłosowało tylko 7%.

Jeśli scenariusz wygranej prawicy z mocnym mandatem Vox się ziści, negocjacje mogą zostać przerwane, a prawicowa koalicja może dążyć do ustanowienia twardej granicy. Zwłaszcza, że brexit stworzył Hiszpanii doskonałą okazję do zawalczenia o zwierzchnictwo nad Gibraltarem

Niektórzy mieszkańcy Gibraltaru, którzy rozmawiali z reporterem “The Financial Times”, wiążą jednak pewne nadzieje z liderem ludowców Alberto Núñez Feijóo. Liczą na to, że centroprawicowiec nie będzie chciał torpedować porozumienia z Unią i Wielką Brytanią, a raczej dowiezie negocjacje do końca.

Jeśli jednak dojdzie do czegoś, co możemy nazwać roboczo “scenariuszem portugalskim” i Partia Socjalistyczna władzy nie odda, prawdopodobnie rozmowy na temat Gibraltaru wrócą na stare tory. Sánchez nie będzie miał powodu, żeby złamać dane słowo i postępować niezgodnie z tym, co wcześniej sam zapowiadał. Może być to także możliwe dzięki mobilizacji innych ugrupowań lewicowych; do wyborów startuje sojusz kilkunastu małych partyjek pod nazwą Sumar (“dodawać”, “jednoczyć”), do którego dołączyli ostatnio lewicowi populiści z Podemos (“Możemy”).

Może się jednak okazać, że ani lewica ani prawica nie uzyska wspomnianych 176 mandatów. Istnieje też możliwość, że rządy koalicyjne nie będą mogły się dogadać. W obu tych przypadkach wybory będzie trzeba powtórzyć, co da czas albo na zamknięcie umowy z Gibraltarem, albo na przedłużenie status quo, opierającego się na tymczasowych rozwiązaniach.

Ostatnia kolonia i strategiczne terytorium

Spór o Gibraltar między Hiszpanią a Wielką Brytanią trwa od wielu lat. Formalnie Hiszpanie zrzekli się roszczeń do terytorium w 1713 roku na mocy traktatu z Utrechtu. Wcześniej długo, bo aż przez ponad siedemset lat, teren ten należał do arabskich władców.

Na przestrzeni lat Hiszpanie podejmowali próby odzyskania Gibraltaru, lecz spełzły one na niczym. W 1830 roku teren ten stał się oficjalnie brytyjską kolonią i pozostaje nią do dziś. To strategicznie ważny port - zarówno zaopatrzeniowy, jak i wojskowy. Już w czasie wojen napoleońskich operowała stąd flota brytyjska, a podczas II Wojny Światowej ten “niezatapialny lotniskowiec” służył jako baza wypadowa dla alianckich samolotów. To właśnie z kwatery głównej na Gibraltarze generał Eisenhower i admirał Sir Andrew Browne Cunningham kierowali operacją Torch - pierwszą tak znaczącą akcją bojową, w której wzięli udział wspólnie amerykańscy i brytyjscy żołnierze.

Znane od wieków Słupy Heraklesa - bo tak Skała Gibraltarska nazywana była przez starożytnych Greków - stanowią bramę do Morza Śródziemnego i Afryki (do Maroka w linii prostej prowadzi trochę ponad 14 kilometrów). Strategiczne znaczenie tego terytorium doceniane jest po dziś dzień; nadal brytyjska stocznia i garnizon wojskowy stanowią potężną część gospodarki enklawy, z portu korzystają także siły NATO.

W Gibraltarze, ze względu na jego specjalny status, podatki są bardzo niskie - dwa razy niższe niż w Hiszpanii. Dla wielu przedsiębiorców, pracowników i konsumentów jest to wymarzone miejsce na prowadzenie biznesu lub zrobienie zakupów. Jednak nie wszyscy korzystają z tego gospodarczego Eldorado po równo.

Niedaleko granicy położone jest hiszpańskie miasto Algericas, gdzie bezrobocie wynosi 27%. Z perspektywy mieszkańców i lokalnych polityków Partii Ludowej, sytuacja jest niesprawiedliwa - z jednej strony Gibraltar czerpie korzyści z pracy hiszpańskich pracowników, z drugiej - omija podatki i ma sporą szarą strefę w gospodarce. Tworzy tym samym niesprawiedliwą konkurencję. W zeszłym roku Gibraltar znalazł się zresztą na liście miejsc, które nie radzą sobie wystarczająco ze zjawiskiem prania brudnych pieniędzy. Lista została przygotowana przez międzynarodową organizację Financial Action Task Force.

Hiszpańscy pracownicy skarżą się ponadto, że mają do dyspozycji skromniejsze benefity niż ich brytyjscy koledzy. Płacą też podatek dochodowy na Gibraltarze, a leczą się, uczą i mieszkają w Hiszpanii. Krytycy zwracają też uwagę, że Gibraltar utrzymuje się z hazardu i handlu tytoniem. Jeszcze inni mają pretensję o ścieki, które wpompowywane są do Morza Śródziemnego i, choć to akurat nie zostało potwierdzone, oskarżają mieszkańców Gibraltaru o zanieczyszczanie hiszpańskich plaż.

Część kontrowersji wynika także z tego, że Andaluzyjczycy, choć pomagali rozwijać gospodarczo i kulturowo Gibraltar, przez lata byli dyskryminowani. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu istniały nawet osobne toalety dla Gibraltarczyków i Hiszpanów. To kolonialne podejście Brytyjczyków do sąsiadów stało się kolejnym powodem wzajemnych animozji. Po dziś dzień część Hiszpanów uważa istnienie brytyjskiej kolonii w samym środku Półwyspu, i to jeszcze na terenach należących niegdyś do Madrytu, za afront.

W latach 60. XX wieku, gdy w Afryce trwała dekolonizacja, a kolejne państwa proklamowały niepodległość od Włoch, Belgii, Francji i Wielkiej Brytanii, hiszpański rząd ponownie wystąpił z żądaniem dekolonizacji także Gibraltaru - ostatniej kolonii brytyjskiej w Europie. Dwukrotnie, w 1967 i w 2002 roku, LLanitos brali udział w referendach dotyczących przynależności Gibraltaru i za każdym razem, niezależnie od tego, czy chodziło o zwierzchnictwo hiszpańskie, czy łączone hiszpańsko-brytyjskie, głosowali probrytyjsko.

Cień generała Franco

Twarda granica z Hiszpanią wielu Gibraltarczykom kojarzy się z latami 1969-1982, gdy Skała na rozkaz generalissimusa Franco została odcięta od kontynentu. Decyzja miała być sprowokowana nadaną Gibraltarowi konstytucją, która z jednej strony podkreślała związek pomiędzy Gibraltarem a Wielką Brytanią, a z drugiej zapewniała jej pełną niezależność w sprawach wewnętrznych. Blokada rozpoczęła się z dnia na dzień i była wydarzeniem zarówno traumatycznym, jak i formacyjnym. Ciężko odczuwano niedobory produktów pierwszej potrzeby - których obecność była wcześniej oczywista. Wody było tak mało, że wschodnie stoki Skały przykryte zostały planszami do łapania deszczówki. Do dziś między Llanitoskrążą anegdoty o tym, jak rozdzielone granicą rodziny przekazywały sobie wiadomości dzięki osobom amatorsko zajmującym się radiotechniką. Jak do porozumiewania się wymyślano hasła i znaki, jak w niedzielę spotykano się w odświętnych strojach po obu stronach ogrodzenia, żeby dziadkowie mogli chociaż przez siatkę spojrzeć na swoje wnuki. Wykuła się wówczas gibraltarska tożsamość; oparta na dumie z przynależności, z hartu ducha i na niechęci do Hiszpanii, której echa pobrzmiewają do dziś. A jeśli polityczni spadkobiercy Franco będą próbowali wpłynąć na ruch graniczny na Skale - dla mieszkańców Gibraltaru symbolika taka będzie bardziej niż oczywista.

ikona lupy />
Gibraltar / Forsal.pl