W swoim artykule Markey zauważa, że podejście kolejnych administracji USA do Indii opiera się w dużej mierze na idealizmie związanym z tradycyjnym postrzeganiem ich jako "największej demokracji świata". Jednocześnie jednak, Indie rządzone przez premiera Narendrę Modiego są coraz bardziej autorytarne, a konflikty z mniejszościami religijnymi, w tym represje wobec muzułmanów popierane przez wielu prominentnych polityków, powodują, że kraj ten niekoniecznie jest wzorem poszanowania praw człowieka i innych wartości, jakie dla USA stanowią wyznaczniki demokracji.

"Największa demokracja świata"

"+Największa demokracja świata+ doświadcza wzrostu przemocy wymierzonej w mniejszość muzułmańską (...). Ogranicza swobodę prasy i ucisza opozycję. Administracja (prezydenta USA Joe) Bidena, obsadza się w roli głośnego obrońcy ideałów demokratycznych, stąpając tym samym po niepewnym gruncie za każdym razem, gdy określa partnerstwo USA z Indiami jako oparte na wspólnych wartościach" - uważa Markey.

Reklama

Indie znajdują się jednocześnie "pomiędzy ważnymi szlakami morskimi" i dzielą z Chinami "długą granicę lądową", co powoduje, że trudno byłoby je ignorować z powodów politycznych i gospodarczych - twierdzi amerykański badacz. Zaznacza, że kolejnym problemem dla USA są "niejednoznaczne" relacje Indii z Rosją. Delhi nie potępiło rosyjskiej inwazji na Ukrainę i odmawia nałożenia na Moskwę sankcji gospodarczych. Historycznie w czasie zimnej wojny Delhi również odmówiło przymierza z Waszyngtonem, stawiając na cieplejsze stosunki z Moskwą. Równocześnie, w ocenie Markeya, Indie mogą być "bardziej niż kiedykolwiek" otwarte na możliwość zakupu broni z Zachodu, zamiast z Rosji, ze względu na niepewną jakość rosyjskiego sprzętu.

Wspólne interesy

W dodatku, nawet jeśli wspólnota wartości między oboma krajami jest coraz słabsza, wspólne interesy stały się jedynie silniejsze - twierdzi autor. Jego zdaniem, Indie i USA mają jasno określonego, wspólnego wroga w postaci Chin i dobrze zdają sobie sprawę z tego, że mogą sobie nawzajem pomóc w wygraniu rywalizacji z Pekinem.

Markey wylicza, że podczas głosowań w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ w latach 2014-2019 postawa Indii pokrywała się z głosem USA tylko w 20 proc. przypadków. W dodatku Delhi utrzymywało kontakty i sprzedawało broń juncie wojskowej, która obaliła demokratyczny rząd w Birmie w 2021 r. i odgrywa aktywną rolę w międzynarodowych grupach krytycznych wobec USA i Zachodu, takich jak BRICS, do którego należy także Brazylia, Rosja, Chiny i RPA. "I dalej stoi u boku Moskwy" - pisze amerykański badacz. - "Krótko przed inwazją Rosji na Ukrainę w lutym 2022 r. Indie postanowiły zakupić rosyjskie systemy obrony powietrznej S-400, pomimo groźby sankcji ze strony USA. Od początku inwazji, Indie wstrzymały się od głosu przy każdym ważnym głosowaniu w ONZ".

W ocenie Markeya, zwrot Indii w stronę autokracji sprawia, że Delhi przestaje być godnym zaufania sojusznikiem. Jednocześnie Indie są najludniejszym krajem świata, szczycą się piąta największą gospodarką, drugą największą armią i mają duży arsenał broni nuklearnej, więc współpraca z nimi pozostaje kluczowa.

"Nieliberalna niewola"

Waszyngton jednak "musi być w pełni świadomy, że chęć Indii do współpracy ze Stanami Zjednoczonymi wynika z okoliczności, a nie z przekonania" - pisze autor, wskazując, że wielu indyjskich decydentów i analityków wolałoby świata wielobiegunowego, w którym Indie mogłyby swobodnie nawigować w elastycznych stosunkach z innymi wielkimi mocarstwami, a nie świata zdominowanego przez Stany Zjednoczone.

Dopóki Indie znajdują się w "nieliberalnej niewoli" swoich władz Stany Zjednoczone będą musiały traktować Indie tak, jak traktują Jordanię, Wietnam i wielu innych nieliberalnych partnerów, a nie jak choćby Japonię czy europejskich sojuszników - uważa Markey. "Innymi słowy, muszą współpracować z Indiami w oparciu o realia wspólnych interesów, a nie w nadziei na wspólne wartości" - podsumowuje amerykański badacz. (PAP)