"Gdyby podejrzenia się potwierdziły – lub po prostu stały się bardziej uzasadnione – że Rosja stoi za eksplozjami, które spowodowały w poniedziałek trzy wycieki z dwóch gazociągów Nord Stream pod Morzem Bałtyckim, konsekwencje dla bezpieczeństwa kontynentu byłyby dalekosiężne. Możliwość, że podmorska infrastruktura energetyczna i komunikacyjna UE stała się teraz celem Rosji, zmusiłaby europejskie siły zbrojne do przygotowania się na w dużej mierze nieoczekiwany nowy front w wojnie na Ukrainie, który mógłby doprowadzić do bezpośredniego starcia z rosyjską marynarką wojenną" - prognozuje Politico.

Przypomina też, że Wielka Brytania od dawna wyraża obawy, że rosyjskie okręty podwodne na Atlantyku i innych wodach północnych mogą próbować zniszczyć podmorskie kable, które są kluczowe dla działania internetu.

"Eksplozje, które miały miejsce w tym tygodniu, sprawiają, że obawy te wydają się być mniej fantastyczne i ożywiają wspomnienia kulminacji zimnej wojny, kiedy floty NATO i sowieckie – a zwłaszcza ich okręty podwodne – rozgrywały na Bałtyku gry w kotka i myszkę o wysoką stawkę" - podkreśla portal.

Dlaczego Rosjanie mieliby jednak atakować własne rurociągi, które do niedawna pompowały do Europy gaz i były źródłem wysokich zarobków? "Biorąc pod uwagę fakt, że Nord Stream 2 nie jest jeszcze podłączony do sieci, a Nord Stream 1 został faktycznie wyłączony przez Rosję na początku września, rzeczywiste konsekwencje tych incydentów dla dostaw gazu dla Europy – oraz koszty finansowe dla Gazpromu i Rosji – są praktycznie zerowe. Akty sabotażu pasują również do zakamuflowanych aktów agresji Kremla, mających na celu zastraszenie i zwiększenie poczucia niepewności, takich jak próba otrucia Siergieja Skripala w Salisbury w Wielkiej Brytanii w 2018 roku, wybuch czeskiego magazynu broni w 2014 roku oraz seria wybuchów w magazynach broni w Bułgarii" - konkluduje Politico.

Reklama

Z Brukseli Artur Ciechanowicz