"Do tej pory był to jedynie przerażający scenariusz: prezydent Rosji Władimir Putin zakręcający kurek z gazem w Niemczech i pogrążający gospodarkę w recesji. Jednak od zeszłego tygodnia strach stał się trochę rzeczywistością. Głównym gazociągiem przesyłowym Nord Stream 1 dociera tylko 40 procent zwykłej ilości gazu" - pisze portal.
W związku z tym "rząd niemiecki rozważa wysoce niekonwencjonalne sposoby pozyskania zastępczych źródeł gazu ziemnego". Kupuje gaz skroplony, "gdzie tylko może go dostać, a w budżecie przeznaczył na ten cel łącznie 15 mld euro. Problem polega na tym, że schłodzony gaz musi w jakiś sposób przedostać się do sieci. Dwa planowane terminale gazu skroplonego w Wilhelmshaven i Brunsbuettel nie zostaną ukończone tak szybko" - czytamy w artykule.
Pewnego dnia "mają tam zacumować cztery specjalne statki, które będą przerabiać skroplony gaz ziemny z USA lub Bliskiego Wschodu i wprowadzać go do rurociągów. Jednak na dłuższą metę to nie wystarczy" - zauważa "Spiegel". Potrzeba więcej terminali, "zwłaszcza jednego na Morzu Bałtyckim, aby lepiej zaopatrywać wschodnie, a szczególnie południowe Niemcy, w tym Bawarię. Do tej pory regiony te były bezpośrednio podłączone do rurociągów z imperium Putina".
Według informacji "Spiegla", ministerstwo gospodarki Niemiec "rozważa delikatny plan". Chodzi o położony na dnie morza gazociąg Nord Stream 2 - projekt, którego proces zatwierdzania został wstrzymany po inwazji Putina na Ukrainę. Rurociąg biegnie przez Bałtyk na długości ponad 1000 kilometrów. "Rząd niemiecki bada obecnie możliwość wywłaszczenia tej części systemu rur, która leży na terytorium Niemiec, i odcięcia jej od reszty rurociągu. Rury prowadzące z lądu do morza można by następnie podłączyć do mobilnego terminalu LNG" - pisze portal.
Zaletą tego rozwiązania jest fakt, że "na końcu rurociągu znajduje się gotowa sieć dystrybucyjna ze sprężarkami i rurociągami, którymi gaz mógłby być transportowany bezpośrednio do południowych Niemiec. To niemal idealna infrastruktura - uważa ministerstwo gospodarki".
Plan ten wiąże się jednak także z ryzykiem. Z technicznego punktu widzenia rurociąg mógłby zostać podniesiony i przecięty. Może to jednak doprowadzić do poważnych problemów środowiskowych - obawiają się eksperci.
"Skomplikowane są również obecne prawa własności. Spółka Nord Stream 2 jest niewypłacalna, a spółka holdingowa z siedzibą w Zug jest zarządzana przez administratora ze Szwajcarii" - zauważa "Spiegel". "Niejasna jest zatem kwestia własności rurociągu" - dodaje.
Największą obawą Niemców jest jednak to, że "Władimir Putin i jego państwowy koncern Gazprom zareagują na takie wywłaszczenie odwetem. Na przykład poprzez wywłaszczanie niemieckich firm w Rosji. W Gazpromie wielu menedżerów nadal ma nadzieję na reaktywację rurociągu za dwa lub trzy lata, po zakończeniu wojny i normalizacji stosunków. Rura, w której znajduje się już kilka milionów metrów sześciennych gazu, jest obecnie nadal konserwowana, aby można było z niej korzystać (...)" - pisze portal.
Z Berlina Berenika Lemańczyk