Jedną z ważnych ofiar rosyjskiej wojny przeciw Ukrainie jest idea, że USA mogą bezpiecznie zmniejszyć rolę broni nuklearnej w polityce zagranicznej. Idea ta wpłynęła na administrację Joe Bidena na początku myślenia o polityce zagranicznej. Opiera się ona na dłuższym pozimnowojennym trendzie zmniejszania rozmiaru i wagi amerykańskiego arsenału nuklearnego.

Ale wojna w Ukrainie ukazuje, jak ważna pozostaje broń atomowa w rywalizacji mocarstw. I przypomina nam, że najgroźniejsza broń, jaką kiedykolwiek wymyślono, jest niezbędna w utrzymaniu najlepszego porządku międzynarodowego na świecie.

USA nie mogą przejść do doktryny "no-first-use"

Wybór Joe Bidena na prezydenta USA wzbudził wielkie oczekiwania wśród kręgów optujących za kontrolą zbrojeń i rozbrojeniem. Pojawiła się spekulacja, że prezydent USA może zdecydować o istotnym zmniejszeniu amerykańskiego arsenału nuklearnego, a być może nawet zmniejszeniu możliwości międzykontynentalnych rakiet balistycznych (ICBM). Administracja Bidena rozważała i nie wykluczała wprowadzenia tzw. doktryny „no-first-use” lub „sole-purpose”, opierającej się na deklaracji, że Ameryka jako pierwsza nie wykorzysta broni nuklearnej w konflikcie konwencjonalnym.

Reklama

Pomysły te jednak zderzyły się z oporem ze strony amerykańskich planistów w zakresie obronności oraz ze strony sojuszników USA, a w obliczu obecnej sytuacji na Ukrainie, pomysłom tym będzie jeszcze trudniej się utrzymać.

Jak rywale Ameryki wykorzystują groźby nuklearne

Wojna na Ukrainie służy tu jako studium przypadku, jak rywale Ameryki mogą wykorzystać groźby nuklearne, aby realizować swoje rewizjonistyczne cele. Krok 1: wykorzystać siły konwencjonalne w celu inwazji na podatne, sąsiednie państwo. Krok 2: wystosować groźbę eskalacji nuklearnej, aby uniemożliwić pomoc ze strony USA oraz ich sojuszników.

Putin grał w tę grę więcej niż raz. Rosyjski prezydent postawił w stan gotowości siły nuklearne, gdy w 2014 roku dokonywał zajęcia Krymu. Zrobił to po to, aby powstrzymać interwencję militarną Zachodu. Teraz zrobił to ponownie, publicznie przypominając światu o wyrafinowanych zdolnościach nuklearnych Rosji i ostrzegając, że mieszanie się Zachodu w sprawy Ukrainy prowadziłoby do „strasznych konsekwencji”.

Wygląda na to, że Chiny chcą mieć podobną korzyść z rozbudowy swojego arsenału nuklearnego. Możliwy atak na Tajwan może być poprzedzony alertem nuklearnym, mającym powstrzymać Waszyngton i inne siły od interwencji. A jeśli to by się nie udało, to Chiny mogłyby wykonać selektywne uderzenia nuklearne lub „uderzenia demonstracyjne”, mające zmusić USA do wycofania się.

Chińskie media państwowe były pod tym względem jednoznaczne, deklarując, że jeśli Japonia podejmie interwencję w konflikcie o Tajwan, to „będziemy nieustannie wykorzystywać bomby atomowe. Będziemy robić to do czasu, aż Japonia nie podda się bezwarunkowo po raz drugi”.

Kryzysy regionalne mogłyby przekształcić się w rywalizację w podejmowaniu ryzyka nuklearnego. Dlatego plany zmniejszenia roli broni atomowej w polityce USA są tak problematyczne.

Kiedy odstraszanie nuklearne działa?

Rozszerzone odstraszanie nuklearne (extended nuclear deterrence) – czyli groźba, że USA mogą wykorzystać broń atomową zamiast patrzeć, jak ich sojusznicy są pokonywani w wojnie konwencjonalnej – przez długi czas stanowiło podstawę amerykańskiej sieci sojuszy. Przejście w kierunku doktryny „no-first-use” lub „sole-purpose” (czyli gwarancji, że USA jako pierwsze nie użyją broni atomowej w konflikcie konwencjonalnym), było możliwe jeszcze pokolenie temu, gdy rosyjska armia była żałosna, a o Chinach żartowano, że aby mogły dosięgnąć Tajwanu, potrzebowałyby miliona pływających Chińczyków.

Dziś jednak, gdy USA muszą równoważyć obecność militarną w Europie Wschodniej i na Zachodnim Pacyfiku i gdy konflikt na jednym z tych teatrów sprawiłby, że amerykańska konwencjonalna obrona sojuszników na drugim z tych teatrów, byłaby prawie niemożliwa, taka zmiana doktryny jest o wiele bardziej ryzykowna.

Jeśli czegokolwiek, to Pengaton potrzebuje mieć teraz więcej, a nie mniej opcji nuklearnych. Na przykład prawdopodobnie będzie potrzebne zwiększenie „ograniczonych” opcji nuklearnych – chodzi o możliwość do użycia niewielkiej liczby głowic nuklearnych o mniejszej mocy wobec celów na polu walki.

Takie zdolności są krytycznie ważne jeśli chodzi o podtrzymanie rozszerzonego odstraszania, co pozwoliłoby Waszyngtonowi (nawet domyślnie) na wysunięcie groźby, że Ameryka będzie mogła odpowiedzieć na regionalną agresję czymś większym niż siły konwencjonalne, ale jednocześnie czymś mniejszym niż strategiczny arsenał nuklearny.

Co ważniejsze, takie „ograniczone” opcje nuklearne pozwoliłyby Ameryce na lepsze powstrzymywanie przeciwników przed ograniczoną eskalacją nuklearną, gdyż Waszyngton miałby możliwość zareagowania na groźby w relatywnie proporcjonalny i wiarygodny sposób. W końcu odstraszanie nuklearne nie będzie działać, jeśli twój wróg jest przekonany, że nigdy nie wykorzystasz tych opcji.

Broń atomowa pozwala utrzymać światowy porządek

Inwazja na Ukrainę powinna również popchnąć Waszyngton do lepszej intelektualnej kalkulacji na temat kluczowej roli, jaką odgrywają siły atomowe w zachowaniu dającego się tolerować porządku światowego.

Broń nuklearna pod pewnymi względami jest ostatecznym złem – jest to broń tak potężna, że jej użycie może zagrozić istnieniu ludzkości. Niemniej odstraszanie nuklearne, choć często wydaje się makabryczne i moralnie absurdalne, zapewniło militarną tarczę, dzięki której wolny świat w czasie zimnej wojny mógł się rozwijać. W ten sposób stworzono porządek międzynarodowy, który prawdopodobnie był bardziej korzystny, pokojowy i dostatni dla ludzkiej wolności, niż cokolwiek wcześniej w historii.

Głównym paradoksem ery atomowej było to, że narzędzia o niewyobrażalnym potencjale zniszczenia przyczyniły się do epoki bezprecedensowego rozwoju człowieka. Dziś broń nuklearna będzie nie mniej ważna dla walki o światowy porządek, który się właśnie wyłania.