Rifkind w rozmowie z PAP podkreślił, że zachodni sojusznicy Ukrainy nie powinni patrzeć na sprawę dalszego wsparcia dla Ukrainy tylko poprzez pryzmat sukcesu, bądź braku sukcesu spodziewanej ukraińskiej kontrofensywy, bo nie tylko ona przesądzi o wyniku wojny. "Ale dzięki niej stanie się jasne, czy Rosjanie nadal tracą terytorium, czy też proces ten dobiegł końca. Myślę, że wszystkie dowody, jakie mamy w tej chwili, wskazują na to, że Ukraińcy będą dalej wyzwalać swoje terytorium. Ale wojna nie zależy tylko od tego, co dzieje się z ofensywą i kontrofensywą. W Moskwie musi narastać poczucie, nawet jeśli nie czuje tego jeszcze sam Putin, że w ten czy inny sposób musi się ona skończyć, bo niepowodzenia Rosji codziennie niszczą jej reputację" - powiedział.

Zachować proporcje

Jego zdaniem, Zachód zachowuje dotychczas właściwą równowagę w kwestii pomocy Ukrainie. "Jesteśmy bardzo chętni i dostarczamy Ukraińcom ogromne ilości sprzętu wojskowego, aby pomóc im w obronie ich kraju. Ale nie proponujemy wysłania amerykańskich, brytyjskich czy polskich oddziałów, aby faktycznie walczyły w tej wojnie. Ponieważ zawsze trzeba mieć na uwadze fakt, że wojna może eskalować i wykroczyć poza bezpośrednich uczestników i może stać się wojną światową. A tego nikt nie chce, łącznie z prezydentem Zełenskim i wszystkimi zaangażowanymi. Myślę więc, że równowaga jest właściwa: zapewniamy Ukraińcom sprzęt do obrony, ale nie rozważamy wysłania wojsk na miejsce wojny" - ocenił.

Reklama

Wszystko w swoim czasie

Zapytany, czy właściwe jest udzielanie Ukrainie pomocy etapami, tak jak to ma miejsce obecnie, czy też może lepiej byłoby przekazać wszystko, co możliwe od razu, tak by mogło to szybko przeważyć szalę zwycięstwa, Rifkind zwrócił uwagę, że trzeba brać pod uwagę, czy ukraińskie wojska w danym momencie mogą zrobić najlepszy użytek z konkretnego sprzętu.

"Kiedy zaczęła się ta wojna, trzeba było nie tylko spojrzeć na to, o co prosi Ukraina. Trzeba też ocenić, jakie korzyści by z tego odnieśli. Czy będą w stanie korzystać z tego sprzętu? Czy zostaną przeszkoleni wystarczająco szybko, aby było to skuteczne? Czy miałoby to wpływ na ich zdolność do odpierania Rosjan? W pierwszych tygodniach nie było na to twardych dowodów. Trzeba było również uwzględnić opinię publiczną w Ameryce, Wielkiej Brytanii, Francji czy Polsce, ponieważ są to ważne decyzje. Tak więc stopniowo wszyscy byliśmy pod wrażeniem zdolności Ukraińców do obrony swojego kraju, nawet na tych wczesnych etapach" - mówił Rifkind.

Nie wychodzić przed szereg

"I tak za każdym razem, gdy pojawia się pytanie o czołgi, samoloty. Nie można po prostu powiedzieć +Tak. Czego chcecie? Gdzie mam podpisać?+ Trzeba brać pod uwagę, czy jeśli dostarczamy samoloty, możliwe będzie przeszkolenie ukraińskich pilotów w czasie wymaganym do korzystania z tego bardzo wyrafinowanego sprzętu, którego nigdy wcześniej nie używali? Nie jestem zaskoczony, że te rzeczy wydarzyły się stopniowo, bo w realnym świecie tak się robi" - wyjaśnił.

Zastrzegł, że nie będzie oceniał, czy nadszedł już moment na przekazanie Ukrainie myśliwców, o co władze w Kijowie od dawna apelują, ale powiedział: "W kwestii myśliwców co do zasady nie mam obiekcji. Myślę, że jest to bardziej kwestia techniczna. Czy mogą być skutecznie wykorzystywane przez ukraińskich pilotów? Czy w ciągu najbliższych kilku tygodni mogą zostać przeszkoleni w skuteczny sposób? Jeśli odpowiedź na te pytania jest twierdząca, to jest to dobry argument do rozważenia przekazania ich".

Putin w opałach

Zapytany, czy nie obawia się, że im dłużej wojna będzie trwała, tym trudniej będzie utrzymać poparcie opinii publicznej dla wspierania Ukrainy, Rifkind odparł, że im dłużej wojna będzie trwała, tym będzie ona większym problemem dla Władimira Putina.

"Próbował uniknąć poboru do wojska. Potem musiał ustąpić i zgodzić na pobór, ponieważ desperacko potrzebowali więcej żołnierzy. Te dodatkowe 400 tys. żołnierzy wydaje się, że nie robi większej różnicy. Putin wie, że nie można dalej nazywać tego specjalną operacją wojskową. Kiedy rekrutuje coraz więcej Rosjan, którzy nie chcą służyć, morale jest fatalne. Tak więc kwestia opinii publicznej jest ważna, ale jeszcze ważniejsze jest to, co się dzieje i co zmniejsza rosyjską zdolność do prowadzenia tej wojny w sposób satysfakcjonujący z ich punktu widzenia" - zwrócił uwagę.

Drażliwy temat: pieniądze

Odnosząc się to tego, że kryzys kosztów utrzymania może prowadzić do kwestionowania dalszej pomocy dla Ukrainy, Rifkind odparł, że takie argumenty zawsze będą się pojawiać w każdej demokracji i dziwne byłoby, gdyby ich nie było. "Gdyby nie było wojny, też byłyby pytania, dlaczego chcemy wydawać tak dużo na obronę, skoro moglibyśmy wydać te pieniądze na edukację, mieszkalnictwo lub coś innego? Ważne jest, aby pamiętać, że w Wielkiej Brytanii, Ameryce, Francji, Hiszpanii, Niemczech, Polsce opinia publiczna w zdecydowanej większości nadal uważa, że jest to słuszne i naszym obowiązkiem jest pomagać" - podkreślił.

Malcolm Rifkind był jednym z najbardziej wpływowych polityków Partii Konserwatywnej w latach 80. i 90. XX wieku. Był m.in. wiceministrem ds. Europy i ministrem ds. Szkocji w rządzie Margaret Thatcher, a następnie ministrem transportu, ministrem obrony (1992-95) oraz spraw zagranicznych (1995-97) w gabinecie Johna Majora. Przez 33 lata zasiadał w Izbie Gmin, z czynnej polityki wycofał się dopiero w 2015 r.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński