Scalise ogłosił swoją decyzję tuż przed spotkaniem klubu partii, podczas którego kongresmeni mieli dyskutować o wyborze przewodniczącego Izby. Polityk z Luizjany, pełniący rolę lidera większości - drugiej najważniejszej osoby w Izbie - zaledwie dzień wcześniej wygrał wewnętrzne wybory na partyjnego nominata do objęcia funkcji przewodniczącego Izby Reprezentantów, ale mimo to co najmniej kilkunastu republikańskich kongresmenów odmówiło oddania na niego głosu.
"To sprawia, że wyglądamy na zgraję idiotów"
"Ten kraj liczy na nas, byśmy się zebrali. Ta Izba Reprezentantów potrzebuje spikera i musimy ponownie ją otworzyć. Ale najwyraźniej nie wszyscy są na to gotowi i wciąż są schizmy, które musimy rozwiązać" - powiedział Scalise.
Wycofanie się kongresmena oznacza przedłużenie paraliżu izby, która po usunięciu z roli spikera Kevina McCarthy'ego w wyniku buntu garstki deputowanych ze skrajnej prawicy, nie może wznowić normalnych obrad bez wyboru nowego szefa. Według "Washington Post", swoją kandydaturę ponownie wysunie szef komisji sprawiedliwości Jim Jordan - którego Scalise pokonał w wewnętrznych wyborach - ale nie jest jasne, czy kojarzony ze skrajną prawicą polityk będzie w stanie zjednać stronników kongresmena z Luizjany.
"To sprawia, że wyglądamy na zgraję idiotów" - skomentował w telewizji CNN republikański kongresmen Austin Scott. Lider będących w mniejszości Demokratów Hakeem Jeffries zadeklarował, że oferuje Republikanom "ponadpartyjną drogę naprzód", by wyjść z kryzysu.
Przedłużający się impas może utrudnić przyjęcie nowego budżetu na czas (obecne prowizorium budżetowe wygasa 17 listopada), co grozi wstrzymaniem funkcjonowania większości agencji państwowych. Grozi też wyczerpaniem się uprawnień i funduszy administracji w sprawie pomocy Ukrainie oraz Izraelowi. Według Politico w tej sytuacji część Republikanów chce, by dać na określony czas pełne uprawnienia spikerowi pro tempore Patrickowi McHenry'emu. To jednak prawdopodobnie wymagałoby głosów opozycji.
Z Waszyngtonu Oskar Górzyński