W mojej ocenie prawdopodobieństwo bezpośredniego konfliktu Rosji z NATO w wyniku rosyjskiego ataku jeszcze w tej dekadzie XXI w. wynosi obecnie 50 proc. Takie założenie należy przyjąć, jeśli chcemy wykorzystać najbliższy czas na istotne wzmocnienie państwa i odporności społeczeństwa.
Prawdopodobieństwo 50 proc. to dużo więcej, niż trzeba, by ministrowie odpowiedzialni za obronność i generalicja dokonywali przeglądu procedur, przyśpieszali zakupy zbrojeniowe, podnosili liczebność sił zbrojnych, intensyfikowali ćwiczenia, wzmacniali sojuszniczą interoperacyjność, by odstraszać, a jeśli to nie pomoże, odeprzeć przeciwnika. I to robi MON pod kierownictwem wicepremiera Mariusza Błaszczaka.
Te 50 proc. to jednak wystarczająco dużo, by także cały rząd, samorządy i społeczeństwo zaczęły sobie zadawać trudne pytania, które od kilku pokoleń w Europie nie padały: czy na pewno rozumiemy, jak wielką tragedią jest wojna. Jak możemy jej uniknąć?
Po pierwsze, wojny zawsze należy się wystrzegać, ale nie można się jej bać. Słabe morale społeczeństwa to słabe morale armii, a to z kolei zaproszenie dla przeciwnika do dokonania agresji. Widzimy to dokładnie w Ukrainie, gdzie stan ducha społeczeństwa i wojska działa jak sprzężenie zwrotne.
Reklama
Po drugie, najwyższy czas nie tylko na przegląd procedur wojskowych, lecz także horyzontalny przegląd strategiczny państwa. Czas dokonać realnej zmiany myślenia w polskiej polityce, ale zmiany na miarę drugiej transformacji, nie zaś kosmetycznej korekty. Powinna ona nastąpić w pięciu obszarach: polityki zagranicznej oraz bezpieczeństwa i obronności, o czym poniżej. Ale także sporu parlamentarnego, edukacji i nauki oraz gospodarki, o czym kiedy indziej.

Polityka globalna

Polska polityka zagraniczna, a także obronna powinny w jeszcze większym stopniu stać się globalne, publiczne i bałtyckie. Globalne, bo novum polityki światowej jest tak ścisła współpraca państw podobnie myślących z całego świata. Do tej pory mówiliśmy o naszej wspólnocie politycznej opartej na dziedzictwie chrześcijańskim „My, Zachód”, tymczasem dziś byłoby to nieprecyzyjne. Do tego kolektywnego Zachodu bowiem, rozumianego jako obszar euroatlantycki, dołączyły Japonia, Korea Płd., Australia, Nowa Zelandia czy Filipiny. Zarówno jeśli chodzi o głosowania na forum ONZ, jak i politykę sankcji, wsparcia militarnego, humanitarnego i finansowego dla Ukrainy. Nigdy w przeszłości tzw. wolny świat nie był tak szeroki i tak zjednoczony jak dziś.
Skąd ta zmiana? Dlaczego rosyjska agresja na Gruzję w 2008 r. i Ukrainę w 2014 r. nie wywołała takiej reakcji demokratycznych krajów Indopacyfiku, a ta w 2022 r. już tak?
Obok oczywistego opadnięcia jednej z masek Putina jest też inny powód: coraz ściślejsza współpraca rosyjsko-chińska i zrozumienie, że przyzwolenie społeczności międzynarodowej na siłowe zmienianie granic przez Putina będzie stanowić zachętę do prowadzenia analogicznej polityki przez inne państwa.
To skądinąd słuszne podejście stanowi rozwiązanie słynnego waszyngtońskiego dylematu: w którym regionie świata powinien zostać położony środek ciężkości polityki zagranicznej i bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych; w Europie czy na Indopacyfiku? Otóż sojusz rosyjsko-chiński, postępująca globalizacja oraz wzrost znaczenia narzędzi walki obojętnych na odległości geograficzne, takich jak dezinformacja, sabotaż instalacji satelitarnych czy cyberterroryzm, sprawiły, że Europa i Indopacyfik to dwie flanki tego samego frontu i żadnej Stanom Zjednoczonym odpuścić nie wolno.
Polityki państw „wolnego świata” tak mocno ze sobą się splotły, że już trudno wyobrazić sobie procesy polityczne, które dane państwo jest w stanie przeprowadzić samodzielnie od początku do końca. Skuteczna polityka zagraniczna przypomina dziś skomplikowany proces produkcyjny najbardziej zaawansowanych produktów high-tech, których półprodukty są wytwarzane w różnych częściach świata, a które później są składane w całość. Jeśli chcemy być współkreatorem polityki „wolnego świata”, a nie podwykonawcą, to musimy myśleć i działać globalnie. To zaś oznacza ściślejsze relacje z krajami podobnie myślącymi także z Azji Południowo-Wschodniej i Australii, zarówno w wymiarze gospodarczym, technologicznym, jak i wojskowym (vide zakupy premiera Błaszczaka w Republice Korei). Te relacje zaś dodatkowo mogą być naszą dźwignią w kontaktach z USA i największymi państwami Europy.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego nie stać nas na inną niż globalna politykę zagraniczną. Jeżeli zgodzimy się, że doktryną polityki państwa polskiego powinno być powstrzymywanie Rosji, to musimy sobie zdawać sprawę, że rosyjskim kapitałem, najemnikami czy narracją dotycząca wojny w Ukrainie jest dosłownie przesiąknięta Afryka, Ameryka Południowa czy ta część Azji, której nie zaliczyłem do „wolnego świata”. Polska polityka zagraniczna zatem albo będzie globalna, albo nieskuteczna. Nieskuteczna, bo fragmentaryczna. Doskonale rozumieją to prezydent Andrzej Duda, premier Mateusz Morawiecki oraz koleżanki i koledzy z MSZ, tak aktywni w ostatnich latach w różnych częściach świata.

Rola świadomości i aktywności obywatelskiej

Osobnym wyzwaniem w obliczu globalnych przeobrażeń jest nasza komunikacja nie tyle z rządami, ile ze społeczeństwami państw Europy, czyli tzw. dyplomacja publiczna. Teraz jest ten unikalny moment, kiedy zarówno uwaga, jak i sympatia społeczności państw „wolnego świata” jest zogniskowana wokół Polski. Nasza błyskawiczna i skuteczna pomoc dla Ukrainy, zarówno na polu humanitarnym, dyplomatycznym, jak i wojskowym, sprawiła, że jesteśmy powszechnie stawiani za wzór.
Jednak światowa opinia publiczna jest nie tylko labilna czy powierzchowna w swych ocenach. Od lat jest też przedmiotem intensywnej, zaplanowanej i zręcznej aktywności rosyjskiej dyplomacji publicznej, ekonomicznej, naukowej i kulturalnej. Rosja w Europie Zachodniej kojarzyła się przed wojną przede wszystkim z wybitną literaturą czy muzyką, a także z dużymi pieniędzmi. Jeśli chcemy skutecznie powstrzymywać Rosję, musimy to robić także na polu dyplomacji publicznej, co ma szczególne znaczenie, jeśli chcemy oddziaływać na politykę państw demokratycznych. Naszym obowiązkiem jest dzisiaj docierać głębiej do elit państw sojuszniczych „wolnego świata”, tj. do naukowców, przedsiębiorców, dziennikarzy, ludzi kultury, i to nie tylko w stolicach. W przeciwieństwie do Polski polityka w Niemczech, we Francji, Włoszech czy w Hiszpanii jest znacznie bardziej zdecentralizowana, a ta stołeczna jest często odbiciem strategii, które zrodziły się w Monachium, Hamburgu, Marsylii, Mediolanie czy Walencji. Stąd polski głos powinien wybrzmiewać w ośrodkach akademickich i siedzibach lokalnych parlamentów w całej Europie.
W jeszcze większym stopniu publiczna powinna być także kwestia obrony narodowej i szerzej bezpieczeństwa państwa. Natura państwa demokratycznego oraz zagrożeń poniżej progu wojny, którym musimy stawić czoła, sprawia, że obrońcy naszych granic muszą mieć za sobą nie tylko sympatię, lecz także profesjonalizm społeczeństwa, które chronią.
O tym, że to konieczne, mieliśmy okazję się przekonać w trakcie zeszłorocznej operacji białoruskich i rosyjskich służb specjalnych na naszej wschodniej granicy. Było to oczywiste testowanie nie tylko reakcji administracji rządowej oraz służb mundurowych, lecz także liderów opinii i całego społeczeństwa. Nie muszę dodawać, że politycy opozycji biegający po granicy z reklamówkami czy pizzą oraz celebryci obrażający mundur polskiego żołnierza i funkcjonariusza tego egzaminu nie zdali. (...)

Baltyzacja

Po trzecie wreszcie, należy podkreślić konieczność baltyzacji polskiej polityki zagranicznej i obronnej. Choć już teraz Polska jest zaangażowana w wiele inicjatyw politycznych w formacie państw basenu Morza Bałtyckiego, w tym tzw. Grupę Północną to decyzja Finlandii i Szwecji o wstąpieniu do NATO zmienia układ sił w regionie. Poszerzenie sojuszu o te dwa państwa skandynawskie przesunie środek ciężkości NATO jeszcze bardziej na Wschód i stworzy przestrzeń do budowy kolejnego wewnętrznego formatu konsultacji i koordynacji stanowisk państw bałtyckich przed szczytami NATO. Na wzór Bukaresztańskiej Dziewiątki powinna powstać Bałtycka lub Gdańska Ósemka składająca się z Polski, Niemiec, Danii, Szwecji, Finlandii, Litwy, Łotwy i Estonii, a być może także Norwegii.
To konieczne nie tylko dlatego, że pomoże Polsce poszerzyć zakres oddziaływania własnej dyplomacji o kolejny, skandynawski instrument polskiej polityki zagranicznej, lecz także dlatego, że rosyjską odpowiedzią na akcesję Szwecji i Finlandii będzie niechybnie jeszcze większa militaryzacja Bałtyku. Nie tylko obszaru wokół Królewca i Petersburga, lecz także nowej, długiej, bo liczącej ponad 1300 km granicy z NATO. (...)Naszym obowiązkiem jest być przygotowanym na najtrudniejsze scenariusze, w tym na agresywną aktywność rosyjską poniżej progu wojny wokół naszych portów i infrastruktury krytycznej. (...)

Kryzys jako szansa

W obliczu kryzysu konieczne jest budowanie jak najszerszego konsensusu wokół polskiej polityki zagranicznej, europejskiej, bezpieczeństwa i obronności. To dobry wstęp do wspomnianej drugiej transformacji. Winston Churchill mawiał: „Nie pozwól, aby dobry kryzys się zmarnował”. Polacy nie raz pokazali, choćby opracowując Konstytucję 3 maja, że aby wziąć się za reformy, potrzebują silnej presji związanej z zewnętrznym zagrożeniem. Oby tym razem wystarczyło nam nie tylko determinacji, lecz także czasu na zebranie owoców tych reform, a polskiej armii i społeczeństwu potencjału odstraszania, by do wojny nigdy nie doszło. ©℗