Strategia Borisa Johnsona na wyjście z Unii Europejskiej jest bardzo prosta: zawijamy się stąd. Tak szybko, jak tylko się da. Ale nie wszyscy nad Tamizą chcą się na to zgodzić.
Żadnych jeśli, żadnych ale”; „za wszelką cenę”; „brexit albo śmierć”. Nowy premier Wielkiej Brytanii, a także członkowie jego gabinetu, nie pozostawiają złudzeń, że na ich wachcie kierunek, w którym płynie HMS Brytania, jest tylko jeden. I właśnie wydali rozkaz „cała naprzód”. Chcą, żeby za niecałe trzy miesiące Zjednoczone Królestwo przestało być członkiem Unii.
To znacząca zmiana strategii w stosunku do planu poprzedniej szefowej brytyjskiego rządu. Theresa May była gotowa przeciągać brexit w nieskończoność, byle tylko odbył się „w uporządkowany sposób”, jak zwykła mówić. To dlatego rozwód przekładano już dwukrotnie, chociaż pierwotnie jego data została ustalona na 31 marca tego roku.
W odpowiedzi eurosceptycy, do których zalicza się także obecny premier, oskarżali May o kunktatorstwo. Obawiali się wręcz, że jej polityka doprowadzi do zablokowania brexitu w ogóle. To m.in. dlatego – mimo wcześniejszej krytyki – wielu ostatecznie oddało głos na znienawidzone porozumienie wyjściowe byłej premier (w trzecim „znaczącym głosowaniu” 29 marca). Byle tylko Wielka Brytania jak najprędzej wypisała się ze Wspólnoty. „Brak porozumienia jest lepszy niż złe porozumienie” – powtarzała od początku rezydowania przy 10 Downing Street Theresa May. Jej następca uważa dokładnie tak samo. Jednak oboje wyciągają z tej maksymy skrajnie różne wnioski.
>>> CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP
Reklama