Akcję, która przebiegała w milczeniu, przerwanym jedynie na chwilę biciem dzwonów, zorganizowali sami studenci. Apelowali do uczestników, aby nie wykorzystywali marszu do politycznych wystąpień. „To nie jest protest” – podkreślano w tekście jednej z rozdawanych na akcji ulotek.

"Niektórzy nie mają siły przyjść do budynków nie tylko wydziału, ale w ogóle całego uniwersytetu"

Zdecydowana większość uczestników nie chciała rozmawiać z przedstawicielami prasy o tym, co wydarzyło się 21 grudnia 2023 r. Nie chcieli także mówić o tym, co sprowadziło ich w czwartek pod rektorat Uniwersytetu. „Sam nie wiem, w której fazie reakcji na to wydarzenie jestem. Mówić o tym nie umiem, ale czułem potrzebę, aby tutaj być” – powiedział PAP student socjologii UK.

Reklama

„Jest cała skala reakcji pracowników i studentów. Niektórzy nie mają siły przyjść do budynków nie tylko wydziału, ale w ogóle całego uniwersytetu. Nie są też w stanie uczestniczyć w takim jak to wydarzeniu. Mamy nadzieję, że krok po kroku ich rany się zagoją” – powiedziała PAP dziekan Wydziału Filozoficznego Eva Leheczkova.

Marsz ze światłem wiódł od siedziby rektoratu na ulicę Starego Miasta, gdzie mieści się część sal wykładowych wydziału filozoficznego. Później studenci rozdzielili się, by dwoma strumieniami uczestników symbolicznie otoczyć główny budynek wydziału, gdzie przed świętami doszło do strzelaniny. Następnie zapalono znicz, który ma płonąć przed siedzibą wydziału przynajmniej przez miesiąc.

Dwa tygodnie temu student wydziału filozoficznego zastrzelił 14 osób, ranił 25, po czym popełnił samobójstwo. Wcześniej zabił własnego ojca. Policja odnalazła też list, w którym 24-latek przyznał się do zamordowania w połowie grudnia mężczyzny i niemowlęcia.

Z Pragi Piotr Górecki