Z Mateuszem Mazzinim rozmawia Krzysztof Katkowski
ikona lupy />
Mateusz Mazzini, Socjolog, reporter, latynoamerykanista. W Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk oraz na University College London prowadził badania nad pamięcią zbiorową w Polsce i Chile. Wykładowca Collegium Civitas / Materiały prasowe / fot. Mokolaj Starzyński/Mat. prasowe
W „Końcu tęczy. Chile po Pinochecie” pisze pan: „Rynek dyktuje [tam] warunki na wszystkich płaszczyznach życia, od zdrowia po edukację. W konsekwencji powiększają się nierówności społeczne – nawet jeśli te czysto statystyczne, oparte na modelach ekonomicznych, w teorii się kurczą”. To miało być studium przypadku?

Raczej opowieść o tym, że wolny rynek, jeżeli zostanie wynaturzony – nigdy nie będzie działał dla dobra państwa i społeczeństwa. Mówię tam też raczej o tym, że – jakkolwiek marksistowsko to zabrzmi – doktryna ekonomiczna jest też częścią obowiązującej doktryny władzy. W Chile neoliberalizm wprowadzono przecież w wyniku działań dyktatury, i to bardzo krwawej. I doktryna ta tak naprawdę trwa do teraz w niezmienionej formie. Książka to jednak przede wszystkim jedno wielkie ćwiczenie z definicji.

Reklama
Dlaczego?

Co się panu kojarzy ze słowem „dyktatura”? Rządy wojska, faceci w mundurach, godzina policyjna, delegalizacja opozycyjnych partii politycznych, ograniczenie praw, zakaz wyjazdów – w skrócie to, co się działo w Polsce w czasach stanu wojennego Jaruzelskiego. Wszystkie te sformułowania przynależą jednak do systemu politycznego, a nie ekonomicznego. Proszę zauważyć, że kiedy mówi się o stanie wojennym w Polsce, to głównie właśnie o politycznym wymiarze tego okresu, a mało o stosunkach ekonomicznych i społecznych. To nie wystarcza do pełnej analizy tego, co się wydarzyło. Natomiast dla Chilijczyków dyktatura ma też wymiar ekonomiczny. Doktryna neoliberalna, która została tam wprowadzona siłą i przetrwała transformację ustrojową, jest dla nich integralnym elementem dyktatury. Bo stosunki społeczne dalej są tam definiowane w sposób rynkowy: państwo oferuje bardzo ograniczone usługi publiczne, nastąpiła całkowita prywatyzacja edukacji czy ochrony zdrowia. Dla Chilijczyków to właśnie jest dyktatura.

CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP I NA E-DGP