- "Cło to najpiękniejsze słowo w słowniku"
- Skala ceł zaskoczyła wszystkich
- Najwyższy wzrost ceł od 1901 roku
- Cła "ekstremalne" i szkodliwe dla gospodarki USA
- Wojna handlowa
"Cło to najpiękniejsze słowo w słowniku"
Podczas kampanii wyborczej Trump zwykł mawiać - i robi to nadal - że "cło" (tariff) to "najpiękniejsze słowo w słowniku"; stało się ono refrenem jego obietnic wyborczych i środkiem na rozwiązanie wszelkich problemów trapiących amerykańską gospodarkę. Według jego zapowiedzi cła miały doprowadzić do reindustrializacji kraju, spłacić dług publiczny, obniżyć podatki, a nawet obniżyć ceny. Taryfy miały też pomóc w realizacji celów politycznych: ukróceniu przemytu fentanylu, zmniejszeniu imigracji, wymuszeniu na państwach NATO zwiększenia wydatków obronnych, a nawet powstrzymaniu wojen. Choć podczas pierwszej kadencji Trump nie mógł w pełni realizować swoich handlowych ambicji ze względu na opór doradców (jeden z nich, Gary Cohn miał zabierać Trumpowi z biurka dokumenty o wyjściu z porozumień handlowych), w drugiej ma wokół siebie jedynie najbardziej lojalnych ludzi.
Skala ceł zaskoczyła wszystkich
Skala wprowadzonych ceł przewyższyła nawet najwyższe prognozy i zapowiedzi. Podczas kampanii wyborczej najbardziej zagorzali zwolennicy taryf wśród doradców prezydenta mówili o 20 proc. cle podstawowym na wszystkie towary i 60 proc. na towary z Chin, inni sugerowali z kolei, że zapowiedzi te - które wówczas były odbierane jako radykalne - są jedynie taktyką negocjacyjną. W rzeczywistości, w ciągu trzech miesięcy prezydentury Trump wprowadził cztery serie ceł: 25-proc. na Kanadę i Meksyk oraz 20 proc. na Chiny (oficjalnie by powstrzymać przemyt fentanylu), 25-proc. na stal i aluminium ze wszystkich państw, 25 proc. na auta i części samochodowe ze wszystkich państw (poza Kanadą i Meksykiem), a na końcu również tzw. "cła wzajemne", w tym 10-proc. stawkę minimalną dla wszystkich krajów oraz - zawieszone kilka dni po ich wprowadzeniu - wyższe stawki dla niemal 60 państw mających nadwyżkę w handlu z USA. Chiny, które jako jedyne wprowadziły cła odwetowe, otrzymały natomiast dodatkowe 125 proc. cło, co razem z poprzednimi dało łączną stawkę 145 proc.
Najwyższy wzrost ceł od 1901 roku
W efekcie według analizy The Budget Lab Uniwersytetu Yale, średnia faktyczna stawka celna dla towarów importowanych do USA zwiększyła się z 2 do 28 proc., co stanowi najwyższy poziom od 1901 roku i zdecydowanie najwyższy spośród wszystkich państw rozwiniętych. Badacze szacują, że w wyniku zmian w zachowaniach konsumentów (i radykalnego zmniejszenia importu z Chin), ostateczny poziom średniej taryfy zmniejszy się do nadal wysokiego poziomu 18 proc. Analiza przewiduje, że podatki te przyniosą budżetowi 2,4 bln dolarów w ciągu 10 lat, lecz zwiększą poziom cen o niemal 3 proc., a PKB per capita o niemal 5 tys. dolarów.
Cła "ekstremalne" i szkodliwe dla gospodarki USA
Według prof. Kennetha Reinerta, specjalisty od handlu międzynarodowego z Uniwersytetu George'a Masona w Wirginii, cła Trumpa są "ekstremalne" i szkodliwe zarówno dla gospodarki amerykańskiej, jak i światowej oraz stanowią potężny cios w stworzony przez USA powojenny międzynarodowy system handlowy.
Wojna handlowa
"Jak można było się spodziewać, cła wywołały wojnę handlową. To zaczynało być poważnym ciosem dla globalnej gospodarki, uderzając w gospodarkę USA, w tym zwiększając ceny materiałów, sektor przemysłowy, któremu miały pomóc. Szkody zaczęły rozlewać się po rynkach akcji i obligacji" - wskazał Reinert w rozmowie z PAP.
Po ogłoszonych 2 kwietnia - w dniu nazwanym przez Trumpa "dniem wyzwolenia" - cłach, giełda na Wall Street zanotowały największą trzydniową serię spadków od kryzysu finansowego 2008 roku i potężne wahania w rytm sprzecznie wysyłanych przez administrację sygnałów, a odpływ kapitału z akcji nie przełożył się - co dotychczas było normą - na wzrost zainteresowania amerykańskimi obligacjami. Zamiast tego, wbrew wcześniejszym regułom, oprocentowanie obligacji zaczęło rosnąć, a dolar słabnąć. Ta dynamika przestraszyła prezydenta na tyle, że dzień po wejściu w życie ceł "wzajemnych" zawiesił je do 9 lipca.
Jak podkreślił Reinert, pauza celna, mająca pozwolić na przeprowadzenie negocjacji handlowych (według doradcy handlowego Trumpa Petera Navarro miało to dać "90 dni na 90 umów handlowych") nie niweluje negatywnych efektów ceł, bo firmy nadal muszą mierzyć się z niepewnością dotyczącą przyszłości, co uniemożliwia im planowanie. To samo mówił po rozmowach z amerykańskim ministrem finansów Scottem Bessentem Andrzej Domański, który ocenił, że amerykańskie cła w najgorszych prognozach będą kosztować Polskę do 0,4 proc. PKB, choć koszt dla Ameryki będzie większy.
Duża zmienność decyzji Trumpa
Niepewność i chaos od początku były jednak podstawowym czynnikiem wprowadzanych przez Trumpa ceł. Niemal każde ogłoszenie ceł było wkrótce potem zmieniane lub zawieszane przez prezydenta. Cła na towary z Meksyku i Kanady zostały najpierw zawieszone na miesiąc, potem wprowadzone, lecz znów potem ograniczone do około połowy towarów. Z ceł na auta i części częściowo wyłączono samochody z Kanady i Meksyku, zaś z ceł z "dnia wyzwolenia" - elektronikę i półprzewodniki. Stawki ceł "wzajemnych" zostały ustalone na zaledwie kilka godzin przed ich ogłoszeniem, według formuły szeroko krytykowanej przez ekonomistów, którzy uznali ją za absurdalną.
Poczucie chaosu potęgują też sprzeczne wypowiedzi zwalczających się urzędników administracji, przedstawiających różne cele polityki celnej. Według "Wall Street Journal", do zawieszenia ceł "wzajemnych" doszło po tym, jak relatywni sceptycy, ministrowie finansów i handlu, Scott Bessent i Howard Lutnick, wykorzystali moment nieobecności w pobliżu Gabinetu Owalnego Navarro, największego zwolennika ceł, i przekonali prezydenta, że przerwa jest konieczna, by uspokoić rynki.
Co dalej z cłami Trumpa?
Dalszy los ceł również jest niepewny, bo wyznaczone przez Trumpa 90 dni to zwykle za mało, by wypracować "szyte na miarę" porozumienia handlowe z ponad 80 państwami. Prowadzący rozmowy partnerzy Ameryki - jak Japonia i Unia Europejska - sygnalizują zresztą, że nie mają jasności co do celów i żądań USA. Mimo koncyliacyjnych sygnałów wysyłanych przez Trumpa pod adresem Chin, by obniżyć astronomiczne cła.
Obniżenie nastrojów konsumentów
Wprowadzone cła przyczyniły się do gwałtownego obniżenia nastrojów konsumentów, jak i prognoz wzrostu gospodarczego, pojawiły się też ostrzeżenia przed recesją. Spadły też notowania samego Trumpa. Według badania Pew Research zaufanie do prezydenta w sprawach gospodarki spadło od ubiegłorocznych wyborów z 59 proc. do 45 proc., zaś 59 proc. respondentów jest przeciwnych nowym cłom. Według Pew ogólne notowania prezydenta spadły z 47 proc. w lutym do 40 proc. w kwietniu. W badaniu Ipsos dla agencji Reutera tylko 37 proc. wyborców wyraziło poparcie dla działań Trumpa w sprawach gospodarki, co jest gorszym wynikiem niż w jakimkolwiek momencie jego pierwszej kadencji, w tym podczas pandemii Covid-19.
Kolejne cła to kwestia czasu
Mimo to prezydent wielokrotnie sygnalizował, że nie zamierza rezygnować z nakładania kolejnych ceł. Już 3 maja w życie wejdą taryfy na części samochodowe. Trump zapowiedział też kolejne taryfy sektorowe: na przemysł farmaceutyczny, importowane półprzewodniki, czy drewno. Prezydent nie przestaje też snuć przed wyborcami wizji niebotycznych korzyści z podatków od importu, które mają już wkrótce być odczuwalne.
"Gdy cła dadzą swój efekt, podatki dochodowe wielu osób zostaną znacznie obniżone, a może nawet całkowicie wyeliminowane. Skupimy się na osobach zarabiających mniej niż 200 000 dolarów rocznie" - oznajmił Trump we wpisie na Truth Social. "Ponadto ogromna liczba miejsc pracy jest już tworzona, a nowe zakłady i fabryki są obecnie budowane lub planowane. To będzie BONANZA DLA AMERYKI!!!" - dodał.
Z Waszyngtonu Oskar Górzyński (PAP)