Parędziesiąt godzin po terrorystycznym zamachu w Krasnogorsku jest już niemal całkowicie jasne, że bezpośrednimi sprawcami byli ludzie z ISIS. Kreml natomiast (co nie jest zaskoczeniem) bardzo stara się „przyszyć” do tego Ukrainę. Oczywiście nie samą, to byłoby zbyt upokarzające dla imperium – w tle muszą być też Amerykanie „prowadzący wrogą grę wywiadowczą”, a być może jeszcze inni zachodni sojusznicy.

Częściowo pewnie nawet się to uda, bo potężna i nieźle koordynowana machina propagandowa zrobi swoje. Podatny grunt dla jej narracji zapewnia głęboka nienawiść do Ukraińców (w samej Rosji) oraz do Stanów Zjednoczonych (w krajach tzw. „globalnego Południa”). Niewykluczone więc, że rosyjski reżim zdoła przy okazji masakry ugrać co nieco, na przykład większą akceptację społeczną dla spodziewanej, masowej mobilizacji oraz większą gotowość do skokowej obniżki poziomu życia.

Front potrzebuje świeżego mięsa armatniego, stąd plany formowania nowych dywizji i brygad. Ale to oznacza drastyczne powiększenie i tak już dotkliwego deficytu rąk do pracy w gospodarce cywilnej, plus uderzenie w interesy również wielkomiejskiej klasy średniej. A pamiętajmy, ze równocześnie rozkręca się ukraińska akcja ataków na rosyjskie rafinerie, co powoduje spadek dochodów budżetowych związanych z eksportem przetworzonych paliw oraz gwałtowne zmniejszenie dostaw na rynek krajowy. Narracja o „nowej, Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej” – w miejsce zupełnie już nieefektywnych bajek o ograniczonej, „specjalnej operacji wojskowej” – bez wątpienia będzie tutaj użyteczna. Co więcej, odpowiednie propagandowe wykorzystanie zamachu w Krasnogorsku może stanowić dla reżimu alibi dla ewentualnej jakościowej eskalacji działań zbrojnych, na przykład do użycia w przyszłości (przynajmniej na ograniczoną skalę) którejś z broni masowego rażenia (niekoniecznie jądrowej). Wszak „wobec terrorystów wszystkie metody są dozwolone”, co Putin stwierdzał niejednokrotnie. Dla sporej części współczesnej, międzynarodowej publiki przedstawianie Ukraińców w roli terrorystów będzie zaś znacznie bardziej wiarygodne i działające na wyobraźnię, niż dotychczasowe ubieranie ich w kostiumy „nazistów”.

Reklama

Wtopa FSB

Ta oczywista użyteczność propagandowa zamachu sprawiła zresztą, że już w piątek wieczorem wielu poważnych komentatorów spekulowało, że to same służby specjalne Kremla stoją za masakrą. I bez zdziwienia, bo ów pomysł ma mocne uzasadnienie historyczne: wszak moskiewski reżim nie raz posługiwał się takim instrumentem. Nadal nie można zresztą wykluczyć, że coś tu jest na rzeczy: nawet jeśli FSB lub inna służba nie odegrały roli inicjatora, to mogły celowo przymknąć oko na przygotowania którejś z komórek islamskich radykałów i pozwolić im sfinalizować morderczy plan. Właśnie dlatego, że za cenę nawet paruset niewinnych ofiar cywilnych (w rosyjskiej kulturze polityczno-wojennej to żaden koszt) można było zdobyć znakomity oręż propagandowy. Jak niegdyś wobec Czeczenii, chociażby.

Tyle, że pomysł z inspirowaniem lub nawet tylko „przepuszczeniem przez furtkę” akurat islamistów – tu i teraz jest z punktu widzenia rosyjskiego interesu karkołomny. W pożądanym scenariuszu zamachowcy powinni być niebieskookimi blondynami z wytatuowanym tryzubem i swastyką, a w ostateczności czarnoskórymi Amerykanami.

Stosując mądrą zasadę „brzytwy Ockhama” – z dzisiejszej perspektywy za bardziej prawdopodobny należy więc uznać wariant zwyczajnej niekompetencji po stronie rosyjskiego aparatu bezpieczeństwa. Lata funkcjonowania w skrajnie skorumpowanym i nepotycznym systemie, plus wewnętrzne perturbacje związane z rozliczeniami i szukaniem winnych wywiadowczo-dywersyjnej kompromitacji w Ukrainie (przecież to nie tak miało być…), plus awaryjne przesunięcie znacznych sił i środków na operacyjny kierunek „zachodni” – to wszystko razem musiało osłabić efektywność pionu zajmującego się islamskimi radykałami. A z drugiej strony frustracja zamieszkującej Rosję społeczności islamskiej zapewne narasta, bo do starych rachunków krzywd dochodzą nowe, związane z ostentacyjnym wykrwawianiem na froncie w pierwszym rzędzie właśnie muzułmańskich mniejszości etnoreligijnych. To stwarza dogodny grunt dla międzynarodowych ruchów fundamentalistycznych: nawet jeśli większość zamieszkujących Rosję wyznawców Proroka kupuje antyzachodnią propagandę Putina i pozostaje lojalnymi wobec władzy, to coraz łatwiej znaleźć w tym tłumie jednostki, mające inne preferencje. I wsadzić im w dłonie bombę albo karabin. A motywacja jest, bo Rosja ostatnio bardzo daleko posunęła budowę bliskowschodnich sojuszy z takimi podmiotami jak choćby szyicki Iran, afgańscy talibowie czy syryjski reżim Assada – co w oczywisty sposób zagraża fundamentalnym interesom ISIS. I chyba przyszedł czas na praktyczne zastosowanie trzeciej zasady dynamiki: rosyjska akcja spowodowała reakcję tzw. „państwa islamskiego”.

Teraz są możliwe dwa scenariusze. Pierwszy, mniej prawdopodobny, jest taki: reżim otrząśnie się po niewątpliwym szoku, weźmie w garść, po czym przy pomocy krwawych represji spacyfikuje komórki ISIS na swoim terytorium oraz wymusi analogiczne działania na graniczących z Rosją państwach Azji. Drugi: że owszem, spróbuje to zrobić, ale mu się nie uda – i uzyska efekt odwrotny od zamierzonego (co notabene staje się ostatnio rosyjską specjalnością strategiczną).

Wróg naszego wroga

Będziemy więc świadkami naturalnego w zaistniałych warunkach nakręcania się spirali nieufności i wrogości pomiędzy etnicznymi Rosjanami a ich muzułmańskimi współobywatelami. Czy raczej szerzej: „cziornymi”, jak w Rosji pogardliwie nazywa się większość obcoplemieńców o nieco bardziej śniadej karnacji, bez względu na wyznanie. Tak, pokłady praktycznego rasizmu są w państwie rosyjskim ogromne, a systemowe represje policyjne jeszcze je wzmocnią. To zaś spowoduje szybki zwrot nawet wśród lojalnej dotychczas części populacji muzułmańskiej, zamieszkującej przecież nie tylko prowincjonalne południe, ale bardzo licznie również główne rosyjskie metropolie. Będą więc powtarzać się odwetowe akty przemocy, tak na skalę masową (jak w Krasogorsku), jak i dużo mniejszą (indywidualne, prowokowane zdalnie, ataki „samotnych wilków” – paradygmat znany z zachodniej Europy, względnie łatwy do powtórzenia w Rosji).

Efekt: wysoce prawdopodobna, postępująca destabilizacja wewnętrzna Federacji Rosyjskiej – aż po wzrost tendencji separatystycznych na jej obrzeżach. Do tego kłopoty w relacjach dyplomatycznych z niektórymi dotychczasowymi sojusznikami lub krajami neutralnymi, zainteresowanych losami mniejszości islamskich poza swymi granicami (Turcja, Arabia Saudyjska i nie tylko). I wreszcie – konieczność zwiększenia fizycznej ochrony wielu obiektów cywilnych, od sal koncertowych, poprzez galerie handlowe i stadiony aż po szkoły i przedszkola, bo ISIS nie ma skrupułów przy wyborze celów. To zaś oznacza znaczące zwiększenie liczby ludzi, którzy nie walczą na froncie ukraińskim, nie ochraniają zagrożonych rafinerii i rurociągów ani nie pracują w cywilnej gospodarce, logistykach czy usługach publicznych – lecz przechadzają się z karabinkiem i pałką lub wlepiają oczy w systemy monitoringu. Przy narastającym i tak deficycie „siły żywej”, element nie bez znaczenia.

Jest jeszcze jeden istotny element tej układanki: stanowisko i reakcje Zachodu. Przed zamachem w Krasnogorsku Amerykanie i Brytyjczycy zachowali się lojalnie, w oparciu o własne informacje wywiadowcze ostrzegając Rosjan przed możliwymi atakami. Putin najpierw publicznie wyśmiał te przestrogi, a teraz usiłuje nadal je dezawuować, by zamaskować własny, fatalny błąd. Rzecz jasna, zachodni politycy starali się zapobiec zamachowi, przynajmniej częściowo mając na uwadze bezpieczeństwo własnych obywateli, wciąż przebywających w rosyjskich miastach. Zapewne wyciągną wnioski z przebiegu zdarzeń – i zamiast kolejnej próby dzielenia się z Rosjanami newralgiczną wiedzą, coraz częściej będziemy mieć jawne i niejawne sygnały kierowane do firm i osób, że w obliczu wzrostu zagrożeń terrorystycznych Rosja nie jest bezpiecznym krajem do życia i robienia biznesu. A to może wymieść z tego rynku ostatnie zachodnie podmioty, jeszcze kolaborujące z reżimem Putina. Ba – nie tylko zachodnie, chiński czy indyjski personel też nie poczuje się komfortowo, gdy w pobliżu jego biurowców czy osiedli wybuchną bomby…

Wspomniany wcześniej świat wielobiegunowy w wersji rosyjskiej miał wyglądać tak, że słabnie jeden biegun (ten zachodni), a pozostałe solidarnie grają przeciw niemu. Niespodzianka dla Putina polega na tym, że inne bieguny – pomimo naturalnej wrogości wobec USA i poszczególnych sojuszników Waszyngtonu – mają własne interesy, rozbieżne z rosyjskimi, i nie wahają się ich realizować, również przy użyciu przemocy. W rusnecie już można znaleźć komentarze o „nożu w plecy”. Cóż, cieszą oko zachodniego czytelnika, nie da się ukryć. Ale musimy pamiętać, że ta radość ma swoje granice – bo „wróg naszego wroga” nie staje się jednak automatycznie naszym przyjacielem.