Z Marią Ferenc rozmawia Estera Flieger
Na wystawie w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku są parasole, które część z Żydów transportowanych do Auschwitz wzięła, myśląc, że mogą się przydać. Co oni wiedzieli o swoim losie?
Aby znaleźć odpowiedź na to pytanie, musiałam porzucić wiedzę o tym, jak potoczyły się ich losy pod okupacją. Postanowiłam skoncentrować się na tym, co myśleli ludzie, kiedy nie mieli pojęcia, co ich czeka. Powszechne jest narzucanie ofiarom dzisiejszej perspektywy - że byli jak barany prowadzone na rzeź, ale to nieuczciwe historycznie, bo nie znajduje uzasadnienia w źródłach, oraz nieempatyczne. Ciekawą ścieżką w historiografii jest przyglądanie się temu, co ludzie myśleli i czuli oraz jak oceniali własną sytuację - bez tego nie jesteśmy w stanie zrozumieć ich działań. To, że ktoś pomyślał, że przyda mu się parasol, przestaje być w tej perspektywie absurdem lub dowodem naiwności, a staje się zrozumiałe: w daleką drogę bierzemy bagaż, w tym rzeczy praktyczne jak parasol, buty, pieniądze. Także to, co mamy najcenniejszego.
Czy już we wrześniu 1939 r. polscy Żydzi zdawali sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji się znaleźli?
Reklama
Narrację zaczynam w przededniu wybuchu II wojny, pokazuję pełne niedowierzania reakcje na to, że konflikt w ogóle może się zacząć. Przytaczam relację kobiety, która - już w trakcie pierwszych dni wojny - widząc nadlatujące nad Warszawę niemieckie samoloty, myślała, że to ćwiczenia - i nie była w tym odosobniona. A skoro tak ciężko było pogodzić się z wybuchem wojny, czego przecież wszyscy się spodziewali, to jak trudno musiało być uwierzyć w wydarzenia, które nastąpiły później, a dla których nie było żadnych punktów odniesienia. Bardzo trudno oddać ówczesne emocje i oceny sytuacji bez przyjrzenia się temu, w jaki sposób narastała świadomość sytuacji wojennej.
Wiadomości, które zdobywali mieszkańcy utworzonego 2 października 1940 r. getta warszawskiego, podzieliła pani na trzy grupy: dotyczące przebiegu wojny, losu Żydów i wydarzeń po tzw. stronie aryjskiej.
Niemała część ludności getta to było wielkomiejskie społeczeństwo: ludzie czytali gazety, byli przyzwyczajeni do życia w obiegu medialnym, i mieli świadomość, że ich los zależy od tego, co się dzieje w innych miejscach na świecie. Wojna szybko nabrała charakteru paneuropejskiego, a później światowego, więc śledzili wiadomości międzynarodowe, zadając pytanie: „Co z nami będzie?”. Społeczność żydowska niecierpliwie wypatrywała przystąpienia Ameryki do wojny, była zainteresowana przebiegiem wojny na Pacyfiku, śledziła rozpad sojuszu III Rzeszy i ZSRR. W dzienniku Abrahama Lewina jest fragment, w którym ten wspomina, że cierpi z powodu migren wywołanych przez zaniepokojenie wydarzeniami na froncie wschodnim. Znaczenie wiadomości międzynarodowych było tak duże, że część osób wpadała w pułapkę prostego wynikania - jedna przegrana przez Niemców bitwa była interpretowana jako zbliżanie się końca wojny. A oprócz tego umniejszane było znaczenie informacji negatywnych i to zarówno przez czytelników nielegalnej prasy, jak i tworzących ją działaczy konspiracji, którzy starali się utwierdzić samych siebie i swoich odbiorców w przekonaniu, że alianci już niedługo pokonają III Rzeszę. Wszyscy byli zakładnikami swoich nadziei.
Czy mieszkańcy getta warszawskiego wyczekali na wiadomości o losach innych Żydów?
Oczywiście. I w wiadomościach, które zdobywali, widzimy ewolucję losu Żydów pod okupacją. Stołeczne getto było wyjątkowe nie tylko dlatego, że było największe i że dzięki temu mamy dostęp do potężnej bazy źródłowej pokazującej perspektywę zwykłych ludzi - relacji, dzienników, pamiętników, ale także dlatego, że trafiali tu Żydzi z wielu miejsc w okupowanej Polsce. I przywozili ze sobą wiadomości o tym, co ich spotkało i co działo się na ziemiach polskich wcielonych do III Rzeszy i do ZSRR. Nabrało to szczególnego znaczenia po ataku III Rzeszy na Związek Sowiecki, gdy rozpoczął się etap eksterminacji bezpośredniej - kiedy Niemcy zaczęli na masową skalę zabijać Żydów. Do Warszawy przyjechali wtedy z Wilna łącznicy organizacji żydowskich i przywieźli pierwsze informacje o tym, że w Ponarach rozstrzelano tysiące Żydów (w podwileńskich Ponarach zabito w latach 1941-1944 w sumie 80 tys. osób - red). Z kolei w lutym 1942 r. do Warszawy dotarł uciekinier z obozu w Chełmnie nad Nerem, pierwszego ośrodka Zagłady - Szlama ber Winer, który uczestniczył w grzebaniu ciał zamordowanych, i opowiedział działaczom konspiracji, jak zabijani są Żydzi.
Jeszcze przed zamknięciem getta Żydzi z Generalnego Gubernatorstwa mogli wyjechać, o ile mieli pieniądze. Może niektórzy myśleli więc, że Niemcy nie planują ich zamordować?
Większość Żydów, którzy wyjechali do ZSRR albo na tereny pod okupacją radziecką, zrobiła to na początku wojny. Potem było to dużo trudniejsze, poza tym wiele osób nie chciało się rozstawać z bliskimi i obawiało się radzieckiego terroru. Wyjazd z getta po jego zamknięciu jesienią 1940 r. był niemal niemożliwy - opuszczanie terenu było nielegalne, od pewnego momentu karano je śmiercią. Dodatkowym utrudnieniem był zakaz podróżowania - Żydzi nie mogli jeździć koleją już od stycznia 1940 r. Poza tym w książce pokazuję, że pomysł wymordowania całego narodu wydawał się irracjonalny, pozbawiony sensu i dlatego tak trudno było uwierzyć w wiadomości o Zagładzie. W getcie warszawskim działały warsztaty i fabryki, wydawało się, że są one potrzebne Niemcom. Mieszkało tu ok. 400 tys. ludzi - nikomu nie mieściło się w głowie, że oni wszyscy są skazani na śmierć tylko za to, że są Żydami.