W obliczu wielkiej chińsko-amerykańskiej rywalizacji, Europa będzie musiała dokonać wyboru strony. Nie będzie to łatwe. Chiny, aby zneutralizować Unię Europejską, próbują ją podzielić i uzależnić od siebie. Z kolei stanowisko administracji Trumpa wobec Starego Kontynentu jest niekonsekwentne - pisze felietonista Bloomberga Hal Brands.

Europa przez ostatnie 500 lat znajdowała się w centrum prawie każdej wielkiej rywalizacji potęg. Co więcej, Stary Kontynent był zazwyczaj domem dla obu lub jednego z walczących mocarstw, a także decydującym teatrem starcia. Tak już jednak nie jest – to efekt wojen światowych ostatniego stulecia. Mimo to wciąż europejskie narody są zdolne do odgrywania kluczowej roli w decydującym starciu XXI wieku – pomiędzy Chinami i Ameryką. Albo mogą pozwolić na to, że Europa zostanie zredukowana do słabego, podzielonego regionu, który będzie walczył o wpływy.

Chiny wolałyby tę drugą opcję i mają nawet strategię, jak to osiągnąć. Tymczasem Stanom Zjednoczonym powinno zależeć na aktywnych i skutecznych sojusznikach w Europie, ale amerykańska polityka zbyt często grała na rzecz interesów Pekinu.

Światowe centrum geopolitycznej grawitacji stopniowo przez dekady przesuwało się na Wschód. Dziś region Azji i Pacyfiku znacząco wyprzedza Europę jeśli chodzi o udział w światowym PKB oraz pod względem wydatków na wojsko. I choć rywalizacja pomiędzy Rosją a Zachodem jest istotną osią wydarzeń, to transpacyficzne starcie pomiędzy Chinami a Ameryką ma znaczenie epokowe.

Europa może być kluczową siłą w ramach tej rywalizacji, broniąc systemu międzynarodowego pod przewodnictwem USA. Systemu, na którym Europa tak bardzo skorzystała. Unia Europejska pozostaje drugą największą po USA gospodarką świata – to poważny zasób w intensywnej rywalizacji geopolitycznej. Kilku amerykańskich sojuszników, a szczególnie Francja i Wielka Brytania – wciąż są zdolne do projekcji sił na świecie, zaś relatywne bogata Europa mogłaby znacząco usprawnić swoje wojsko, jeśli tylko podjęłaby taką decyzję.

Reklama

Kraje europejskie mogą również wywierać znaczący wpływ dyplomatyczny, szczególnie poprzez UE i NATO. Być może co najważniejsze, Europa pozostaje spójną grupą demokracji na świecie, co ma znaczenie w obliczu wielkiej rywalizacji sił liberalnych i nieliberalnych.

Europa podejmowała już próby działania wobec Chin. Wielka Brytania i Francja wysłały swoje okręty wojenne w region Morza Południowochińskiego w odpowiedzi na chińską agresję. Niemieckie elity są wyraźnie zaniepokojone naruszeniami przez Chiny praw człowieka oraz próbą zdominowania przemysłów wysokich technologii. Z kolei gdy chiński prezydent Xi Jinping odwiedził Francję w tym roku, gospodarz spotkania prezydent Emmanuel Macron stwierdził, że czas europejskiej naiwności dobiegł końca.

Komisja Europejska, wykonawcze ramię Unii Europejskiej, zaczęła rozważać koncepcję, w myśl której Chiny „są gospodarczym konkurentem w obszarze technologii oraz systemowym rywalem jeśli chodzi o promowanie alternatywnych form rządzenia”. Propozycje, aby wzmocnić kontrolę i nadzór nad chińskimi inwestycjami oraz wzmocnić europejską telekomunikację, przemysł oraz innowacje w obliczu wpływów Państwa Środka zyskują coraz większe poparcie.

Podobnie Jens Stoltenberg, sekretarz generalny NATO, ostrzegł, że „Chiny są coraz bliżej nas” i wezwał do zwiększenia europejskiej współpracy z sojusznikami USA w regionie Azji i Pacyfiku.

Problemy z jednością Europy

Patrząc w przyszłość, można sobie wyobrazić, że Europa, USA oraz demokracje Azji i Pacyfiku współpracują w zakresie ujawniania i zwalczania chińskich operacji politycznych, a może nawet w zakresie koordynacji działań wobec zagrożeń militarnych w wielu regionach jednocześnie. Niemniej wpływ europejskich działań na Chiny będzie zależał od tego, jak dużą jedność uda się Europie osiągnąć, a pod tym względem widać już oznaki problemów.

Nawet jeśli niektóre z europejskich potęg – Niemcy, Francja i Wielka Brytania – stały się bardziej sceptyczne wobec polityk Pekinu, to wciąż wiele biedniejszych i mniejszych krajów, szczególnie z południa i wschodu, widzi w Chinach źródło potrzebnego handlu i kapitału. Na przykład w 2017 roku więcej Greków uznało, że to Chiny (53 proc.), a nie USA (36 proc.) są drugim najważniejszym po UE partnerem kraju. Z kolei wzrost popularności postaw nieliberalnych w takich krajach, jak Węgry i Polska, doprowadził do wyłomów w demokratycznej jedności Kontynentu. Nie mówiąc już o tym, że Unia Europejska niedługo straci jednego z najważniejszych członków – Wielką Brytanię.

Europa ma potencjał, aby być efektywnym i strategicznym graczem, ale może jej zabraknąć spójności.

To dobre wiadomości dla Chin. W końcu spójna, dobrze prosperująca i demokratyczna Europa nie przejdzie na stronę Państwa Środka rywalizującego z USA, ponieważ stanie temu na przeszkodzie fundamentalny konflikt wartości liberalnych z chińskim autorytaryzmem.

Europa, która dobrze prosperowała w świecie amerykańskim, nie czułaby się szczególnie komfortowo w systemie zdominowanym przez nastawione merkantylnie Chiny, wymagające dużej uległości od słabszych państw.

Chiny zatem liczą na podzieloną i zależną Europę. Taką, którą jest niezdolna lub nie chce jednoznacznie opowiedzieć się po stronie Waszyngtonu ze względu na targające nią wewnętrzne podziały, słabnące zaangażowanie w wartości liberalne oraz zależność od chińskiej wielkości. Chiny nie mogą zdobyć Europy, ale mogą ją zneutralizować poprzez podział i kooptację kilku jej części.

To jest właśnie to, co robi dziś Pekin. Działając przy pomocy siłowej polityki gospodarczej, tak jak miało to miejsce w Azji, Chiny kusiły Europę handlem i inwestycjami, aby zniechęcić europejskie kraje do krytykowania politycznych nadużyć Państwa Środka w kraju i za granicą. Chiny urabiają mniejsze, biedniejsze i często mniej liberalne państwa UE, aby poważyć europejską jedność i w ten sposób zwiększyć swój lewar wobec poszczególnych członków UE. Pekin w tym roku wykonał uderzenie, nakłaniając Włochy do przyłączenia się do Inicjatywy Pasa i Szlaku. Za wpływami gospodarczymi pójdą wpływy polityczne i dyplomatyczne.

Ambiwalentne stanowisko Waszyngtonu wobec UE

Można pomyśleć, że Waszyngton zareaguje na tę sytuację wzmacnianiem demokratycznej, zjednoczonej Europy. Niestety, tak się nie do końca dzieje. Administracja Donalda Trumpa prowadzi wobec Europy niekonsekwentną politykę – z jednej strony wzywając Stary Kontynent do twardego stanowiska wobec Chin, a z drugiej prezentując twarde stanowisko wobec samej Europy.

Prezydent Trump oraz jego doradcy w otwarty sposób wsparli brexit (nawet ten bezumowny), co osłabi całą Unię Europejską i sprawi, że struktura ta straci proamerykańskiego członka. Tymczasem Donald Trump i tacy dyplomaci, jak Richard Grenell, amerykański ambasador w Niemczech, wspierali nieliberalne siły populistyczne w Europie.

Administracja Trumpa zacieśniła więzi dyplomatyczne i wojskowe z Polską, co ma sens z punktu widzenia powstrzymywania wpływów Rosji, ale już ma mniej sensu jeśli chodzi o zapobieganie erozji wartości demokratycznych. Trump również gościł w Białym Domu zdecydowanie nieliberalnego przywódcę Viktora Orbana. Prezydent Trump mówił o Unii Europejskiej jako o wrogu („gorszym niż Chiny”) oraz wykorzystał cła jako pałkę wobec europejskich gospodarek.

Trzeba też oddać sprawiedliwość Trumpowi i przyznać, że jego administracja próbowała zmobilizować Europę przeciw chińskim zakusom geopolitycznym. Waszyngton wywarł presję na europejskich partnerów, aby ci nie współpracowali z chińskimi firmami w zakresie rozwoju sieci 5G oraz wezwał NATO do odgrywania większej roli jeśli chodzi o wzrost potęgi Pekinu.

Po tym, jak początkowo administracja Trumpa opierała się argumentom Brukseli, teraz Waszyngton chce wpisać UE oraz Japonię do wspólnego frontu występującego przeciw nieuczciwym praktykom handlowym Pekinu. Jednak wciąż wiele europejskich krajów obawia się zbyt bliskiego sojuszu z Trumpem przeciw Chinom, ponieważ ostatecznie prezydent USA może wynegocjować z Chinami osobną umowę handlową. Co równie ważne, jakakolwiek współpraca USA i Europy przeciw Chinom dzieje się w szerszym kontekście, w którym USA często działały przecie silnej i zjednoczonej Europie.

Donald Trump ma swoje powody dla takiego podejścia. Amerykański prezydent wierzy, że USA mogą wypracować lepszą umowę handlową z Wielką Brytanią po brexicie. Trump zdaje się także myśleć, że Ameryka może zwiększyć swój wpływ na poszczególne państwa Unii, osłabiając jednocześnie całą UE. Prezydent USA z pewnością sympatyzuje z tymi europejskimi politykami, którzy sprzeciwiają się integracji i globalizmowi w taki sam sposób, jak on. Oczywiście taka strategia może pomóc Waszyngtonowi w niektórych negocjacjach z europejskimi sojusznikami. Niestety już nie pomoże w grze o większą stawkę z Pekinem.

>>> Czytaj też: Filipiny to lekcja dla Polski? Zobacz, co się dzieje z państwami na granicy stref wpływów w czasie załamania ładu [OPINIA]