Zapowiadane przez Donalda Trumpa zakończenie wojny na Ukrainie w 24 godziny przeszło już do historii, a teraz zza oceanu zaczynają nawet docierać pod adresem Moskwy coraz to groźniejsze pomruki. Nowy prezydent wprost mówi, że jeśli Putin nie zgodzi się na pokój, to pojawić mogą się kolejne sankcje oraz cła.
Podejrzane zachowanie Rosjan. Chcą nas wyprowadzić w pole
I nie wiadomo, czy Donald Trump wierzy, że tego typu pogróżki zrobią na Putinie jakiekolwiek wrażenie, ale jeszcze tego samego dnia, gdy wypowiadał swe słowa, mógł usłyszeć odpowiedź i to z ust samego Władimira Putina. Ten zaś, przemawiając 22 stycznia podczas spotkania poświęconego gospodarce, pochwalił się, że rok 2024 był dla Rosji pod względem ekonomii „silnym rokiem”. Mówił, iż udało się opanować deficyt budżetowy do zaledwie 1,7 proc., a zyski Rosji nie wynikające ze sprzedaży ropy i gazu wzrosnąć miały aż o 26 proc. do rekordowej kwoty 257 mld dolarów. I oczywiście, zdaniem władcy Kremla, ma być tylko lepiej.
W tym samym czasie, gdy rosyjski przywódca chwali się sukcesami, zachodni eksperci z Instytutu Studiów nad Wojną przyjrzeli się rosyjskim danym ekonomicznym. A choć część z nich jest utajniona, to i tak z tych, które są dostępne, widać, że słowa Putina i innych rosyjskich oficjeli to nic innego, jak kolejna odsłona doskonale zaplanowanej gry propagandowej.
„Wysiłki Kremla mające na celu zademonstrowanie siły gospodarczej to w dużej mierze operacja informacyjna, której celem jest uspokojenie krajowej publiczności i zademonstrowanie rosyjskiej potęgi za granicą, przy jednoczesnym maskowaniu rzeczywistych wyzwań stojących przed rosyjską gospodarką, które zaostrzają się w wyniku wojny Rosji z Ukrainą” – ostrzega amerykański ISW.
Ceny wystrzeliły w górę. Jest nowy król drożyzny
Taka propagandowa operacja ma na celu przekonanie zachodnich społeczeństw i przywódców, że dalsze represje wobec Rosji nie mają sensu, gdyż ta ma się doskonale. Nie zaszkodzą jej też żadne kolejne sankcje, a jeśli Zachód się na nie zdecyduje, to sam pogrąży się w biedzie, dlatego najlepiej – jak twierdzą w Moskwie – od razu się poddać i zapomnieć o Ukrainie oraz rosyjskich żądaniach względem Polski i Europy Środkowej.
A tymczasem nieco światła na realną sytuację gospodarczą Rosji rzucają najnowsze dane o inflacji, jaka dotknęła w ostatnim roku Rosjan, do których dotarł portal Medusa. Mając jeszcze w pamięci to, co działo się niedawno w polskich sklepach, jasno można poczuć, że i na wschodzie klienci nie pieją z radości. Jak bowiem podaje Federalna Służba Statystyczna Rosji, w okresie od grudnia 2023 do grudnia 2024 roku najbardziej zdrożały produkty żywnościowe, bez których ciężko wyobrazić sobie codzienne życie.
Królem podwyżek się ziemniaki, których cena poszybowała w górę o 92 proc, a na kolejnym miejscu jest cebula (48 proc.) i kapusta (45 proc.). Rosjanie muszą zapłacić też 36 proc. więcej za masło. Pocieszający dla nich jest z pewnością fakt, że cena rosyjskiego dobra narodowego, czyli czerwonego kawioru, wzrosła w ciągu roku zaledwie o 37 proc.
„Kreml przyjął niedawno politykę mającą na celu zwiększenie wydatków na obronność, podczas gdy rosyjskie społeczeństwo stoi w obliczu niedoborów siły roboczej, szerszych wyzwań demograficznych, malejących oszczędności i rosnącego uzależnienia od pomocy ponieważ rosyjska gospodarka stoi w obliczu rosnących stóp procentowych, zawyżonych płac i pogorszenia sytuacji mocy produkcyjnych” – przewiduje ISW.