W latach 1980–2019 średnia roczna stopa wzrostu PKB w Chinach wynosiła ponad 8 proc. – więcej niż w którejkolwiek z gospodarek zachodnich. Szczególnie silny impuls rozwojowy dało Chinom przystąpienie w 2001 r. do Światowej Organizacji Handlu (WTO), dzięki któremu stały się one „fabryką świata”. Lobbowały za tym Stany Zjednoczone za prezydentury Billa Clintona – nie tylko dlatego, że ich przemysł zyskałby dostęp do taniej siły roboczej, ale także w nadziei, że otwarcie gospodarcze będzie wstępem do demokratyzacji życia politycznego. To oczekiwanie okazało się jednak płonne, a Zachód, paradoksalnie, zafundował sobie problem na własne życzenie.

Ostatnie dekady niepohamowanego wzrostu gospodarczego skłaniały do refleksji, czy autokracja może przewyższyć liberalne gospodarki rynkowe pod względem innowacji i rozwoju. Kiedy dziesięć lat temu Xi Jinping doszedł do władzy, Chiny akurat wyprzedziły Japonię, stając się drugą co do wielkości gospodarką świata. Były podziwiane za skuteczne planowanie rozwoju i stworzenie efektywnej alternatywy dla neoliberalnego konsensusu waszyngtońskiego. Mimo świadomości, że nie był to modelowy, lecz zetatyzowany kapitalizm, dominował pogląd, że nic nie zatrzyma trajektorii wzrostu, który wkrótce zdetronizuje USA jako pierwszą gospodarkę świata.

„Dyplomacja handlowa” (Pekin może nakazać przedsiębiorstwom państwowym inwestowanie tam, gdzie tego zażąda) dała Chinom przewagę w niektórych rejonach Ameryki Łacińskiej i Afryki. Mimo zarzutów o kradzież własności intelektualnej Chiny dokonywały śmiałych inwestycji technologicznych, zgłaszały patenty w wielu dziedzinach, tworzyły innowacyjne firmy, takie jak Alibaba, Tencent, Baidu i Huawei. Były na dobrej drodze do supremacji w zakresie sztucznej inteligencji dzięki dostępowi do niewyobrażalnej ilości danych, pochodzących od liczącej ponad 1,4 mld populacji, i możliwości korzystania z nich bez skrupułów natury etycznej.

Tymczasem Xi Jinping dokonał odwrotu od liberalizmu w polityce ekonomicznej i trzyma żelazną ręką już nie tylko partię i społeczeństwo, ale także gospodarkę. W swoim przemówieniu inauguracyjnym na kongresie Komunistycznej partii Chin (KPCh) – w październiku 2022 r. – wielokrotnie powtarzał słowa „wspólny dobrobyt” i „bezpieczeństwo”. Taka narracja oznacza przyjęcie strategii, która narzuca redystrybucję bogactwa oraz wszechobecną kontrolę autorytarnego państwa w każdej dziedzinie życia – w imię „wspólnego dobrobytu” i „bezpieczeństwa”.

Reklama

Chiński przywódca wykorzystał kongres KPCh, aby zapewnić sobie trzecią kadencję i obsadził Biuro Polityczne lojalnymi zwolennikami. Jest więcej niż pewne, że w najbliższych latach ideologia nacjonalistyczna będzie warunkowała wszystkie decyzje gospodarcze – tak samo jak od lat wpływa na inne aspekty życia. Ta maoistyczna konsolidacja władzy ma miejsce w kontekście trzech brzemiennych w skutki okoliczności: spowolnienia gospodarczego w związku z polityką „zero COVID”, osłabienia potencjału innowacyjnego w wyniku agresywnego rozprawienia się z sektorem prywatnym oraz rosnącego niezadowolenia w społeczeństwie.

Czasy, w których Chiny po wielokroć wyprzedzały resztę świata, minęły. Popyt wewnętrzny się załamał, stopa bezrobocia wśród młodych oscyluje wokół 18 proc., a jedynymi czynnikami podtrzymującymi gospodarkę są zadłużanie się i eksport. Oficjalna rządowa projekcja wzrostu PKB na poziomie 3,9 proc. znacznie odbiega od pierwotnie założonego celu 5,5 proc. Międzynarodowy Fundusz Walutowy również obniżył swoją prognozę wzrostu Chin do 3,2 proc. w tym roku, co oznacza gwałtowne spowolnienie – z 8,1 proc. w 2021 r. Byłby to drugi najniższy wskaźnik wzrostu w tym kraju od 46 lat, lepszy tylko niż w 2020 r., kiedy wybuchła pandemia. Dla juana, który gwałtownie stracił w stosunku do dolara, także będzie to najgorszy rok od dziesięcioleci. Słaba waluta odstrasza inwestorów, podsycając niepewność na rynkach finansowych.

Czasy, w których Chiny po wielokroć wyprzedzały resztę świata, minęły, a jedynymi czynnikami podtrzymującymi gospodarkę są zadłużanie się i eksport.

Wobec szeroko zakrojonych represji regulacyjnych, m.in. wobec koncernów Alibaba i Tencent, chińskie firmy koncentrują się raczej na tym, jak spełnić oczekiwania władzy i mieć święty spokój, niż na rozwoju biznesu. To uderza w ich zdolność do generowania innowacji i zysków. W poprzednim kwartale Alibaba i Tencent odnotowały gigantyczne, sięgające 50 proc. spadki przychodów. W ciągu ostatnich dwóch lat z wartości rynkowej Alibaby i Tencenta – perełek chińskiego przemysłu technologicznego – wyparował ponad 1 bln dolarów.

Polityka „zero COVID” od miesięcy blokuje życie gospodarcze Chin w poszczególnych regionach. Panuje opinia, że dopóki trwa lockdown, nie ma sensu pompować pieniędzy w gospodarkę, bo popyt jest sparaliżowany zarówno po stronie firm, jak i ludzi. Inwestorzy mieli nadzieję, że podczas partyjnego kongresu Xi Jinping przedstawi plan stopniowego wygaszania polityki „zero COVID”, ale tego nie zrobił. Tymczasem śmiertelny pożar mieszkania w Urumczi na zachodzie kraju stał się przyczyną bezprecedensowej fali masowych protestów przeciwko partii komunistycznej i samemu Jinpingowi.

Jawną oznaką trudności gospodarczych Chin jest zapaść na krajowym rynku nieruchomości. Agencja Moody’s szacuje, że między 70 a 80 proc. kapitału gospodarstw domowych tkwi w nieruchomościach, a sam sektor stanowi nawet jedną trzecią chińskiego PKB. W czasach kryzysowych władze zawsze bazowały na nieruchomościach, aby stymulować wzrost niezależnie od popytu. Teraz szacuje się, że około 20 proc. mieszkań stoi pustych, a deweloperzy toną w długach. Zaprzestanie budowy oznaczałoby jednak katastrofę gospodarczą. Z danych Autonomous Research wynika, że od początku tego roku zbankrutowało ponad 40 deweloperów. Nawet jeśli rząd opanuje sytuację na rynku nieruchomości, to zadłużenie będzie dławić wzrost gospodarczy w nadchodzących latach.

Do pewnego momentu samo otwarcie chińskiego rynku wystarczało zachodnim firmom i rządom, by przymykać oko na korupcję, biurokrację, a przede wszystkim kradzież własności intelektualnej. Pod rządami twardej ręki Xi Jinpinga atrakcyjność chińskiej gospodarki zmalała. Inwestorzy nie rozumieją, co tak naprawdę dzieje się w Chinach. Przecierają oczy ze zdumienia, że „fabryka świata” okazała się nieprzewidywalnym, autorytarnym reżimem. Obawiają się fali nacjonalizacji i zadają sobie pytanie, czy warto podejmować dodatkowe ryzyko w sytuacji, gdy zainwestowane środki nie będą już generować takich zwrotów jak dawniej.

W 2021 r. Xi Jinping zszokował światowe rynki, zaostrzając regulacje, które uderzyły w prężnie rozwijający się sektor technologiczny. Pobudził także czujność rodzimych miliarderów, dając im do zrozumienia, że nie mogą spać spokojnie. Niebezpiecznie przypomina to casus rosyjski: krótko po dojściu do władzy Władimir Putin brutalnie podporządkował sobie „wyhodowanych” przez Borysa Jelcyna oligarchów. Agresywna ingerencja w gospodarkę odstrasza potencjalnych inwestorów, a dotychczasowych skłania do wycofywania gotówki lub przenoszenia produkcji do innych krajów. Nie bez znaczenia dla świata demokratycznego jest też milczące poparcie Chin dla Rosji w jej wojnie przeciwko Ukrainie.

Szybki rozwój Chin w ostatnich dwóch dekadach opierał się na ogromnych inwestycjach infrastrukturalnych, transferach technologii z Zachodu oraz produkcji na eksport. Z tym że wzrost napędzany długiem i eksportem ma swoje granice. Chiny powoli dochodzą do ściany; niektórzy twierdzą, że już wpadły w pułapkę średniego rozwoju. Dalszy wzrost będzie wymagał zmniejszenia zależności od popytu zewnętrznego i zwiększenia konsumpcji krajowej wzorem zamożnych i wysoko uprzemysłowionych państw azjatyckich, takich jak Japonia, Tajwan czy Korea Południowa. Tymczasem dzieje się dokładnie odwrotnie. Prezydent Jinping, zamiast wprowadzić więcej bodźców rynkowych, represjonuje społeczeństwo, nasila cenzurę i poddaje prywatną przedsiębiorczość w newralgicznym sektorze technologicznym ścisłej kontroli aparatu państwa. Szybko rozwijająca się klasa średnia będzie coraz śmielej sabotowała jego władzę i monopol ideologiczny nakreślony przez KPCh.

Chiny powoli dochodzą do ściany; niektórzy twierdzą, że już wpadły w pułapkę średniego rozwoju.

Wydawało się, że Chiny dążą do tego, aby zawojować świat przy pomocy swojej soft power. Jeszcze kilka lat temu w strategicznych dokumentach publikowanych przez rząd można było przeczytać, że żyjemy w „okresie pokoju i możliwości”. Teraz retoryka uległa zmianie. Chiny same się izolują i uzależniają od projekcji twardej siły na arenie światowej. W miarę jak gospodarka będzie słabła, Pekin będzie bardziej skłonny do sięgania po argument siły. Militaryzacja, układanie się z Rosją i Iranem, wreszcie nieskrywana chęć aneksji Tajwanu to zagrożenia dla stabilności geopolitycznej. Zachód, pod przywództwem USA, będzie musiał wdrożyć skuteczną doktrynę odstraszania, jak kiedyś zrobił to wobec Związku Radzieckiego.

Okres cudownego wzrostu Chin zdaje się dobiegać końca, w dużej mierze z winy Xi Jinpinga. Jeśli nie uda mu się przywrócić gospodarki na właściwe tory, Chiny staną w obliczu spowolnienia innowacji i produktywności, a także rosnącego niezadowolenia klasy średniej, żądającej reform w sferze swobód obywatelskich. Jeśli dodać do tego starzejącą się populację i niedostatki systemu zabezpieczenia socjalnego – szykuje się długotrwały kryzys.

Grażyna Śleszyńska