Stałym grzechem III RP jest to, że jej polityka zagraniczna stanowi dodatek do polityki wewnętrznej. Szczytowy okres owej postdyplomacji przypadł na rządy Zjednoczonej Prawicy. Ale bieg dziejów przyśpieszył i nagle okazało się, że każda międzynarodowa wolta zastaje Polskę w stanie zagubienia. Jak teraz, gdy prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski zademonstrował, iż woli Berlin od Warszawy.

Podobne zdziwienia przeżywano i w czasach II RP. Przy czym ówczesnego aparatu dyplomatycznego używano nie dla organizowania spektakli na użytek wewnętrzny, lecz do prowadzenia polityki prestiżowej. Służącej temu, by dowieść wszystkim, że Polska to budzące respekt mocarstwo.

CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU MAGAZYNU DGP I NA E-DGP