Gospodarka Grenlandii
W krótkim czasie Grenlandia zaczęła być postrzegana jako jedno z najważniejszych miejsc strategicznych na Ziemi m.in. za względu na doniesienia o złożach metali ziem rzadkich. Tymczasem wiele zasobów tej największej wsypy świata to wciąż tylko potencjały, w dodatku trudno dostępne.
Rosnące znaczenie Grenlandii, autonomicznej części Królestwa Danii, wynika z rosnącego znaczenia Arktyki. Chodzi tu m.in. o potencjał surowcowy tego regionu, o kwestie wojskowe czy o zmiany klimatyczne. Natomiast daje się również zaobserwować przecenianie roli samej Grenlandii globalnie i roli tej Wyspy jako panaceum na wiele problemów np. surowcowych czy strategicznych.
Spróbujmy zatem przyjrzeć się sytuacji Wyspy w poszczególnych obszarach. Gospodarka Grenlandii nie wygląda szczególnie imponująco – to głównie rybołówstwo, które odpowiada za ponad 90 proc. eksportu.
Rzeczywiście pod względem gospodarczym Grenlandia jest aktualnie obszarem zacofanym, peryferyjnym i nie da się tego ukryć żadną debatą na temat globalnego zainteresowania Wyspą.
Podstawową gałęzią jej gospodarki jest rybołówstwo. Oprócz tego na Grenlandii otwarte są również dwie małe kopalnie, a 40 proc. miejsc pracy to sektor publiczny, zatem wskaźnik ten jest bardzo wysoki. Z tego powodu Grenlandia poszukuje możliwości dywersyfikacji swojej gospodarki.
Metale ziem rzadkich
Czy nagłośniona ostatnio w mediach kwestia posiadania złóż uranu i metali ziem rzadkich jest w stanie zmienić obecną sytuację gospodarczą Grenlandii w dającej się przewidzieć perspektywie?
Na początek należy zrobić zastrzeżenie, że mamy pewien problem z dokładnością szacowania zasobów. Wynika to z tego, że obszar Wyspy jest trudno dostępny, ponieważ gruba warstwa lądolodu pokrywa większość powierzchni Grenlandii. Można się spodziewać, że wraz z globalnym ociepleniem i topnieniem lodowców będziemy mądrzejsi, a nasze szacunki dokładniejsze.
A co nam mówią aktualnie dostępne dane?
Według danych amerykańskich Grenlandia odpowiada za zaledwie 1,25 proc. światowych zasobów metali ziem rzadkich, więc udział ten nie jest szczególnie imponujący. Natomiast samo złoże Kvanefjeld, które było na ustach wszystkich przy okazji niedawnych wyborów na Grenlandii, jest jednym z największych depozytów metali ziem rzadkich i uranu na świecie. I choć złoże te w skali globalnej nie są game changerem w kwestii bezpieczeństwa dostaw i zaopatrzenia Europy czy Ameryki Północnej, to ze względu na swój rozmiar przykuwa wiele uwagi. Tym bardziej, że Kvanefjeld jest własnością australijskiej firmy Greenland Minerals, z udziałami chińskiej państwowej firmy, co budzi dodatkowe kontrowersje.
Nie bez znaczenia jest również fakt, że Grenlandia znajduje się wewnątrz świata euroatlantyckiego, pomiędzy Europą a Ameryką Północną. Z perspektywy Zachodu bardzo ważne jest, że te surowce są zlokalizowane właśnie w tym miejscu, co może dawać nadzieje na łatwiejszy do nich dostęp i zabezpieczenie dostaw w kontekście tego, że duża część tych zasobów znajduje się w Chinach.
Jaki był stosunek władz Wyspy i polityków do złóż Kvanefjeld?
W przeszłości uranem w Kvanefjeld interesowali się Duńczycy, ale ostatecznie w latach 80. XX wieku podjęli decyzję, że nie będą rozwijać własnego programu energetyki jądrowej i zrezygnowali z eksploatacji złóż na Grenlandii. Na terenie Królestwa Danii wprowadzono moratorium na wydobycie uranu. W 2009 roku Wyspa poszerzyła autonomię i uzyskała możliwość suwerennego gospodarowania surowcami. Cztery lata później odbyło się głosowanie i większością tylko jednego głosu grenlandzki parlament zdecydował o tym, że na Wyspie będzie możliwe pozyskiwanie uranu. W efekcie przyspieszono projekt górniczy w Kvanefjeld.
Mieszkańcom Wyspy chyba nie do końca to się spodobało, bo według badań projektowi Kvanefjeld sprzeciwia się 63 proc. ankietowanych. Obawiają się m.in. zatrucia źródeł wody pitnej przez radioaktywny uran i degradacji środowiska.
Obawy te znalazły odzwierciedlenie w wynikach ostatnich wyborów na Grenlandii, które obyły się 6 kwietnia i stały się w gruncie rzeczy plebiscytem ws. eksploatacji tego złoża. Wybory wygrała lewicowa Inuit Ataqatigiit („Wspólnota Ludzka”), która otwarcie sprzeciwia się eksploatacji uranu. Jej szefem jest 34-letni Múte Egede, zaś hasła ekologiczne bardzo silnie wybrzmiewają w programie tego ugrupowania. Podobne stanowisko wygłaszała populistyczna Naleraq. To właśnie te dwie partie 16 kwietnia podpisały umowę koalicyjną i stworzą nowy rząd na Wyspie. Umowa ta zapowiada przywrócenie zakazu aktywności górniczej, wiążącej się z wydobyciem materiałów radioaktywnych, w tym uranu.
Po drugiej stronie mamy ugrupowania opowiadające się za otwarciem Kvanefjeld. Do tej grupy należy najważniejsza historycznie partia polityczna na Wyspie – socjaldemokratyczna Siumut („Naprzód”). Ugrupowanie to podkreśla, że otwarcie złoża stworzyłoby ponad 300 miejsc pracy w regionie, co w skali Wyspy, gdzie mieszka zaledwie 56 tys. osób, czyniłoby Kvanefjeld strategiczną inwestycją.
Mamy również mniejszą partię centro-prawicową Atassut („Poczucie Wspólnoty”). Opowiada się ona z kolei za przeprowadzania referendum ws. kopalni. Biorąc pod uwagę sondażowe dane, które Pan przytoczył, takie referendum oznaczałoby de facto koniec planów eksploatacji Kvanefjeld.
Nawet jeśli w przyszłości Grenlandia zdecyduje się na wydobywanie uranu, to powróci problem klasyfikacji takiej działalności. Z jednej strony będzie to eksploatacja surowców, czyli coś, co leży w gestii władz autonomicznych Grenlandii. Z drugiej strony eksport uranu poza Królestwo Danii jest kwestią bezpieczeństwa i podlega pod reżim nieproliferacji, co należy już do kompetencji Kopenhagi. Wprawdzie obie strony zawarły porozumienie w tej sprawie w 2016 roku, ale jego implementacja może wywoływać napięcia między Danią, a dążącą do jak największej niezależności Grenlandią.
Dążenie do niepodległości
W kontekście Grenlandii raz na jakiś czas przebija się wątek dążenia Wyspy do niepodległości, tym bardziej, że Nuuk stopniowo uzyskuje coraz większą niezależność od Kopenhagi.
Aktualnie kwestia niepodległości nie jest najbardziej paląca, ale wątek ten rzeczywiście zawsze pojawia się gdzieś w tle. Przypomnijmy, że od 2009 roku Grenlandia ma prawo do samostanowienia na mocy umowy z Danią. W rozmowach pomiędzy Nuuk a Kopenhagą proces niepodległościowy może się rozpocząć w każdej chwili i de facto Duńczycy zgodzili się, że nie będą stawać na drodze do niepodległości. Zaznaczyli jednak jasno, że ogłoszenie niepodległości przez Grenlandię będzie oznaczało koniec duńskiego grantu. Ta pomoc z budżetu centralnego Danii stanowi aż 1/3 budżetu Wyspy – to ok. 0,5 mld euro rocznie. Dla Grenlandii ma to fundamentalne znaczenie, ponieważ Wyspa jest częścią Królestwa Danii, a więc obejmuje ją też nordycki model państwa dobrobytu z rozbudowanymi usługami i świadczeniami socjalnymi. Bez pieniędzy z Danii utrzymanie tych rozwiązań byłoby niemożliwe.
Jak zatem główne siły polityczne odnoszą się do realizacji scenariusza niepodległościowego?
Oczywiście istnieją partie, które opowiadają się za niepodległością tu i teraz, niezależnie od kalkulacji gospodarczych. Inni z kolei wspierają ideę niepodległościową, ale w pierwszej kolejności stawiają na rozwój Wyspy, który pozwoli na gospodarcze uniezależnienie się od Danii.
Politycy bardziej pragmatyczni i umiarkowani wskazują, że aktualnie ogłoszenie referendum niepodległościowego mogłoby być ze strony Grenlandii przelicytowaniem tej kwestii, gdyż potencjalny problem niepewności socjalnej po utracie duńskich pieniędzy mógłby wpłynąć na decyzje wyborców. W efekcie idea niepodległości w takim referendum nie tyle upadłaby, ile nie uzyskałaby zdecydowanej większości.
Po drugiej stronie tego podziału mamy partie unionistyczne, które podkreślają, że związek z Danią jest dziś dla Wsypy najlepszą opcją międzynarodową.
Czy po ostatnich wyborach zapadły już jakieś konkretne deklaracje jeśli chodzi o niepodległość Wyspy? Zwycięska Inuit Ataqatigiit jest w końcu partią niepodległościową.
W umowie koalicyjnej kwestia niepodległości nie została poruszona. Pierwsze wypowiedzi ze strony lidera Inuit Ataqatigiit były bardzo tonujące. Múte Egede podkreślał przede wszystkim konieczność naprawy funkcjonowania państwa dobrobytu, koncentrował się na kwestiach socjalnych i walkach z różnymi plagami społeczeństwa na Grenlandii, takimi jak samobójstwa, przemoc domowa czy alkoholizm. Dlatego w tej sytuacji zwolennicy niepodległości mogli poczuć się rozczarowani. Z drugiej strony w rządzie za relacje zagraniczne odpowiadać będzie zdecydowany zwolennik zerwania unii – Pele Broberg z Naleraq. Jest to pewien ukłon w kierunku opcji niepodległościowej.
Jeśli zwycięska partia niepodległościowa tonuje nastroje ws. niepodległości, to może przestało to być opłacalne?
W 2009 roku, gdy Grenlandczycy uzyskali suwerenność nad zasobami naturalnymi, w dyskusjach można było zaobserwować niepodległościowy optymizm. Mieszkańcy Wyspy chcieli ruszać do eksploatacji zasobów i uniezależnienia się dzięki temu od Danii. Później jednak zaczęły pojawiać się takie kwestie, jak ceny tych surowców, które akurat wtedy były niskie globalnie. Dodatkowo podnoszono problem braków w infrastrukturze, braków wykwalifikowanej siły roboczej, trudnej dostępności tych złóż czy wreszcie kosztów eksploatacji. Gdy Grenlandczycy przez lata zaczęli sobie to wszystko podliczać, to okazało się, że ta niepodległość być może nie jest wcale tak opłacalna z punktu widzenia tak małej społeczności.
Dlatego z ciekawością będę przyglądał się temu, co może się wydarzyć w lipcu tego roku. Wtedy bowiem minie 300 lat od kolonizacji Wyspy przez Duńczyków. Przy tej okazji na pewno odbędą się jakieś obchody i być może wtedy padną pewne deklaracje, że na przykład do końca dekady Grenlandczycy będą dążyć do zorganizowania referendum.
Czy w samej Danii rozważa się, w jaki sposób można rozwiązać kwestię niepodległości Grenlandii?
Jest kilka opcji. Dania pomimo, że ma terytoria autonomiczne, czyli Wyspy Owcze i Grenlandię, jest państwem unitarnym. Dlatego część komentatorów wskazuje, że pewnym wyjściem z tej sytuacji byłaby reforma konstytucyjna państwa w kierunku modelu federalnego.
Problem ten można też rozwiązać w inny sposób, który z jednej strony dawałby Grenlandczykom poczucie godności i wywalczonej niepodległości, a z drugiej umożliwiał pragmatyczne podejście do tematu. W takim scenariuszu Grenlandia po ogłoszeniu niepodległości zawarłaby umowę stowarzyszeniową z Danią na zasadzie równorzędnych podmiotów. Wtedy taka umowa dawałby Kopenhadze kompetencje podobne do obecnych, czyli kwestie polityki monetarnej, zagranicznej i bezpieczeństwa.
W 2019 roku dziennik „Financial Times” przy okazji propozycji Donalda Trumpa, aby kupić Wsypę od Duńczyków, opisywał scenariusz, w którym Grenlandia po referendum niepodległościowym mogłaby teoretycznie wystąpić o zostanie terytorium USA. Czy taka opcja jest w ogóle na poważnie rozważana na Grenlandii?
Dla Grenlandii relacje z Danią są wygodniejsze niż byłby ze Stanami Zjednoczonymi, ponieważ tutaj nie ma aż tak gigantycznej nierówności. Dania jest państwem małym, a jej kultura polityczna opiera się w dużej mierze na zasadzie konsensu i porozumień między rządem a opozycją. Grenlandii łatwiej jest realizować swoje interesy w relacjach z małym graczem. Można dodatkowo wykorzystywać poczucie kolonialnej winy i wypominać różne rzeczy w negocjacjach z Duńczykami w celu wzmocnienia swojej pozycji.
Natomiast relacje z USA byłby absolutnie asymetryczne. Dlatego gdyby Wyspa ogłosiła niepodległość, to szukałaby raczej możliwości stowarzyszenia z Danią niż z USA, bo partner amerykański byłby bardziej dominujący.
A jak patrzą na to sami Grenlandczycy?
Istnieją ciekawe badania na temat percepcji innych krajów przez Grenlandczyków. Wynika z nich, że ponad 2/3 mieszkańców Wyspy pozytywnie ocenia zacieśnianie współpracy ze Stanami Zjednoczonymi i Danią. Natomiast w zdecydowanej mniejszości są ci, którzy widzą rozwój współpracy grenlandzko-chińskiej. Jest to o tyle ciekawe, że Grenlandczycy często deklarują wolę dywersyfikacji swoich kontaktów zagranicznych w myśl zasady, że jesteśmy zbyt zależni od Danii i USA, dlatego powinniśmy rozwijać współpracę również z innymi, wskazując na Chiny. Niemniej badania pokazały wyraźne wskazanie na USA i Danię.
I to pomimo poważnych zaszłości historycznych z Danią i USA.
Tak, negatywne doświadczenia historyczne Grenlandii z USA i Danią nadal ciążą na tych relacjach. Istnieje tu kilka symptomatycznych przykładów, które ułatwiają zrozumienie Grenlandczyków. Na przykład w momencie, kiedy Amerykanie tworzyli bazy wojskowe, w tym tę najważniejszą w Thule, to lokalne osady i mieszkańcy byli po prostu bezprawnie wysiedlani.
Można też wskazać 1968 rok i katastrofę amerykańskiego bombowca z głowicami termojądrowymi na pokładzie na Grenlandii. Okazało się wtedy, że za cichym przyzwoleniem duńskiego rządu Amerykanie trzymali broń atomową na Grenlandii pomimo, że oficjalnie Kopenhaga prowadziła politykę braku zgody na stacjonowanie broni nuklearnej na terytorium całego Królestwa. Dodatkowo do pomocy przy katastrofie bombowca zostali skierowani lokalni mieszkańcy, Inuci, którzy bez żadnych zabezpieczeń i wiedzy, co tam się wydarzyło, pomagali Amerykanom i Duńczykom porządkować miejsce wypadku.
Inna historia sięga lat 50. XX wieku, kiedy to w ramach eksperymentu społecznego zabrano grupę dzieci z Grenlandii do Danii, gdzie miała nastąpić ich edukacja na modelowych duńskich obywateli. Osoby te miały później wrócić na Grenlandię ze znajomością duńskiej kultury, języka, ducha i rozwijać duńskość na Wsypie. To był eksperyment budowy nowego Grenlandczyka związanego z duńską kulturą. Skończyło się to klęską. Część dzieci po powrocie na Grenlandię wylądowała w domach dziecka, część nie poznała nigdy swoich rodziców, co wiązało się z indywidualnymi dramatami tych ludzi. W grudniu 2020 roku duńska premier przeprosiła za to Grenlandczyków.
Propozycja Donalda Trumpa, aby odkupić Wyspę od Danii, raczej nie przysporzyła mu sympatii wśród Grenlandczyków.
To prawda, choć też nie da się też ukryć, że wcześniejsze rządy na Wyspie bardzo pragmatycznie podchodziły do współpracy z USA i jednak stawiały na zbliżenie z Amerykanami. Przykładem takiej współpracy jest podpisana jesienią ubiegłego roku kompleksowa umowa pomiędzy Grenlandią i Danią a USA ws. rozwoju handlu, turystyki, górnictwa i współpracy naukowej. Częścią tej umowy było również funkcjonowanie bazy w Thule. Stronie grenlandzkiej udało się wynegocjować, że do firm zarejestrowanych na terytorium Grenlandii i Danii będą trafiały kontrakty na utrzymanie tej bazy.
Arktyczne trasy żeglugowe
W kontekście Grenlandii, ale i całej Arktyki, pojawiają się też argumenty o możliwym rozwoju perspektywicznych tras żeglugowych, takich jak Przejście Północno-Zachodnie, Transpolarna Droga Morska, czy Przejście Północno-Wschodnie. Na ile jest to realna perspektywa?
Jest to melodia przyszłości. Szacunki dotyczące skrócenia czasu transportu z Azji do Europy najczęściej dotyczą Północnej Drogi Morskiej, będącej częścią Przejścia Północno-Wschodniego. Niedawno Rosjanie mocno wykorzystywali korek w Kanale Sueskim do promowania tej trasy. Problem jednak polega na tym, że choć droga jest krótsza i można byłoby zaoszczędzić, to pojawiają się dodatkowe koszty, które zmniejszają jej atrakcyjność. Chodzi m.in. o koszty większego ubezpieczenia czy opłaty na rzecz Rosji, która zapewnia lodołamacze na Północnej Drodze Morskiej.
Oczywiście liczba jednostek przechodzących przez Północną Drogę Morską zwiększa się, ale nadal trasa ta stanowi marginalny szlak z perspektywy globalnego handlu i opiera się głównie na żegludze wewnątrzrosyjskiej. Dlatego ciężko spodziewać się, że w przeciągu dekady czy dwóch kierunek ten zrewolucjonizuje światowy handel. Natomiast jeśli weźmie się pod uwagę różne strategie arktyczne, na przykład norweskie czy amerykańskie, to rzeczywiście zakładają one, że w perspektywie połowy XXI stulecia, przy utrzymaniu obecnych trendów zmian klimatycznych, możliwości żeglugi przez Arktykę znacząco się zwiększą. Wtedy jednak zainteresowane tym szlakiem będą nie tylko firmy, ale też marynarki wojenne poszczególnych państw, chcących kontrolować żeglugę w tym regionie.
Rywalizacja o Arktykę
W 2019 roku duński wywiad wojskowy opublikował raport, w którym ocenia, że dla Danii większe ryzyko stanowi konflikt mocarstw w Arktyce niż terroryzm, a punktem zapalnym może być właśnie Grenlandia.
Wojskowe znaczenie Arktyki w ostatnich latach wzrosło, ale nie zawsze tak było. Pamiętajmy, że cały obszar Arktyki po zakończeniu zimnej wojny uchodził za miejsce wyłączone z globalnych sporów i napięć międzynarodowych. Dominowało zarządzanie regionem w oparciu o Radę Arktyczną i Deklarację z Ilulissat z 2008 roku, w myśl której wszystkie zagadnienia i spory międzynarodowe w Arktyce będą rozstrzygane na podstawie prawa międzynarodowego, w szczególności Konwencji Narodów Zjednoczonych o prawie morza. I rzeczywiście tak się działo. Do pewnego momentu wydawało się, że Arktyka jest odporna na napięcia w porównaniu do innych regionów. Nawet jeśli dochodziło do sporów między Rosją a USA w innych regionach, to państwa te konstruktywnie współpracowały w Arktyce.
Ład międzynarodowy uległ jednak zmianie, mamy dziś do czynienia z agresywną polityką Rosji oraz rosnącym wyznaniem ze strony Chin. Ostatnie dokumenty strategiczne USA wskazują na konieczność powstrzymywania Rosji i Chin, co dotyczy również Arktyki.
Jak obszar ten postrzegają najwięksi światowi gracze?
Jeśli chodzi o Rosję, to kraj ten w wymiarze wojskowym zwiększa swoją obecność w Arktyce. Wymownym faktem jest to, że od 2021 roku Flota Północna stała się odrębnym okręgiem wojskowym Federacji Rosyjskiej, co pokazuje znaczenie tego kierunku strategicznego dla Moskwy. Co więcej, w Arktyce skoncentrowany jest rosyjski potencjał odstraszania nuklearnego. Chodzi o okręty podwodne przenoszące międzykontynentalne pociski balistyczne z głowicami jądrowymi.
Gdy spojrzymy z perspektywy europejskiej, to Arktyka stanowi północną flankę NATO. Ma ona znaczenie dlatego, że Północny Atlantyk oraz przejścia pomiędzy Grenlandią, Islandią i Wielką Brytanią (tzw. GIUK) są kluczowe ze względu na morskie linie komunikacyjne między Ameryką Północną a Europą. Jest to też obszar aktywności rosyjskich okrętów podwodnych i ze względu na różne zdolności antydostępowe Rosji, istnieje obawa, że Rosjanie mogliby znacząco utrudniać przerzut sił z Kanady i Stanów Zjednoczonych do Europy, gdyby zaistniała taka potrzeba. Warto zaznaczyć, że Grenlandia nie jest częścią UE.
Dla USA z kolei Arktyka jest obszarem, gdzie kraj ten graniczy z Rosją. Ameryka od początku zimnej wojny spogląda na region jak na potencjalny kierunek ataku balistycznego ze strony Moskwy. Bardzo znaczący jest fakt, że w ciągu ostatnich dwóch lat wszystkie rodzaje sił zbrojnych USA oraz sam Departament Obrony opublikowały własne strategie arktyczne. Jest to o tyle wyjątkowe, że żaden inny region, w tym Azja czy Bliski Wschód, nie doczekał się tak kompleksowego ujęcia w strategiach militarnych.
Jeśli chodzi już o samą Grenlandię, to Wyspa ta od dawna pełniła dla USA ważne funkcje wojskowe.
Tak, Amerykanie w sensie wojskowym byli na Grenlandii już w czasie drugiej wojny światowej. Gdy Niemcy hitlerowskie napadły na Danię i rozpoczęła się okupacja kraju, Amerykanie obawiali się, że Hitler zacznie spoglądać również w kierunku Grenlandii, stanowiącej bezpośrednie zaplecze USA. Za zgodą posła duńskiego w Waszyngtonie, Stany Zjednoczone w 1940 roku przejęły faktyczną kontrolę nad Wyspą, instalując tam swoją obecność wojskową.
W czasie zimnej wojny USA były dużo bardziej aktywne militarnie na Grenlandii niż obecnie. Jednym z przykładów tej obecności był projekt Iceworm, w ramach którego drążono tunele w lądolodzie, gdzie miały być zainstalowane wyrzutnie pocisków balistycznych przenoszących głowice jądrowe. Można powiedzieć, że Amerykanie chcieli tam zbudować swoją „Gwiazdę Śmierci” wycelowaną w terytorium ZSRR. Po tym wszystkim została niszczejąca infrastruktura i skażenie środowiska, co dziś jest punktem zapalnym w relacjach Grenlandii, Danii i USA.
Obecnie na Grenlandii znajduje się baza radarowa Thule. To część amerykańskiego systemu wczesnego ostrzegania przed pociskami balistycznymi. Stacji radiolokacyjnych tego typu jest pięć, trzy znajdują się na terytorium USA, jedna w Wielkiej Brytanii i jedna – najbardziej wysunięty na północ element tego systemu – właśnie na Grenlandii.
Chińskie inwestycje
Aktorem, który wyraża duże zainteresowanie Grenlandią, ale i całą Arktyką, są także Chiny. Mają ponad 10-proc. udziałów w australijskiej firmie, która obsługuje projekt kopalni Kvanefjeld. Ponadto Pekin promuje ideę „Polarnego Szlaku Jedwabnego”.
To prawda, Państwo Środka inwestuje mocno w swoją obecność w Arktyce. W 2018 roku Chiny opublikowały swoją strategię arktyczną i ogłosiły się państwem „okołoarktycznym”, co wyrażało aspiracje Pekinu do ogrywania większej roli w tym regionie. Od 2013 roku Chiny są też obserwatorem przy Radzie Arktycznej i chcą brać udział we współzarządzaniu tym obszarem.
Niemniej Chiny przespały moment, kiedy mogły zrobić więcej na Grenlandii. Chodzi okres po 2009 roku, kiedy Wyspa uzyskała szerszą autonomię gospodarczą, a Zachód nie był tak podejrzliwy wobec chińskich wpływów w regonie oraz inwestycji Państwa Środka.
W efekcie chińskie portfolio na Grenlandii na razie prezentuje się dość mizernie. Chińczycy posiadają jedno złoże Isua, czyli projekt kopalni żelaza. Do tego można dodać zaangażowanie w projekty kopalń miedzi i cynku oraz wspomnianej już metali ziem rzadkich i uranu Kvanefjeld. Zakwestionowanie tego projektu przez nową koalicję dodatkowo uderza w chińską obecność na Wyspie.
Czy w dobie narastającej rywalizacji mocarstw jest w ogóle możliwe, że Chiny zwiększą swoją obecność na Grenlandii?
Rzeczywiście Chinom jest coraz trudniej zwiększać zaangażowanie na Grenlandii, co od kilku lat widać w praktyce. Na przykład w 2016 roku chińska firma chciała kupić opuszczoną instalację wojskową dla okrętów marynarki wojennej w Grønnedal, z magazynem i zapleczem logistycznym. Obiekt ten był wystawiony na sprzedaż przez duński resort obrony jako niepotrzebny. W momencie, gdy pojawiło się chińskie zainteresowanie, Dania natychmiast dostrzegła strategiczne znaczenie tej placówki i wycofała ją z listy obiektów do sprzedaży, przywracając Grønnedal do użytkowania.
Inny przykład to historia z 2018 roku, którą światowe media nieco bardziej nagłośniły. Chodziło o przetarg na rozbudowę lotnisk na Grenlandii. Przypomnijmy, że na Wyspie nie ma międzymiastowej infrastruktury drogowej, dlatego połączenia samolotowe i śmigłowcowe mają kluczowe znaczenie dla komunikacji nie tylko zewnętrznej, ale i wewnętrznej. Wszystko wskazywało na to, że chińska firma państwowa CCCC ma duże szanse na wygranie tego przetargu. Taka perspektywa okazała się nie do zaakceptowania przez USA ze względu na obecność amerykańskiej infrastruktury wojskowej na Wyspie oraz dlatego, że lotniska to infrastruktura podwójnego zastosowania. Stany Zjednoczone interweniowały wówczas w duńskim resorcie obrony z sugestią, że trzeba zablokować możliwość wejścia Chińczyków w obszar lotnictwa na Grenlandii. Wtedy rząd duński też się obudził, wykupił udziały w spółce powołanej do zarządzania tym projektem, zapewnił kredyt, co de facto wyeliminowało chińską ofertę.
A jak Państwo Środka postrzegają sami Grenlandczycy? To stosunkowo nowy aktor, który interesuje się Wyspą.
Grenlandczycy patrzą na Chiny z jednej strony jak na ogromny rynek zbytu dla własnej produkcji przemysłu rybnego. Dodatkowo postrzegają Pekin jako partnera, który wyraża zainteresowanie Wyspą, a to może pomóc uniezależniać się od Danii. Nuuk planuje uruchomienie przedstawicielstwa dyplomatycznego w Pekinie. Z drugiej jednak strony mieszkańcy Grenlandii mają świadomość, że jest to państwo autorytarne, któremu nie jest po drodze z szanowaniem praw człowieka i autochtonów, jak w przypadku Ujgurów czy Tybetańczyków.
Ponadto Grenlandczycy boją się tego, że duże chińskie inwestycje na Wyspie mogłyby oznaczać napływ pracowników z Chin, a samych Grenlandczyków jest przecież bardzo mało. Co prawda już dziś 10 proc. mieszkańców to Duńczycy, ale to inna kwestia ze względu na związki historyczne.
Czy receptą Wyspy na funkcjonowanie w nowym ładzie może być rozgrywanie zainteresowania mocarstw?
To najbardziej prawdopodobny scenariusz. Wyspa może wykorzystywać międzynarodowe zainteresowanie – czy to chińskie, czy amerykańskie - do realizowanie swoich interesów. Doskonale obrazuje to przykład z rozbudową lotnisk, czyli tworzymy perspektywę wejścia Chin w jakiś sektor i sprawiamy, że Amerykanie czy Duńczycy będą przystępowali do negocjacji z jakąś korzystną ofertą.
A co według Pana czeka Grenlandię w szerszej perspektywie?
Nie spodziewałbym się aktywnego podnoszenia kwestii niepodległościowej w najbliższym czasie, a raczej skupienia się na budowie pozycji gospodarczej i poszerzania autonomii Wyspy małymi krokami.
Pod względem gospodarczym jestem w stanie wyobrazić sobie Grenlandię, która łączy rozwój górnictwa z turystyką. Co prawda rząd lewicowo-populistyczny, który teraz powstanie, będzie bardziej dbał o normy środowiskowe i kwestie emisji CO2, ale równocześnie może dopuszczać do użytku kolejne projekty górnicze, mniejsze niż Kvanefjeld.
Istnieje też scenariusz mniej optymistyczny, w którym globalne ocieplenie postępuje, lądolód topnieje, a to w niekorzystny sposób wpływa na całokształt funkcjonowania mieszkańców Grenlandii. Pamiętajmy, że topnienie lodowców to też duże wyzwanie dla infrastruktury, która przecież jest często zbudowana na lodowcu, co stwarza groźbę jej zniszczenia. Dlatego nie można wykluczyć scenariusza, w którym w perspektywie 2050 roku będziemy mieli do czynienia z uchodźcami arktycznymi z tamtego obszaru.